Złoto Renu znów we Wrocławiu
Mimo że wrocławska inscenizacja "Złota Renu" ma sporo wad, stanowi ona niewątpliwie ważne wydarzenie muzyczne w sezonie artystycznym 2003-2004. Polscy miłośnicy muzyki Wagnera bardzo rzadko mają przecież szansę słuchać
jego kompozycji na żywo, i to jeszcze w dobrym wykonaniu.
Ponad siedemdziesiąt lat nie wystawiano we Wrocławiu dzieł Ryszarda Wagnera. Dopiero pod batutą Ewy Michnik w październiku 2003 roku (18 premiera, 24, 25 i 26) zabrzmiała pierwsza część tetralogii "Pierścień Nibelunga - Złoto Renu". Dyrektor Opery Dolnośląskiej, która prowadziła 120-osobową orkiestrę, doskonale udało się wydobyć plastyczność muzyki Wagnera. Wyraża ona bowiem nie tylko emocje, ale również rysuje osoby, tworząc w pewnym sensie teatr wyobraźni. Postać Logego - boga ognia - ukazały charakterystyczne dźwięki fletów. Muzyka namalowała obraz ciemnej, krzywej i brzydkiej postaci karła Alberyka. W obrazie Alberyka tkwi wszakże sprzeczność: muzyka towarzysząca karłowi jest piękna. Czy zatem odrażający Alberyk nie staje się piękny przez muzykę?
Do sukcesu muzycznej strony wagnerowskiego świata przyczynili się znakomici śpiewacy. Zapadającą w pamięć postać Logego stworzył Piotr Bednarski - Polak, który rozwinął karierę artystyczną w Niemczech. Partię Alberyka bardzo dobrze wykonał Frank Schneiders, w Wotana doskonale wcielił się Hans Peter Scheidegger. Obaj artyści są na stałe związani z operą w Hanowerze.
SCENOGRAFIA I REŻYSERIA POD ZNAKIEM ZAPYTANIA
O ile strona muzyczna inscenizacji jest znakomita, o tyle scenografia i reżyseria pozostawiają wiele do życzenia. Po obejrzeniu przedstawień autorstwa Mariusza Trelińskiego rozwiązania reżyserskie Hansa-Petera Lehmanna uważam za naiwne. Profesor Lehmann współpracować wprawdzie przez wiele lat z wnukami Wagnera, współtworząc festiwale wagnerowskie w Bayreuth, ma na pewno doświadczenia i zasługi w dziedzinie reżyserii, jednak ta inscenizacja nie należy do udanych. Dosłowność - to główna wada tego przedstawienia. Scena, w której Wotan i Loge wiążą liną karta Alberyka i biorą go w niewolę, stanowi dobry przykład. Nie tworzy ona metafory utraty władzy i wolności - użyty kawałek liny trudno uznać za odpowiedni symbol. Nie oddaje ona również realiów - tym kawałkiem liny nie da się nikogo zniewolić.
Autorzy próbowali również unowocześnić przedstawienie. Olbrzymi Fasolt i Fafner przyszli do Wotana ze skrzynką piwa. Nie jestem pewna, czy ta trywializacja była potrzebna i czy pasuje do germańskiej mitologii. Reklamowane w prasie dekoracje filmowe były mało oryginalne - siedzibę bogów ilustrowano chmurami na niebieskim niebie lub zdjęciem ogromnej budowli. Kostiumy również nie wprawiały w zachwyt, a niektóre rekwizyty wręcz śmieszyły, np. bóg Donner trzyma w ręku złoty młotek i kiedy się złości, potrząsa nim, co ma zapewne wywoływać efekt grozy.
WĄTEK MARKETINGOWY
Z inscenizacją "Złota Renu" wiąże się także wątek marketingowy. "Superprodukcja" (określenie organizatorów) nie odbywała się w niewielkim teatrze Opery Dolnośląskiej, lecz w ogromnej Hali Ludowej, która może pomieścić około 10 tys. osób. Przyciągnięcie tylu widzów na przedstawienie operowe to ogromny sukces organizatorów. Aby uatrakcyjnić przestawienie, znacznie powiększono amfiteatr tej budowli. Ruchome efekty filmowe urozmaicały dekoracje. Salę wyposażono także w telebimy i urządzenia wyświetlające polską wersję libretta opery.
Pozostaje pytanie: czy można halę sportową z plastikowymi, twardymi siedzeniami przekształcić w świątynię sztuki Wagnera, a widzów siedzących w plastikowych kurtkach - w wyznawców jego sztuki? Sam kompozytor przecież zaprojektował teatr w Bayreuth i uważał, że tam najlepiej brzmią jego dramaty muzyczne.
Mimo że wrocławska inscenizacja "Złota Renu" ma sporo wad, stanowi ona niewątpliwie ważne wydarzenie muzyczne w sezonie artystycznym 2003-2004. Polscy miłośnicy muzyki Wagnera bardzo rzadko mają przecież szansę słuchać jego kompozycji na żywo i to jeszcze w dobrym wykonaniu. A jakość warstwy brzmieniowej tego przedstawienia może zaspokoić nawet bardzo wymagającego słuchacza. Z niecierpliwością czekamy zatem na premiery następnych części "Pierścienia Nibelunga". Choć teatr muzyczny to coś więcej niż sama muzyka, wybaczymy organizatorom różne niedociągnięcia. Niech muzyka Wagnera częściej rozbrzmiewa w Polsce, należał on przecież do najważniejszych twórców XIX wieku.