Artykuły

W obronie Moniuszki

"Halka" Stanisława Moniuszki w reż. Pawła Passiniego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Sławomir Pietras w tygodniku Angora.

Maria Fołtyn stała się orędownikiem ojca polskiej opery między innymi dlatego, że usiłowała bronić Stanisława Moniuszki w czasach, kiedy nikt naszego narodowego kompozytora nie atakował. Metoda kuriozalna, ale skuteczna. Z tego, co się zaczyna dziać, obecnie wynika, że niegdysiejsza reżyserka "Halki", odpierając ataki, których - jako żywo - nie było, stała się wizjonerką przewidującą uderzenie w Pana Stanisława zgoła z innego kierunku.

Rozzuchwalony próbami "nowego odczytania" opowieści o góralskiej dziewczynie uwiedzionej przez panicza, nieznany nikomu na terenie opery reżyser Paweł Passini z Lublina dopuszczony został do "nowego spojrzenia" na Halkę. Nie byle gdzie, bo w Poznaniu, w którym od ponad 100 lat powstawały najistotniejsze reżyserskie realizacje tego na wskroś polskiego arcydzieła, dokonywane przez takich mistrzów jak Ludwik Solski, Gabriel Górski, Karol Urbanowicz, Jerzy Merunowicz i Leon Schiller, Roman Kordziński, Sławomir Żerdzicki, Conrad Drzewiecki i Marek Weiss-Grzesiński.

Nie można dziwić się temu dopuszczeniu do nowego spojrzenia na "Halkę" przez obecną dyrektorkę poznańskiej sceny, której kompetencje w tej dziedzinie pozostają poniżej poziomu Morza Martwego. Co innego brak reakcji na tego rodzaju ekscesy doświadczonego dyrygenta Gabriela Chmury. Zanim dobrze przygotował muzycznie solistów i zespoły, aby potem nimi profesjonalnie pokierować, powinien najpierw przegonić reżysera z bezczelnymi propozycjami, scenografa i choreografa, prosto na nowo wybudowany poznański dworzec kolei żelaznej, z biletami tylko w jedną stronę, bez prawa powrotu.

Spektakl rozpoczyna się przy otwartych drzwiach widowni i ciemnościami na foyer, skąpo tylko oświetlonego czerwonymi lampkami jak, nie przymierzając, w zamtuzach pamiętających czasy moniuszkowskie. Przy pierwszych taktach poloneza podnoszą się siedzący wśród publiczności parteru chórzyści w czarnych frakach, w tym również soprany i alty, które dodatkowo noszą - nie wiedzieć czemu - wąsy i brody. Również we frakach występują Zofia, Janusz, Dziemba i Stolnik, wszyscy odprawiając swe kwestie gdzieś w głębi widowni. Publiczność, usiłując cokolwiek zrozumieć, odwracała się, a kiedy akcja wreszcie przeniosła się na scenę, ludzie głęboko odetchnęli z wyjątkiem pewnej melomanki, która odwróciwszy się, została tak już do końca aktu.

Przez cały spektakl tytułowa bohaterka snuła się w długiej białej sukni z trenem, za którym ciągnęły się jakieś wałki, pęcherze, jelita czy farfocle, coś na kształt genitaliów. Co to było, dokładnie wie tylko projektant, mylący szaleństwo Halki z obłędem Łucji z Lammermooru.

Jontek (zaskakująco interesująca kreacja wokalna i aktorska Piotra Friebego), a za nim chór górali odziany został w kostiumy sugerujące stada kozic lub baranów, niemające nic wspólnego z góralami czy jakimikolwiek istotami ludzkimi.

W całym tym przedsięwzięciu reżyserię zastępowały tzw. pomysły inscenizacyjne, jeden głupszy od drugiego. Scenografia przypominała produkty fabryki zapałek z Bystrzycy Kłodzkiej, a choreografia Stary Browar Nowy Taniec, który - nie wiedzieć czemu - ciągle wspiera sama Grażyna Kulczyk. Po utopieniu się Halki, pięknie zaśpiewanej przez Magdalenę Molendowską, męsko-żeński balet odziany we fraki dostał trzęsawki do muzyki mazura, na co chciałoby się spuścić gaśnicę pianową, po czym tancerze jeden po drugim też się potopili.

Już słyszę wykrzykiwanie o moim konserwatyzmie, nieżyczliwości i przepełnionej złośliwością niechęci. Nic z tych rzeczy! Od ponad 6 lat nie byłem ani razu w moim Teatrze, gdzie zostawiłem pół wieku gorących uczuć i 16 lat uczciwej, niełatwej pracy, dającej wszakże niekiedy euforyczne poczucie satysfakcji. Obecnie zaalarmowany groźną sytuacją przerywam milczenie i wzywam do opamiętania bredzącą jak ślepy o kolorach dyrekcję, a zwłaszcza niektórych działaczy samorządowych (tę z Leszna i tego co ma drukarnię), prawdziwych grabarzy moich niegdysiejszych poczynań. To oni do swych partyjnych matactw wciągnęli związkowego oboistę, zdartego śpiewaka i piszczącego kontratenora.

Mamy teraz skandal artystyczny godzący w Moniuszkę, operę narodową i sens wszystkiego, na co pracowały pokolenia uczciwych artystów, dzisiaj grających stado baranów, zamiast górali i szlachty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji