Dziady - reaktywacja. Nietypowe wspomnienie na Magdalence
Zapadł zmrok, a na wzgórzu świętej Magdaleny w Białymstoku zrobiło się "cicho wszędzie, głucho wszędzie...". I słychać było jedynie piosenkę Jacka Kaczmarskiego w wykonaniu Mirosława Czyżykiewicza.
- W piątek podczas koncertu ZaDuszki nie zagrał piosenki Jacka Kaczmarskiego i nie mógł sobie tego darować - mówił do kilkudziesięciu osób, jakie przyszły na białostocką Magdalenkę Wojciech Szelachowski, białostocki reżyser teatralny. - Teraz to nadrobimy. Teraz będą świeckie Dziady. Mamy wódeczkę, mamy świece i za chwilę je zapalimy, oddając cześć tym, którzy są tutaj pochowani.
Kiedyś tu był miejski cmentarz
To była próba współczesnej reaktywacji tradycji "Dziadów". Było przywoływanie dobrych, odganianie złych duchów. Wcześniej w cerkwi na wzgórzu odprawiono mszę i Panchidę, czyli prawosławne nabożeństwo za zmarłych.
- Na wzgórzu leżą obok siebie zmarli katolicy, prawosławni i unici, leży wielu, wielu innych, leżą niechrzczone dzieci, leżą żebracy i powstańcy, leżą generałowie i bezimienni - kiedyś był tu cmentarz miejski. Historia tego miejsca jest długa i bolesna, podobnie jak pobliskiego kirkutu, obecnie parku obok teatru lalek, gdzie też zajrzymy. Warto ją przypomnieć i o niej pamiętać - mówi Wojciech Szelachowski.
O godzinie 20 w Białostockim Teatrze Lalek rozpoczął się "Krótki Kurs Wiecznego Grabarza" - koncert Jana Jangi Tomaszewskiego
Wzgórze św. Magdaleny
Malownicze wzgórze, piękne o każdej porze roku - wiosną tonie w zieleni, jesienią - feeria kolorów przyciąga oko, zimą miękka biel. Jaśniejąca wśród stosów rdzawych liści prawie 250-letnia cerkiewka od dawna jest cerkiewką prawosławną, w przeszłości była to zaś cerkiew unicka zbudowana z fundacji Klemensa Branickiego.
Urokliwe wzniesienie tak naprawdę to zapomniany prawosławny cmentarzyk, na którym niegdyś - do I wojny światowej - chowano carskich oficjeli i ich rodziny. Na samym szczycie wzgórza mieści się biała zabytkowa cerkiewka w kształcie rotundy z 1757 roku. I to wokół niej skupiono parę wiekowych nagrobków. Napisy - w języku rosyjskim - przypominają czasy, kiedy kaligrafia była prawdziwą sztuką. Litery są piękne - pochyłe, pełne zakrętasów i wymyślnych kształtów. Jeszcze można odcyfrować niektóre. Wiemy więc, że w 1863 roku nad małą trumienką córki Jelizawiety Wołopkajej pochylał się zbolały ojciec - pułkownik artylerii. Mała pożyła zaledwie dwa lata. Obok jest też grób "mładzieńca" Dymitra Woronowa, zmarłego w 1867 roku. Chłopiec był synem komandora, w chwili śmierci miał pięć lat.