Klątwa Hitlera
Wystawiony przez Ewę Michnik "Pierścień Nibelunga" to największe w tym roku plenerowe przedstawienie na świecie
Opera Dolnośląska dołączy w październiku do ekskluzywnego grona kilku scen na świecie, które są w stanie wystawić "Pierścień Nibelunga" - cykl czterech oper składających się na piętnastogodzinne widowisko. Wielogodzinne kobyły Wagnera wymagają ogromnych pieniędzy na inscenizację oraz śpiewaków o wielkich głosach i niemal nadludzkiej kondycji, nie mówiąc o ponadstuosobowej orkiestrze. 18 października Ewa Michnik, dyrektor Opery Dolnośląskiej, wystawi "Złoto Renu", pierwszą część słynnej tetralogii. Produkcja realizowana jest we współpracy z operą w Hanowerze. Scenografię przywieziono w 22 wagonach. - Widzowie zostaną zaproszeni do miejsca, w którym nikt nigdy nie był, czyli do siedziby bogów Walhalli. Odkryliśmy niezwykłe podobieństwo Hali Ludowej (zbudowanej przez Niemców w 1913 r.) do scenografii, w jakiej na początku XX wieku zagrano "Złoto Renu" w Darmstadt - mówi Michnik. Ewa Michnik zasłynęła już w tym roku "Giocondą" Ponchiellego zainscenizowaną przez Krzysztofa Jasińskiego na pięciopiętrowej gondoli na Odrze, w feerii sztucznych ogni. Przed "Giocondą" wielkimi sukcesami okazały się inscenizacje "Aidy" (1997) i "Trubadura" (2000), w którym występowało jednocześnie 600 osób, w tym drużyna rycerzy z zamku w Książu.
WIELKI KOMPOZYTOR MAŁYCH POGLĄDÓW
Nie bez powodu Francis Ford Coppola zilustrował scenę nalotu na wietnamską wioskę w "Czasie Apokalipsy" "Cwałowaniem Walkirii" Richarda Wagnera. Ta muzyka kojarzy się z czymś groźnym, przerażającym, bo złowrogie piętno nadał jej Adolf Hitler, miłośnik Wagnera. Podobne nieszczęście spotkało filozofa Friedricha Nietzschego, którego myśli użyto do zilustrowania pangermańskich idei nazistów. Hitler złamał też karierę genialnego kompozytora Richarda Straussa, który dał się namówić na stanowisko generalnego inspektora muzyki w III Rzeszy.
Genialna muzyka Wagnera zwróciła uwagę Hitlera, bo wodza nazistów uwielbiała wdowa po kompozytorze Cosima (przeżyła męża o pół wieku) i jej synowa Winifried. Obie zapraszały go na festiwale wagnerowskie w Bayreuth w latach 30. ubiegłego wieku, nie bacząc, że na znak protestu wycofują się z imprezy takie sławy, jak legendarny kapelmistrz Arturo Toscanini. W "Pierścieniu Nibelunga", okrutnej baśni z życia bogów, Hitler dojrzał apologię wyższości rasy germańskiej nad innymi. Muzyce Wagnera zaszkodził też fakt, że jej największy interpretator, dyrygent Wilhelm Furtwaengler, był po wojnie sądzony za sympatyzowanie z nazistami. Nic więc dziwnego, że po upadku reżimu poza Niemcami i Austrią nie spieszono się z wystawieniem "Lohengrina" czy "Parsifala". Na Zachodzie klątwę z Wagnera zdjęto dopiero w latach 60., w krajach bloku wschodniego (poza NRD) nie istniał on praktycznie do upadku komunizmu. "Tristana i Izoldę", dzieło będące jednym z kamieni milowych muzyki, po wojnie można było zobaczyć w Polsce tylko raz - w Poznaniu w 1964 r. Najdłużej bojkotowano twórczość Wagnera w Izraelu, gdzie zaczęto go grać dopiero pół wieku po Holocauście. Za granie jego muzyki izraelscy politycy zażądali nawet dymisji maestra Zubina Mehty, dyrektora tamtejszych filharmoników. W odpowiedzi muzycy z izraelskiej orkiestry uczynili Mehtę swoim dożywotnim szefem.
ZŁOTE RUNO
Prof. Ewa Łętowska, sędzia Trybunału Konstytucyjnego,
z zamiłowania autorka książek o operze, opowiada, jak przed kilkoma laty, gdy niemiecki zespół operowy przywiózł do Warszawy "Złoto Renu", jej znajoma pani profesor była przekonana, że rzecz nazywa się "Złote runo". To pokazuje, że Wagner jest wciąż mało znany. Trudno się temu dziwić, skoro w Polsce od prapremiery (1876 r.) były tylko dwie inscenizacje całego "Pierścienia Nibelunga": we Lwowie (w 1911 r.) i w Warszawie (w 1988 r.). Tę ostatnią przygotował August Everding, jeden z najsłynniejszych reżyserów operowych świata, godząc się na symboliczne honorarium, byleby zaprezentować Polakom jedno z najważniejszych dzieł kultury niemieckiej.
Znacznie ciekawsze od inscenizacji Everdinga są przedstawienia prezentowane na Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth (koncertmistrzem w orkiestrze starannie wyselekcjonowanych wirtuozów jest Polak - prof. Edward Zienkowski). Od prawie 130 lat wystawia się tam wszystkie opery Wagnera. Nowy "Pierścień Nibelunga" pojawia się raz na cztery sezony. Najbardziej skandalizująca była inscenizacja z 1976 r., kiedy to Patrice Chereau (reżyser in.ui. "królowej Margot" i "Intymności") zmienił córy Renu w córy Koryntu, a siedzibę bogów Walhallę w zaporę na Renie. Niedawno w Bayreuth można było zobaczyć "Pierścień Nibelunga" w scenografii laserowej. Za dwa lata wyreżyseruje go Lars von Trier ("Przełamując fale", "Idioci"), który chwali się, że nie zna nut.
Widowisko przygotowane we wrocławskiej Hali Ludowej przez Ewę Michnik zapowiada się na wydarzenie - choćby ze względu na specjalne projekcje świetlne imitujące cztery żywioły. Nim wagneryści zjadą na Śląsk, czeka ich święto w Warszawie - 9 października w specjalnie wznowionej "Walkirii" w Operze Na-
rodowej wystąpi Placido Domingo. I pomyśleć, że niewiele ponad sto lat temu znakomity berliński krytyk określił tę partyturę jako "stek dysonansów, ponurą kocią muzykę, która brzmi tak, jak gdyby zamknięto w cyrku wszystkich berlińskich kataryniarzy i każdy kręcił innego walca".