Z Wagnerem i Wagnerem
KAŻDEGO LATA na uroczyste otwarcie słynnych Bayreuther Festspiele przybywa wiele znaczących osobistości. Wśród dostojnych gości bywają najwybitniejsi przedstawiciele środowisk artystycznych oraz świata polityki. Jednakże w powojennych, półwiecznych już przeszło dziejach Wagnerowskich festiwali nie zdarzyło się jeszcze, aby odwiedził Bayreuth sam kanclerz Niemiec. Dopiero podczas tegorocznego festiwalu -18 sierpnia - na przedstawienie "Tannhausera" przybywa z oficjalną wizytą kanclerz Gerhard Schroeder; przybywa w dodatku nie sam, lecz w towarzystwie premiera Japonii Junichiro Koizumiego, bawiącego akurat z państwową wizytą w Niemczech.
Dostojnych oficjalnych gości będzie oczywiście witał Wolfgang Wagner - rodzony wnuk wielkiego Richarda, kierujący od wielu lat tym wspaniałym świętem twórczości swego słynnego dziada. Będzie to więc dzień szczególny dla Wagnerowskiego festiwalu; dla nas zaś takim szczególnym momentem stała się parę dni wcześniej bezpośrednia rozmowa z Wolfgangiem Wagnerem, który szczęśliwie tuż przed innym przedstawieniem tej samej opery znalazł chwilę czasu na spotkanie z dziennikarzami (nie pierwsze zresztą, bo w poprzednich latach nadarzyło się już kilka takich cennych okazji), które utwierdzić mogło w przekonaniu, iż 84-letni obecnie Wolfgang Wagner cieszy się nadal znakomitą pod każdym względem formą, wobec czego kierowanie całym festiwalem pozostaje niezmiennie w dobrych i pewnych rękach. Jako pierwsze nasuwa się tu pytanie, jak w dzisiejszych czasach, w XXI wieku, kieruje się tak wielką imprezą, zainicjowaną przecież jeszcze w wieku XIX, w porównaniu z okresem sprzed paru dziesiątków lat, kiedy obejmował Pan swoje stanowisko?
- Trudno było wtedy i niełatwo jest teraz, bo ciągle trzeba walczyć o pieniądze i pozyskiwać odpowiednich mecenasów. Zresztą i Richard Wagner w 1871 roku w bardzo bogatym kraju miał problemy finansowe, bo osławiona szczodrość króla Ludwika II to trochę legenda; w każdym razie sumy pobrane od państwa na budowę Festspielhausu oraz organizację pierwszych festiwali musiały się zwrócić - i zostały na przestrzeni 22 lat zwrócone. Dodajmy jeszcze, że twórca miał wtedy o wiele gorzej niż obecnie, bo pisząc dzieło nie miał jeszcze z tego nic i musiał sam troszczyć się o rozpisywanie materiałów nutowych, a następnie szukać wydawców, podczas gdy dziś ma na ogół z góry podpisaną umowę na powstające dzieło...
Mówi się, że dzisiejsza publiczność, tak tłumnie z różnych stron świata zjeżdżająca na Wagnerowski festiwal do Bayreuth, jest słabiej niż kiedyś przygotowana do odbioru tych trudnych bądź co bądź dzieł, że wielu odbiorcom - zwłaszcza młodym, których tu także nie brakuje - brak odpowiedniego humanistycznego i historycznego wykształcenia. Czy rzeczywiście dostrzega Pan takie zjawisko i czy należy je uwzględniać w kolejnych nowych inscenizacjach?
- Nie sadzę. Trochę bogatych snobów bez głębszej artystycznej orientacji pojawia się wszędzie, a więc i tu także; według mego przekonania jednak około 80 procent festiwalowej publiczności to ludzie dobrze przygotowani do spotkania ze sztuką Ryszarda Wagnera. Bayreuth to ciągle małe miasto nieoferujące wielu atrakcji, więc jeżeli ktoś już przyjeżdża i ponosi spore związane z tym koszty, to tylko dla festiwalu, a zatem chce wynieść z niego jakąś pełnię przeżyć. Dotyczy to, jak myślę, także młodego pokolenia widzów.
A w jaki sposób znajduje Pan i angażuje artystów, a przede wszystkim reżyserów festiwalowych przedstawień? Czy uzgadniają oni z Panem swoje, nieraz bardzo kontrowersyjne koncepcje?
- Cóż, trzeba po prostu mieć nosa i wynajdywać takich, którzy mają, poza dobrym rzemiosłem coś twórczego do powiedzenia. Z uzgodnieniem sprawa jest trochę skomplikowana, bo na ogół angażuje się człowieka parę lat wcześniej, przez ten czas on się zmienia i rozwija, w rezultacie więc końcowa idea może się znacznie różnić od tej przedstawionej w pierwszych rozmowach Ale trzeba być otwartym na różne pomysły, o ile są świeże i frapujące, co nie znaczy, że wszystkie mi wewnętrznie odpowiadają...
A czy Pan sam nie myśli już o podjęciu własnej inscenizacji któregoś z dzieł swojego dziadka?
- Proszę pani, kiedy w 1951 roku wznawialiśmy po wojnie bayreuckie festiwale, było nas tylko dwóch - mój brat Wieland i ja; i każdy z nas postanowił po dwakroć zmierzyć się z najważniejszymi dziełami Ryszarda Wagnera. Wieland zmarł wcześniej i nie zdążył, ja swoje zamierzenie zrealizowałem. Teraz zaś działa tu już wielu innych wybitnych reżyserów, więc swoje zadanie na tej scenie uważam za spełnione.
A poza Bayreuth?
- Także miałbym pewnie różne opory, istotna jest także sprawa artystycznego poziomu, do jakiego się nawykło... Słyszę natomiast, że we Wrocławiu Opera Dolnośląska przygotowuje na jesień premierę "Złota Renu", które reżyserować ma Peter Lehmann z Hanoweru, niegdyś asystent mojego brata. Zaproszono mnie na to przedstawienie - jeżeli więc zdrowie pozwoli, chętnie z tej okazji do Wrocławia przyjadę.
Bardzo dziękuję za rozmowę.