METEOR
TEN tytuł nowej sztuki Duerrenmatta sprawdza się również na widzu: "Meteor" robi duże wrażenie, kiedy jednak już "spadnie" wraz z kurtyną, znika jego pozorna siła i blask. Bo "Meteor" jest pusty, a rozgrzewa się i świeci jedynie wtedy, kiedy przechodzi przez zagęszczoną atmosferę duerrenmattowskiej magii teatralnej. W swych poprzednich sztukach; pisanych z pasją autentycznego zaangażowania we współczesność, pisarz miał światu sporo do powiedzenia, zwłaszcza światu zachodniemu, sporo gorzkiej prawdy o nim i o człowieku. W "Meteorze" autor "Franka V" nie wychodzi poza banały, podane zresztą bardzo efektownie. No więc że świat jest obrzydliwy, straszny, nie do zniesienia. I że jednak człowiek jest silniejszy od swej niechęci do świata. Tym człowiekiem jest wybitny pisarz, laureat Nagrody Nobla, Wolfgang Schwitter. Czuje do świata wstręt i obrzydzenie, bo za dobrze go zna, pragnie więc umrzeć. Jest to więc sztuka o umieraniu. Komedia o umieraniu. Komedia w poetyce duerrenmattowskiej, a wiec tragigroteska. Autor rezygnuje jednak z filozoficznych możliwości tematu. Nie interesuje go sama śmierć, nie ma w sztuce nic z metafizyki. Interesuje go umieranie a raczej zmierzenie się silnego człowieka z umieraniem, zawody jego ze śmiercią. By to umieranie zwielokrotnić i zagęścić, autor aż dwukrotnie uśmierca swego bohatera i dwukrotnie powołuje go do życia. W konwencji makabrycznej groteski takie "zmartwychwstania" przyjmuje jako jeden z umownych środków teatralizacji przedstawionego problemu. Problemu? Więc jest jednak jakiś problem? No właśnie wspomniany banał o świecie. I o przezwyciężaniu śmierci, zresztą w aspekcie czysto biologicznym. Bo Schwitter, taki jakiego nam pokazał w Teatrze Dramatycznym Tadeusz Bartosik, to "piekielny starzec" o piekielnej żywotności fizycznej. Bartosik pokazuje go zresztą wspaniale; to chyba największa z jego dotychczasowych ról. Jest groźny, okrutny, ale na szczęście nie demoniczny, budzi odrazę, ale i sympatię, protest i aprobatę. Jak właśnie cała sztuka Duerrenmatta. Czy pisarz Schwitter w swym egoizmie jest moralny? Czy meteor, który spadając z olbrzymią, narastającą siłą, niszczy wszystko wokół siebie, jest moralny? "To co przeżywa Schwitter istnieje także we mnie" - zwierza się autor.
I tu - jeszcze jedna płaszczyzna dramatu, dramatu istotnego: dramatu samego pisarza, który uważa "Meteor" za swój "punkt dojścia". W tym kontekście biograficznym sztuka nabiera nowych, tragicznych tonów. Nie dostrzegł tego teatr, nie dostrzegł Bartosik. Mogli nie dostrzec. A może nie chcieli. Ich prawo. Gra się przecież to co autor napisał, a nie jego biografię.
LUDWIK RENÉ który "specjalizuje się w Duerrenmattcie od wielu już lat, dał przedstawienie bardzo interesujące, w poetyce poprzednich realizacji sztuk autora "Wizyty starszej pani". To znaczy, że przedstawienie - jak i sztuka - jest drażniące, prowokujące, wyrafinowane, kontrowersyjne, drapieżne, cyniczne, przewrotne itp. itd. No i na swój sposób zabawne. Premierowa publiczność reaguje ciągłym śmiechem. A na scenie umierają ciągle ludzie a stary człowiek im zazdrości, bo też umiera, tylko mu to nie wychodzi. Niełatwo jest wywoływać śmiech w obliczu pasma śmierci. Teatrowi się to udało: widownia broni się śmiechem przed wizją własnego umierania, tak jak przed podobną wizją broni się "Meteorem" jego twórca.
Są w przedstawieniu jeszcze przynajmniej dwie role, o których nie wolno nie napisać: demoniczny nieco i tragiczny Wielki Muheim Czesława Kalinowskiego - drugi "piekielny starzec" oraz cyniczny syn Schwittera, Jochen, wyraziście zarysowany przez Zbigniewa Zapasiewicza. I odnotować trzeba jeszcze udany debiut sceniczny młodziutkiej aktorką Magdy Zawadzkiej, znanej już z filmu i telewizji, w roli ostatniej żony Schwittera, Olgi, podsuniętej mu i "wyszkolonej" do "zawodu" przez jej matkę, "babcię klozetową", panią Nomsen, którą gra z umiarem Bronisława Gerson-Dobrowolska. Ale to już postać z "tła", z drugiego planu dramatycznego, obok takich, równie interesująco ukazanych, jak wydawca Koppe (S. Jaworski), krytyk Georgen (S. Wyszyński), malarz Nyffenschwander (M. Voit), jego żona Augusta (B. Horawianka), pastor Lutz (E. Karewicz), chirurg Schlatter (J. Paluszkiewicz) i in.
Niektórzy krytycy dopatrzyli się w "Meteorze" - "buntu przeciw śmierci". Ale jest to chyba sztuka przede wszystkim o lęku przed umieraniem, bo lęku przed pustką śmierci, a więc i pustką życia.