Artykuły

Biografia prywatna po naszemu

ŚCIBOR-RYLSKI napisał sztukę teatralną. To mnie nie zdziwiło. Od scenariu­szy filmowych - a Ścibor ma ich wiele w swoim dorobku - do scen dla teatru droga nie­zbyt daleka. Ścibor obrał for­mę sztuki dwuosobowej. Jest to wcale rzadki typ popisu zręczności zawodowej. Ścibor z satysfakcją demonstruje sprawny warsztat. Płynny dia­log, wzorowa konstrukcja, do­wcip nieraz cienki, wyczucie specyfiki teatralnego efektu, szansa znacznego powodzenia wśród widzów, dla których "Bliski nieznajomy" jest prze­znaczony - to mało?

Sztuki dwuosobowe są naj­częściej ścieśnione tematycznie, ograniczone do prywatnej strefy przeżyć. Ścibor, autor prób stworzenia westernu po polsku i modelu polskiego fil­mu sensacyjnego, jest zarazem twórcą paru filmów, zamyka­jących konflikt psychologiczno-obyczajowy w ramach moż­liwie kameralnych. "Bliski nieznajomy" to jakby ich kon­tynuacja. Przy okazji premier tego typu swoich filmów ob­rywał Ścibor tęgo od kryty­ków, tych mianowicie, którzy mają żal do Ścibora, że jest dobrym majstrem, a nie roz­chwianym, ze zmętniałymi oczyma farysem. Co jest lep­sze: improwizacje (wielkie, średnie, małe i psa Fafika) czy też rzemiosło solidne, któ­re wie co może a czego nie może wyprodukować? Broni­łem Ścibora jako autora po­gardliwie potraktowanego fil­mu "Jutro Meksyk" i jestem gotów bronić "Bliskiego nie­znajomego" przeciw ewentual­nym pretensjom, że forma tra­dycyjna, że psychologia nieodkrywcza, że pomysły zapoży­czone (od filmowców i od scenopisarzy) i że w ogóle "Blis­ki nieznajomy" swą zawartoś­cią intelektualną rozczarowuje. Proszę bardzo, wybrzydzajcie się; publiczność was nie posłu­cha; i da poklask autorowi oraz aktorom, zwłaszcza jeśli są tak życzliwi i tak trafnie odddający intencje autora jak na przedstawieniu prapremie­rowym w Warszawie.

Olbrzymim powodzeniem cie­szył się kiedyś, przed wojną, lekki mariwodaż miłosny wło­skiego literata Niccodemiego "Świt, dzień i noc". Obejrza­łem powtórnie po wojnie ten utwór: nudził zabójczo; styl jego miłosnych ćwierkań trą­cił myszką i śmieszył. Ścibor jest urodzonym realistą (nawet gdy w konwencję westernu upycha Bieszczady), gra miłos­na jego bohaterów jest mocno osadzona w realiach, prawie by się chciało konkretne oso­by podstawiać pod imiona Ma­gda, Jolka, Antoni itd. Ścibor pokazuje ludzi przeciętnych, ale żywych, może więc typo­wych? Kobieta chce wyłączno­ści, mężczyzna jest usposobio­ny poligamicznie: konflikt, który tak pysznie ukazał Fel­lini w haremowych rojeniach reżysera z "Osiem i pół".

Sprawy Magdy i Antoniego rozwiązuje Ścibor tradycyjnie i chyba nawet ku zmartwie­niu swoich odbiorców, przy­zwyczajonych, że Numa musi wyjść za Pompiliusza - ale tak postąpił i w "Ich dniu po­wszednim" i w "Jutro Mek­syk", udręki i niepowodzenia życiowo-miłosne sa widać po­trzebą jego mężczyzn, nawet wówczas gdy logika wydarzeń - i logika obyczajowych re­guł - wróży rozwiązanie cie­plejsze. Ścibor powiada "nie" i jego bohaterowie popadają w kryzysy. Werterzy są podłysiali? Tym gorzej. Toteż oba­wiam się, że pomimo całego realizmu i filmowej spostrze­gawczości Ścibor już się tro­chę wyminął z komponentami społecznymi i obyczajowymi współczesnej młodzieży. Ale stop, Antoni i Magda to prze­cież średnie pokolenie, on na­wet wojnę pamięta.

Oszczędny, skrótowy, lapi­darny w dialogach swoich fil­mów, Ścibor pofolgował sobie w sztuce teatralnej, rozgadał się i wpadł w tony, które źle znosi scena (nareszcie cecha debiutanta). Zadanie oczysz­czenia tekstu z rozmaitych chropowatości i kropek nad "i" przypadło zatem teatrowi i Joanna Koenig wywiązała się z niego bez zarzutu. Dia­log brzmi czysto i wstrze­mięźliwie. Sytuacje poprowa­dziła młoda reżyserka udatnie.

Henryk Boukołowski krążył zręcznie pomiędzy wewnętrz­nym rozmamłaniem Antoniego, dostawcy drugorzędnych sztuk, gotowego frasunek i kłopoty zapijać na umór, a starzeją­cym się mężczyzną, który se­rio walczy o swe nieciekawe, do spraw banalno-łóżkowych ograniczone życie. Jaki czło­wiek, taki jego życiorys: jego Magda chyba go słusznie po­rzuca.

Jadwiga Barańska wciela sie zgrabnie w parę ról, które ma odegrać przed partnerem i dajle dowód, że "Misiunia" moc­no góruje nad swoim "Misiaczyskiem". Jej rola w "Blis­kim nieznajomym" powinna się spotkać z większym uzna­niem niż jej melodramatyczne cierpiętnictwo w naszym naj­nowszymi bestsellerze czyli w "Hrabinie Cosel".

P.S. Program Teatru Pol­skiego pod nową dyrekcją i redakcją - ciekawy i rzeczo­wy (to ważne). Tylko po co dobry, poręczny, dawny for­mat zmieniono na gorszy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji