Od sentymentu do tragedii
Znowu z powodu tempa premier, które chodzą stadami jak trolejbusy, muszę w jednym felietonie zawrzeć relację z paru przedstawień, choć bardzo różnych, mianowicie z "Pamiątkowej fotografii" - Jerzego Jurandota wystawionej w Teatrze Dramatycznym w reżyserii W. Skarucha i scenografii L. Zahorskiego oraz "Majakowski nie żyja" według książki Wiktora Woroszylskiego w adaptacji autora i J. Markuszewskiego, który także wyreżyserował to przedstawienie w S.T.S. (Studenckim Teatrze Satyry) w scenografii Zofii Góralczyk.
Żeby jeszcze było bardziej osobliwie, na scenie z imienia dramatycznej otrzymaliśmy komedię czy raczej komedyjkę satyryczną, na scenie zaś satyrycznej ,więcej niż dramat,bo tragedię. A jednak znajdzie się dla nich wspólny mianownik. Jest nim takie spojrzenie na niedawną wprawdzie, ale już przeszłość, które nam ułatwia wyciąganie wniosków na temat praw ogólnych świata.
U Jurandota, zgodnie zresztą z charakterem utworu, idzie nie o Jakieś Wielkie Prawdy z wielkich liter czyli J.W.P. Jest to obrazek z życia pospolitego artysty, zawoalowany mgiełką sentymentu. Pokazuje nam, że utrzymanie się człowieka na powierzchni rodziło podobne komplikacje dawniej, jak dzis. Sceneria się zmienia, ludzie mniej, stosunki społeczne dotyczą więcej scenerii niż ludzkich dusz. Bo to i święta prawda, że od czasu wynalezienia ognia, czyli gdy zaczęliśmy raczej świat przystosowywać do siebie, niż siebie do świata, gatunek ludzki uległ mniejszym przeistoczeniom niż podbijana przezeń ziemia. W scenicznej przenośni wygląda to tak, że artysta jubilat grany przez Andrzeja Szczepkowskiego może z powodzeniem swoje życiowe nauki, wyciągnięte z czasów przedwojennych, przekazywać bez zająknienia teraz nam. Nie są to doświadczenia zbyt rewelacyjne, ani prawdy zbyt głębokie - ot pospolita nauka pływania w życiu. Pod tym względem w komedyjce nie brak trafnych uogólnień, i ani myślimy więcej żądać od Jurandota, choć przywykliśmy na tej scenie do bicia w większe dzwony, nawet przez tegoż Jurandota w jego "Dziewiątym sprawiedliwym". Inna rzecz, że zarówno reżyser, jak scenograf zdawali sią gubić w warunkach sceny wyraźnie na wyrost w stosunku do tego rodzaju bezpretensjonalnych komedyjek. W sztuce tej nie bez kozery najlepiej wskoczyli w role bardzo charakterystyczne dostawcy Szwarcglasa i aktora Rolicza Zbigniew Koczanawicz i Czesław Kalinowski, podczas gdy Danuta Szaflarska w roli aktorki Kostaneckiej zdawała się szamotać jak w przyciasnej sukni.
Natomiast inscenizatorzy przedstawienia "Majakowski nie żyje" w sposób chyba doskonały przystosowali salę do swego widowiska, zamieniając ją w coś w rodzaju terenu mityngów czy odczytów, na którym wykonawcy zajmowali miejsca wśród widzów. Nie są to nowe pomysły, lecz pasujące do tekstu. Umiejętnie wykrojony wątek ze świetnej monografii Woroszylskiego kładł szczególne akcenty na konflikt poety z konkurencją artystyczną i administracją. Te rzeczy zresztą zazębiały się w życiorysie Majakowskiego, jak bardzo często zazębiały się dawniej i dziś zazębiają.