Jak obrabować bank?
MINIONY grudzień w Teatrze zielonogórskim przyniósł aż dwie premiery. O przedstawieniu inaugurującym pracę Sceny Kameralnej (monodram T. Jasińskiego "Pragnę zawrócić czas") już pisałem w poprzednich Zapiskach, dziś więc o drugiej sztuce, zarazem ostatniej w minionym roku 1968. Nie sądzę aby ta nieco odległa od daty premiery recenzencka relacja była zbyt spóźniona, komedia "Jak obrabować bank" jest do dziś jeszcze wystawiana i cieszy się dużym powodzeniem u zielonogórskiej publiczności. Było to zresztą do przewidzenia. Dotychczasowa praktyka z utworami tego typu (np. również w roku ubiegłym wystawiana sztuka Thomasa "Alicja prowadzi śledztwo") wykazała, że przy ich prezentowaniu dyrekcja ponosi jedynie ryzyko natury artystycznej, frekwencja natomiast nigdy nie zawodzi. I w tym przypadku regule stało się zadość. Pogodna, satyrycznie cięta, pozornie tylko kryminalna komedia włoskiego autora Samy Fayada (nagroda włoskiego instytutu dramatycznego 1966), zdobyła sobie zielonogórską publiczność która znalazła w niej przede wszystkim świąteczny relaks, spory ładunek rozrywki i wiele okazji do beztroskiego śmiechu.
Autor, włoski dziennikarz z pochodzenia Libańczyk, obecnie stale mieszkający w Neapolu, prezentujący w swych głównie telewizyjnych utworach gatunek komediowo-satyryczny, jest dość popularny w zachodnich kręgach radiowo--telewizyjno-teatralnych. Jego utwory realizowała m. in. telewizja włoska, angielska, szwajcarska, jugosłowiańska oraz kilku krajów południowo-amerykańskich (długi czas pracował jako dziennikarz w Wenezueli). Polskiej publiczności jest mniej znany.
Dlatego też dobrze się stało (ze zwykłej chociażby ciekawości), że Teatr zielonogórski sięgnął po utwór tego pisarza, najwartościowszy chyba w jego dotychczasowej twórczości, który oprócz walorów rasowej sztuki rozrywkowej budowanej na kanwie konwencji tzw. kryminału łączy inteligentną groteskę z głębszą tezą o charakterze społecznym osadzoną w realiach kapitalistycznego świata. Całość zbudowana jak gdyby na przekór na odwróconym schemacie wielokrotnie powielanej w różnych utworach fabuły kryminalnej, jest po prostu ciekawą i pomysłową komedią o dobrych i biednych ludziach, którym nie udaje się obrabowanie banku, choć w stworzonej przez siebie sytuacji znajdują szczęśliwe rozwiązanie dla swych życiowych kłopotów. Idąc z kolei dalej, znajdujemy w niej również sporo ciętej satyry na utwory typu kryminalnego, znakomicie zarysowane postaci wzięte z włoskiego krajobrazu obyczajowego oraz wiele bystrej obserwacji społecznej w "neapolitańskim odniesieniu". W sumie doskonała zabawa z podtekstem, z czym zgodzą się na pewno i ci, których ewentualnie wprowadził w błąd zbyt kryminalny tytuł.
Całość reżyserował Zbigniew Stok odnawiając w ten sposób swą przerwaną z zielonogórską publicznością znajomość, w czasie której dał się poznać jako reżyser szczególnie swobodnie czujący się na gruncie komediowym. Potwierdzenie tego znaleźliśmy również w inscenizacji sztuki Fayada. Wychodząc z nieco paradoksalnych założeń samego utworu, będącego przecież jedynie żartem opartym o schemat scenicznego kryminału, gdzie prawdopodobne łączy się z niemożliwym, reżyser słusznie rozwiązał całość w konwencji scenicznej farsy z tendencjami w kierunku groteski, znakomicie wykorzystując zawarty w tekście dowcip słowny dla budowania dodatkowych sytuacji i spięć komediowych. Wydobył ze sztuki wszystko co potrafi bawić i rozśmieszać. Tak potraktowana całość wymagała również odpowiedniego tempa które w tym szczególnym przypadku podmalowane jeszcze przez reżysera "włoskim kolorytem", powinno być w przedstawieniu czynnikiem zasadniczym, tym jego elementem, który rozgadaną i rozkrzyczaną całość, potrafiłby utrzymać w karbach jakiejś scenicznej logiki. Pod tym względem przykładem dużej precyzyjności był akt pierwszy, zapowiadający dopiero dalsze perypetie awanturniczej rodzinki Agnostio Capece. Wszyscy grali jak z nut nie spóźniając się nawet o ćwierć taktu. Następne dwa akty niestety zawiodły, straciły swój rytm i tempo, koloryt rozpłynął się i pozostała jedynie dość niemrawo opowiadana fabuła. Wykonawcy nie wytrzymali "włoskiego temperamentu", choć do samego końca bawili się doskonale razem z publicznością, jednak na miarę naszej szerokości geograficznej.
Spośród licznego grona wykonawców tej szampańskiej i nieco zwariowanej komedii, wymieniłbym w pierwszej kolejności Zdzisława Grudnia jako marzyciela-fantastę Agostino Capece, ojca rodziny, która in corpore postanawia włamać się do banku; uroczego maniaka-wynalazcę bardziej interesującego się klarnetem o napędzie nożnym niż losem rodziny i przyszłością dorosłych już dzieci. Postać tę zielonogórski wykonawca potraktował niezwykle ciepło, z dozą dużej sympatii, nie pozbawiając jej jednak przy tym niczego, co mogłoby osłabić komediowy walor całości. Wykonaniem tym, aktor jeszcze raz potwierdził swe wyjątkowe predyspozycje właśnie do ról tego typu. Capece był śmieszny i wzruszający zarazem w roli bezradnego ojca, improwizowanego włamywacza a później niespodziewanego dziadka i wreszcie błyskawicznego teścia. Nie nadużywając prawa farsy, dającego w tej sztuce sporo okazji do przerysowań, przekonał publiczność logicznie i szczerze poprowadzoną rolą, której komizm był elementem przyrodzonym a nie tylko aktorskim dodatkiem. Za to sceniczne opanowanie, nie dające się wciągnąć w powierzchowną szarżę, uważam, że aktorowi należy się dodatkowe uznanie.
Podobać się mógł również aktorsko Jan Stawarz w roli syna Tonino, przekomiczny i dobroduszny safanduła, przynoszący do domu na obiad w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, przeróżne pigułki otrzymywane w charytatywnych punktach opieki społecznej. Ta sama uwaga w sensie aktorskim dotyczy też Cyryla Przybyła w roli nieopanowanego w swych odruchach dyrektora banku, potraktowanej bardzo ciekawie i konsekwentnie. Uzupełniając role męskie w tym przedstawieniu wymienię jeszcze Włodzimierza Kaniowskiego jako Dziadka Gaspare oraz Leszka Sadzikowskiego, który moim zdaniem postać Mastelone potraktował, nawet jak tę sztukę, zbyt ostro.
Z trzech występujących w "Obrabowaniu" pań, uważam, że najlepiej wywiązała się ze swego zadania Krystyna Horodyńska w roli wdowy Altavilla. Aktorka potrafiła znakomicie wyeksponować elementy parodii zawarte w tej postaci, w myśl uwagi autora, że wdowieństwo: "jest w Neapolu najformalniejszą instytucją opartą na twardych regułach wymagających permanentnego okazywania bólu i wynikającego z tego pewnego zdziecinnienia". Żoną Capece, Reginą, była Ludwina Nowicka przede wszystkim interesująca jako postać żywcem wzięta z włoskiego kolorytu. Córką, główną sprawczynią całego tego zamieszania a potem szczęśliwego końca, była Barbara Strzeszewska. Scenografię do komedii Fayada zaprojektowała Barbara Wolniewicz, ilustrując plastycznie wszystkie wymagania sztuki bulwarowej.