Artykuły

Szykują młodszą siostrę ACTY, a my nic!

W rozmaitych unijnych instytucjach procedowana jest aktualnie umowa handlowa, do której treści nie mamy wcale wglądu. I to bynajmniej nie przez przypadek. Jest to absolutnie celowe. Byśmy znów nie wyszli na ulice - przestrzega reżyser i dramaturg Michał Kmiecik.

Trzeba budzić sumienia, bo jak słusznie zauważył swego czasu Francisco Goya, gdy rozum śpi, budzą się potwory. A tego byśmy, jednakowoż, pod żadnym pozorem nie chcieli. Nam, bądź co bądź, nie jest wszystko jedno. Cóż jednak począć ma biedny drugiej klasy i trzeciej wziętości felietonista, gdy psa z kulawą nogą nie obchodzi TTIP, wielka i wielce szemrana korporacyjna handlowa umowa o tak zwanym "wolnym handlu" między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi?

Jak w atrakcyjnej i jakkolwiek zwięzłej formie przedstawić złożoności i meandry tego wielkiego oszustwa, brzydszej i gorszej (dla nas, państw Unii) siostry protestowanej przed kilkoma laty ACTY? Tak, Drodzy Państwo. W rozmaitych unijnych instytucjach procedowana jest aktualnie umowa handlowa, do której treści nie mamy wcale wglądu. I to bynajmniej nie przez przypadek, nie przez zaniedbanie. Jest to absolutnie celowe. A, niestety, jako nawet nie nazbyt wytrawni użytkownicy internetu, jesteśmy w stanie to chyba stwierdzić, że jeżeli komuś bardzo zależy na tym, byśmy nie wiedzieli, o co chodzi, to niestety dzieje się tak tylko i wyłącznie dlatego, by nie przeszło nam przez myśl wychodzić na ulice.

Ale jak, do diaska, jak to wszystko opowiedzieć? Felieton, forma bezlitosna, liczba znaków i termin oddania muszą się zgadzać. Wenę i twórcze uniesienia proszę sobie zostawić dla teatrów publicznych. Obowiązek obowiązkiem jest, piosenka musi posiadać tekst. A gdy chodzi o tak poważne sprawy jak TTIP, nie wystarczy wskazać jałowości publicznej debaty. Na nic wspominanie, że w tym samym czasie, gdy Polskie Radio zaprzątnięte było relacjonowaniem przebiegu koszalińskiego marszu przeciwko uchodźcom (ach, ten brzydki problem na U!), na którym stawiło się, w świętym oburzeniu i zacietrzewieniu raptem trzysta osób, papierowe media takie jak "Guardian" i "Wyborcza" skupiały się na relacjonowaniu berlińskich protestów przeciw tej tajemniczej kupieckiej ustawie, w których udział wzięło bagatelka dwieście pięćdziesiąt tysięcy osób. Wszystko to furda, proszę pana drugiej klasy i trzeciej potrzeby felietonisty. Proszę się popodpierać autorytetami, być może wtedy treści nabiorą choć trochę wagi.

Nic się tak nie sprawdza jak wsparcie się na odpowiednim autorytecie. A tak się składa, że największym i najbieglejszym autorytetem w kwestii TTIP i różnych tego rodzaju szacher-macherów jest, przynajmniej dla mnie, publicysta "Dużego Formatu", związany z "Wyborczą" nie od dziś Wojciech Orliński. Tym z Państwa, którzy jeszcze nie czytali, polecam jego bloga. A tym, którzy już czytali, polecam jego książkę pod znaczącym tytułem "Internet. Czas się bać". Bo choć TTIP raczej nie jest bohaterką książki Orlińskiego, wszystko, o czym ta książeczka traktuje, nabiera przy okazji Transatlantic Trade and Investment Partnership rumieńców. Bo wedle tego, co Orliński w swojej książce pisze, cokolwiek, co odbywa się za naszymi plecami i bez bardzo jasnej i klarownej wykładni ze strony stron zainteresowanych, jest z gruntu złe. Co być może w każdej innej kwestii śmierdziałoby na milę i stosowną ilość kilometrów jakimkolwiek obskurantyzmem, tak w tym niejasnym temacie jawi się jako stanowisko cokolwiek wyważone.

Gdy wielcy tego świata knują coś za plecami nas, maluczkich, jest to stokrotnie większe zagrożenie niż Bogu ducha winni, uciekający przed wojną Ziemianie. Nie bez powodu główny antagonista głównego bohatera serialu "Mr Robot" jest dużą firmą, która nazywa się Evil Corp. Jeżeli są jeszcze w XXI wieku jacyś czynni szatani, ukrywają się z całą pewnością pod postaciami high-techowych firm i mocarstwowych rządów, które czerpią z tego profity.

Niestety, cały czas prościej jest zorganizować zbiorowe emocje wobec bandy pacanów sprzeciwiającej się garstce uciekających przed wojną ludzi, chcących ułożyć sobie normalnie życie, niż wobec Evil Corpów, które siorbią nas, jak im tylko wygodnie, skłonnych utrudnić nam życie na całe dekady. W odwiecznym sporze fraka z kontuszem wciąż bardziej straszy nieodpowiednio przycięta broda i hidżab niż idealnie skrojony haute-couture'owy garnitur.

* Autor jest dramaturgiem, reżyserem teatralnym (rocznik 1992)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji