Złoto Renu
Wrocławska Hala Ludowa, wybudowana w stulecie Bitwy Narodów w roku 1813 pod Lipskiem, gdzie zginął w nurtach Estery marszałek Francji książę Józef Poniatowski, rozbrzmiewała w połowie października muzyką Wagnera.
Mroczne wnętrza Hali Stulecia były doskonałą oprawą i dla treści, i dla muzyki dramatu scenicznego "Złoto Renu". Po kilku kolejnych megaoperach wystawionych przez Operę Dolnośląską, tym razem profesor Ewa Michnik sięgnęła po potężną i trudną muzykę Wagnera. "Złoto Renu" jest pierwszą częścią tetralogii "Pierścień Nibelungów", której następne trzy części mają być wystawione w ciągu najbliższych miesięcy. Wagner w naszych odczuciach był kompozytorem, który zakodował się jako jeden z twórców i propagatorów idei pangermańskiej. Do jego muzyki nawiązywał Hitler, a synowa Wagnera - Winifried - gościła fuehrera w Bayreuth. Wszystko to sprawiło, że Wagnera nie wystawiano na polskich scenach operowych. Aż wreszcie kolejny mit upadł. Okazało się, że Wagner darzył Polaków sympatią, a jego muzyka święci triumfy na całym świecie. W samych Niemczech "Pierścień Nibelungów" doczekał się sześćdziesięciu interpretacji. Próbując znaleźć przyczynę tej popularności można zacytować Tomasza Manna: "Wagner jako twórca mitu, jako odkrywca mitu dla opery, jako wyzwoliciel opery przez mit, nie ma sobie równych w tworzeniu duchowej łączności pomiędzy światem obrazu a światem myśli, pozostaje niedościgniony w tworzeniu i wplataniu mitu w losy swoich bohaterów oraz w ciągłym ożywianiu go... Kompozytor odnalazł sam siebie odkrywając dla opery historycznej ideę mitu i gdy się go słucha chciałoby się wierzyć, że muzyka została stworzona po to i jej jedyną rolą jest nic innego, jak tylko służenie mitowi".
Ten duchowy świat obrazu i myśli doskonale wkomponował się w naszą Halę Ludową, która na kilka godzin przez kolejne cztery wieczory zamieniała się w Walhallę, germański Olimp.
Reżyserii podjął się wybitny znawca muzyki Wagnera Hans-Peter Lehmann, znany ze swoich inscenizacji w Bayreuth, gdzie tradycji wagnerowskiej strzeże jego wnuk Wolfgang. Był on zresztą obecny na premierze we Wrocławiu. Operę wystawiono w niemieckiej wersji językowej. Byłem na przedstawieniu, gdzie występowali nasi artyści. Ich głosy brzmiały pięknie, technika w tym znakomicie pomagała. Potężna orkiestra wydobyła z muzyki Wagnera wszystkie jej walory. Trochę megalomańskie zapędy Wagnera, m.in. sześć harf i kowadła w Hali Ludowej brzmiały pięknie. Artyści, którzy przebywali na scenie 2,5 godziny, znakomicie zdali egzamin. Scenografia podkreślała treści libretta, a dzięki technice mieliśmy wnętrze pałacu, fale Renu i płynące po niebie chmury. Publiczność przedstawienie przyjęła ciepło, ale nie tak gorąco jak poprzednie. Myślę jednak, że kolejne części tetralogii będą cieszyć się nie mniejszym powodzeniem i w ostateczności "Pierścień Nibelungów" trafi kiedyś do Bayreuth, czego Pani Ewie Michnik szczerze życzę.