Artykuły

Styl niedzielnej elegancji

Doktorowa z Wilczej do Doktora Opalskiego w sprawie "Don Kichota"

ŁASKAWY PANIE!

Z jakich to przyczyn jest Pan taki ślamazarny niczym jakiś intelektualny ślimak, do tego złośliwy?!? Nietrudno przecież zauważyć, że w świecie dzisiejszego teatru, czyli w lesie, jestem jakby dziecko we mgle! Bywa że sama sobie nie radzę. Pan zaś list swój wielce zaszczytny dla mnie, z jakąś chyba kąśliwą nonszalancją drukuje w "Dzienniku Polskim" d o p i e r o 25 kwietnia! I dopiero wtedy raczy szepnąć, iż "szerzy się u nas od kilku lat plaga adaptacji, scenariuszy i rozmaitych pisań na scenie, przed którymi Panią przestrzegam, bo na ogól nic z nich dobrego nie wynika" Poniewczasie, drogi Panie!

Poniewczasie, gdyż "Don Kichote" Marka Fiedora, niczym z jasnego nieba grom reżyserskiej młodości, spadł na Kraków dnia 23 kwietnia. Zresztą - pod Pana nieobecność.

Jak to się dzieje, że Fiedorowi się nie udało, takiemu Viscontiemu zaś - jak najbardziej? Pierwszy zaadaptował powieść Cervantesa, drugi - "Śmierć w Wenecji" Manna (uderzam, jak pan widzi, wysoko, ale to dlatego, że Fiedor jest młody, "Oda do młodości", zaś naucza młodość, aby ponad poziomy wzlatywała, więc służę). Skąd się to bierze, że film Viscontiego z pozoru, czyli po wierzchu nudzi śmiertelnie, w istocie zaś jest tak bezlitośnie dojmujący, natomiast spektakl Fiedora, z wierzchu kojący mile oko i ucho, głębiej okazuje się nudą wirującej w pustce mydlanej bańki? Odkryłam, że różnica bierze się z odmiennego podejścia do powierzchni. Otóż Visconti przekracza przypisaną kinu płaskość ekranu, by gdzieś w środku dokopać się swych przemyśleń, gdy Fiedor odwrotnie - gotowe już sądy odmalowuje na powierzchni scenicznego okienka, hasa po dwóch wymiarach, jakby naturalną dla teatru przestrzenność sprowadzając do zera. Stąd właśnie opowieść Viscontiego się dzieje, Fiedora zaś - stoi w miejscu. "Don Kichote" okazuje się płaski. Powyższe będzie Pan łaskaw rozumieć przenośnie.

Rzecz w tym, że powieść Cervantesa to tomy genialnie powiązanych ze sobą słów. Fiedor, jak osobiście oświadczył na konferencji prasowej, chciał wypreparować z nich opowieść o tkwiącym w nas uparcie imperatywie drogi. O niezbywalnej człowiekowi potrzebie nieustannego wędrowania - tak intelektualnego, jak i fizycznego. W końcu o tym, że dwa te wędrowania bywają jednym i tym samym. Jak zapowiedział, tak też uczynił - wypreparował. Stare,wielkie słowa złożył w nowy układ, i oczywiście nic w tym złego. Pod warunkiem jednakże, że słowo uznamy zaledwie za punkt wyjścia.

Nie muszę chyba Panu wykładać, że, o ile literatura powstaje ze słów, to teatr - żadną miarą. Scena, proszę wybaczyć śmiałość, zawsze winna być miejscem interpretacji, ta zaś, jak mawiał Jan Kott, jest znalezieniem teatralnego znaku. Fiedor nie znalazł zbyt wiele. Rozegrał swego "Don Kichota" od słowa do słowa, po zdaniach. Z wielką dbałością o czystość wyglądów rzeczy i brzmień starych słów. Rzekłabym nawet, że oto rodzi się nowy teatralny styl - styl niedzielnej elegancji. Dlatego chyba dzieło młodego reżysera niebezpiecznie ociera się o pojęcie komiksu.

A co się dzieje na scenie? Nic zgoła, drogi Panie. W dwóch częściach spektaklu błędny rycerz dwa razy wraca do Manczy sterany potyczkami z niewdzięcznym światem, aby rozstrzygać problem, czy wyruszyć ponownie, czy też nie. Kwitnie werbalizm. Rodzina jest za tym, by nie, on - by tak. W końcu umiera, pogodzony z losem i światem. Rycerz jest, jak przystało, chudy, otoczenie, jak przystało, troskliwie zaniepokojone, Sanczo, jak przystało, rubaszny, muzyka, jak przystało, przyjemna, kolory, jak przystało, pastelowe, światło, jak przystało, ciepłe, całość trwa, jak przystało, nie za długo, nudy zaś, również jak przystało, brak. Jeśli więc wszystko w tym "Don Kichocie" jest jak przystało - spyta Pan - to w czym niby problem? W tym, Doktorze, że właśnie nie znajdzie Pan tam żadnego problemu. Przynajmniej na scenie.

Cóż więc mogę Panu poradzić? Otóż - jeśli nie czytał Pan "Don Kichota", to niech Pan koniecznie przeczyta, jeśli zaś jest Pan już po lekturze, to czytaj Pan jeszcze raz.

Kłaniam się

DOKTOROWA Z WILCZEJ

P. S. Pyta Pan o moje koligacje z niejakim Pawełkiem Głowackim. Pawełek... To jakieś dziecię, czy jak? Po pierwsze - jeśli to mój powinowaty, to tylko z jego własnego wyboru. Po drugie - Warszawa od dawna powtarza to, o czym Kraków szemrze po ciemnych i zakazanych kątach, że mianowicie osobiście dyktuje mu Pan recenzje. Ładnie to tak, Panie Doktorze - chwalić siebie pod przykrywką Pawełka? A fe!!!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji