Artykuły

Proust zredukowany

"Francuzi" wg Marcela Prousta w reż. Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Andrzej Horubała w Do Rzeczy.

Przedstawienie "Francuzi" Krzysztofa Warlikowskiego to instrumentalne potraktowanie proustowskiego arcydzieła. Proust Warlikowskiego to przede wszystkim Proust perwersyjny. Homoseksualistą oczywiście pisarz był, ale czy rzeczywiście cenimy go - by po raz kolejny przywołać dowcip o Radiu Erewan i Czajkowskim - za to? I czy jego homoseksualizm miał rzeczywiście wyzbyte poczucia winy, bliskie współczesności oblicze? No, niekoniecznie,

U Warlikowskiego Narrator (Bartosz Gelner) już w pierwszym swym pojawieniu się recytuje pokaźne fragmenty "Sodomy i Gomory" i - lekko przegięty - podaje tekst o różnych obliczach zboczenia, o rzeszach maskujących się sodomitów chlubiących się dziećmi i żonami, tonem pełnym podskórnego gniewu na społeczną opresję i zakłamania, jakby był to emancypacyjny manifest.

Żadnego "Przez długi czas kładłem się spać wcześnie...", żadnej tam, panie, magdalenki maczanej w herbacie, żadnego potykania się o nierówność na dziedzińcu Guermantesów i przywoływania Wenecji, ba, żadnych zasłon, dystansu i bezpieczników. Od razu perwersją po oczach i to bez owego proustowskiego przydawania temu barwy "wstrętu, rozpaczy i rosnącej samotności", o której pisał poczciwy profesor Jan Błoński. Warlikowski przedstawia nam Prousta jednoznacznego - ostrego jak brzytwa krytyka francuskiego społeczeństwa, rejestrującego gnicie arystokracji, Prousta opowiadającego się zdecydowanie po stronie Dreyfusa i dreyfusistów (Warlikowski wbrew historycznej prawdzie uśmierca nawet Dreyfusa, by podbić męczeństwo żydowskiego oficera), a przede wszystkim piewcę wszechogarniającej lubieżności i perwersji.

Wielkie dzieło Marcela Prousta opalizujące różnymi odcieniami, rozciągnięte między fascynacją snobizmem a odrazą do miałkości życia salonowego, między hołdem złożonym arystokratycznej hierarchii a pogardą dla utytułowanych tępaków, między poczuciem winy a hipnotycznym zauroczeniem perwersją, Warlikowski sprowadza do społecznego jednoznacznego manifestu i odziera z filtrów, masek, wielkich literackich konstrukcji do destylowania wspomnień, refleksji o mechanizmie pamięci, o przemijaniu.

Widzowie, którzy nie przeczytali Prousta, wiele chyba z tego Warlikowskiego nie zrozumieją i nie pomogą tu raczej wręczane broszurki z krótkimi charakterystykami postaci. To znaczy zrozumieją tyle, ile plakatu w Warlikowskim: że był antysemityzm i jest homolubieżność.

Widzowie, którzy Prousta czytali, mogą być zniesmaczeni, bo tak zredukowany Proust przestaje być geniuszem. Warlikowski nie odnajduje żadnych teatralnych ekwiwalentów dla proustowskiej metody: owszem - widowisko dłuży się jak wywody Marcela, w podkładzie leci melancholijny muzyczny snuj, a w trzecim akcie, "Czasie odnalezionym", aktorzy całkiem zabawnie grają swe postarzone niedomagające postaci, nie ma jednak w pięciogodzinnym spektaklu pomysłu na operowanie wieloma warstwami, na filtrowanie wspomnień, olśnień, sądów o świecie i ludziach przez kolejne odsłony czasu.

Kilka odtworzonych scen: konwersacje na salonach Guermantesów, koncert Morela, upokorzenie barona Charlusa przez panią Verdurin, dramatyczne spotkanie w przedpokojach śmiertelnie chorego Swanna z księżną Orianą i Błażejem spieszącymi na obiad, powracający temat nakrycia Albertyny z Gilberta oddających się perwersyjnym pieszczotom, rozmowa z flirtującą, pragnącą artystycznej edukacji Odetą o Vermerze (przypisana tu Narratorowi), no i rozbudowany wątek miłości Swanna. Sporo oczywiście tego, ale bez sięgnięcia do powieści Prousta inscenizacja Warlikowskiego może okazać się mało czytelna, ciążąc mimowolnie ku grotesce.

Nie jest prawdą, co głoszą niektórzy recenzenci, że Warlikowski w swojej adaptacji przyswoił doświadczenia Krystiana Lupy. Przecież "Wycinka" mistrza Krystiana - zdecydowanie najlepszy spektakl ubiegłego sezonu - choć oparta na powieści Thomasa Bernharda, jest bardziej proustowska niż Proust w wydaniu Warlikowskiego!

Cóż osiąga Krzysztof Warlikowski, oferując nam kopulacyjne baleciki w wykonaniu Claude'a Bardouila? Złowrogie perwersyjne układy odtwarzane przez faceta w masce i baletkach a to z Agatą Buzek, a to z Gelnerem nie stanowią wystarczającego ekwiwalentu dla krzyczącego ze sceny braku Prousta w Prouście.

Homobiografia

To, co u artystów dawnych dobrych przedgenderowych i przedcomingoutowych czasów było próbą podniesienia doświadczenia homoseksualnego do rangi uniwersalnej, co było nierzadko świetnym wydestylowaniem problemów grzesznej miłości, co stanowiło efekt sublimacji tęsknot nie do zaspokojenia, uczucia nie do zharmonizowania, co mogło być wielką metaforą ludzkiego losu, współgrającą nawet z augustiańskim "Niespokojne jest serce nasze...", dzisiaj destruowane jest brutalnie przez entuzjastów seksualizowania sztuki. Uperwersyjnianie Prousta przypomina gest Krzysztofa Tomasika z "Homobiografii".

I co z tego, że macie swoich poetów? - chciałoby się spytać Tomasika. Co z tego, że macie swoich poetów, prozaików, muzyków, malarzy, skoro wasze zawłaszczenie powoduje, iż twórcy ci potraktowani homoseksualnym wytrychem przestają być uniwersalni? Z wyeksponowanym przegięciem nie dają się już czytać prosto. Chcecie ometkować ich perwersją? To metkujcie, tylko przecież tym samym powodujecie, że oni potraktowani tak wulgarnie, tak zdeszyfrowani, przestaną być naszymi artystami. Przyrządzenie ich na wzór nieledwie gejowskich aktywistów, comingoutowych skandalistow, cóż, zyska wam punkty w rozgrywce z konserwatywnym światem, ale przecież jednocześnie zniszczy wspólnotę odbiorców sztuki.

Tak spreparowany Proust, Proust po coming oucie, już naiwnie lub prostodusznie nie da się czytać. Zresztą można zapytać, dlaczego w takim razie Warlikowski obsadza w roli Albertyny aktorkę? A dlaczego relacji wyższy - niższy w romansie Swanna nie czyta na sposób perwersyjny? A jak! Zróbmy to do końca!

Kłopot ze Swannem

Owszem: aktorów ma wybornych i zdają się oni bezbłędnie realizować jego reżyserskie założenia. Zespół warszawskiego Teatru Nowego to przecież kwiat polskiej sceny. Salonowe, obnażające miałkość zakochanej w sobie arystokracji rozmówki Magdy Cieleckiej, Ewy Dałkowskiej, Marka Kality i Jacka Poniedziałka to - pomimo ciążenia ku karykaturze - rzeczywiście popis kunsztu na najwyższym poziomie. Okrucieństwo, bezmyślność, cynizm wydobywane z wdziękiem w zbiorowych scenach są może trochę zanadto jednoznaczne, pozbawione proustowskiego nostalgicznego spojrzenia.

Brawa przy otwartej kurtynie zbiera Maja Ostaszewska, kapitalna jako Odeta, ekskokota, do której miłość zniszczyła salonową karierę wyrafinowanego konesera Charlesa Swanna (w tej roli naznaczony cierpieniem, świetny Mariusz Bonaszewski). Choć wątek miłosny z tomu "W stronę Swanna" stanowi niewątpliwie ozdobę spektaklu, to przecież dzieje się tak za cenę sprowadzenia go do nieledwie farsy. Umyka gdzieś fenomen miłości rozwijającej się wbrew otoczeniu, miłości, która zrujnować może reputację. Gdzież pełnowymiarowa postać Swanna - Żyda, bywalca najlepszych salonów Paryża, który w imię swego zadziwiającego uczucia do osoby prawie z półświatka musi znosić poniżenia, by wkraść się w łaski prowadzącej salon pretensjonalnej zaborczej pani Verdurin? Gdzie miłość jako gra podejrzeń, nieustannej udręki?

Maja Ostaszewska - sennie wulgarna, świetnie skontrastowana z wysublimowanymi smakoszami, gdy zdradza pokłady swej ignorancji, a jednocześnie pokazuje trzeźwe, odarte ze złudzeń oglądanie świata męskich pożądań. Ale przecież wątek z poprawianiem kwiatów katlei przy jej staniku przez zarażonego nagle nieśmiałością światowca, jakim był Swann, jego oscylowanie między niewolniczym zadurzeniem a chęcią odwetu na niewdzięcznej kochanicy, idealizowanie Odety, patrzenie na nią przez pryzmat fresku Botticellego - wszystko to ginie gdzieś w kreślonych grubą kreską scenach. Owszem, Ostaszewska gra jak w ekstazie, owija sobie publiczność wokół palca, w swej zalotnej wulgarności przełamując nawet barierę między sceną a widownią. Ale jakże mało dramatycznie brzmi finał pierwszego aktu, gdy Swann wypowiada słynne słowa: "I pomyśleć, że spartoliłem kilka lat mojego życia, że chciałem umrzeć, żem przeżył największą miłość - dla kobiety, która mi się nie podobała, która nie była w moim typie!".

A może się mylę, może przemawia przeze mnie zazdrość o mojego Prousta, o moją licealną lekturę, pełną złudzeń i dobrodusznych interpretacji?

Kryzys Europy

Krzysztof Warlikowski przedstawia swój spektakl jako element refleksji nad współczesnym kryzysem Europy. Pewnie dlatego na początek trzeciego aktu każe Maciejowi Stuhrowi przeklinać cały świat tekstem "Ultimatum" Fernanda Pessoi. Nieświeży, postarzały tekst, podany w rażąco jednowymiarowy sposób znów pokazuje, że Warlikowski nie do końca odrobił lekcję u Lupy. Niemieccy krytycy słusznie ów monolog zestawili z ulubionym twórcą Lupy, Thomasem Bernhardem. Znów Lupa! Dobrze, tylko że bluzgi Bernharda pod palcami Lupy stają się także elementem autokompromitacji bohatera, który w pewnym momencie zdobywa świadomość swej bezsilności i śmieszności w pasji krytycznej. A Maciej Stuhr? Przez kilka minut daje raczej wyraz swej artystycznej bezradności, nie potrafiąc zróżnicować płaskiego tekstu i nadać mu choćby odrobiny światłocienia. Oczywiście wrzask i bluzg bywają trudne do modulowania, ale zadanie aktorskie, jakiemu nie podołał Stuhr, nie wydawało się nazbyt skomplikowane.

Cóż więc zostaje z Prousta czytanego przez Warlikowskiego? Na pewno wydestylowanie wątku okrutnego antysemityzmu francuskiego salonu, brutalności arystokracji i aspirującego do jej zastąpienia drapieżnego mieszczaństwa. Na pewno wyeksponowanie lubieżności jako zasady gnijącego społeczeństwa... No i skażenie całego Prousta trudno zmywalnym perwersyjnym aromatem.

Ale skąd w takim razie Racine i jego "Fedra" - w mocno przeciętnym monologu Agaty Buzek - na finał całego przedsięwzięcia? Skąd w świecie bez winy, bez poczucia grzechu nagle opowieść o fatum i niszczącej sile nieobliczalnej miłości? Niejasne to, podobnie jak zawarte w programie deklaracje Warlikowskiego, że jego sztuka, będąca przecież emanacją zepsucia i zagubienia współczesnej kultury, może naprawić świat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji