Kwestia wieku
"Szkoła żon" jest pierwszą komedią Moliera nowatorską, z klasy arcydzieł, a zarazem pierwszą, którą Molier naraził się możnym prawodawcom smaku, gustów i obyczajności. Broniąc jej przed atakami, włożył Molier w usta Doranta z "Krytyki Szkoły żon" słowa: "Czy wielkim prawidłem, nad wszelkimi prawidłami, nie jest bawić, i czy sztuka, która dopięła tego celu nie obrała dobrej drogi?" Te słowa miał zapewne na uwadze Jan Świderski, gdy podjął pracę reżysera "Szkoły żon" w nowym przedstawieniu Teatru Dramatycznego. Położył nacisk na żywioł śmiechu: śmiechu molierowskiego, który komedię kojarzy z farsą, a psychologię z kopniakami: śmiechu nieraz niewybrednego, a zaprawionego goryczą. Ta nowa "Szkoła żon" ma kształt tradycyjny, żadnych tam wstawek, przeróbek pokrętnych, a Swiderski w roli Arnolfa nie przestawia na siłę zakochanego starca z ram półfarsowych w ramy trzy ćwierci tragiczne. Jego Arnolf jest śmieszny. Budzi odrazę. I mało współczucia, nawet w sławnej scenie upokorzenia i kapitulacji. Papuzia, ruda peruka przestaje okrywać siwe włosy, nastąpiła nieuchronna gdyż biologiczna klęska. Rozum - a także przemoc - są bezsilne wobec praw elementarnych. Poprowadzona bardzo konsekwentnie - z molierowską nielitością - rola Arnolfa należy do sukcesów Świderskiego. Wywołuje śmiech, jeno że to śmiech gorzki, zaprawiony żółcią. I lubujący się we własnym poniżeniu, jak chciał Molier. Arnolf ma w swoich rękach wszystkie atuty: społeczne i sytuacyjne. I zawzięty, obsesyjny upór w dążeniu do celu. A jednak przegrywa i, wyszydzony, musi odejść. Bo był stary, a cel jego zabiegów i zalotów - panna Anusia - młoda. Głupia, ale młoda. Po prostu młoda. I dlatego zwycięska w starciu ze starym. Arnolf nieskończenie góruje nad Anusią, a kończy u jej stóp, żebrząc o łaskę. Tę łaskę, której mu nie da, bo to łaska miłości. Arnolf ugania się w paradnym obuwiu, Anusia łazi boso. Ale te bose stopy depcą bezkarnie namiętność Arnolfa. Janina Traczykówna doskonale uzmysłowiła młodość (nieledwie nieletniość) i naiwność zazdrośnie strzeżonej Anusi i wybornie pokazuje samiczą przewagę nad tokującym, wyleniałym samcem (Anusię gra również Mirosława Krajewska).
Duetowi towarzyszy para farsowych służących (JÓZEF NOWAK i HELENA DĄBROWSKA) oraz ten trzeci; szczęśliwy, bo młody, rywal (WOJCIECH POKORA). Powiernika chudego Arnolfa, pucołowatego Chryzalda gra TADEUSZ BARTOSIK, w dowcipnie zrobionym finale występują też BOLESŁAW PŁOTNICKI i JAROSŁAW SKULSKI (w bardzo zabawnym kostiumie). Życzliwie dla całego przedstawienia usposabia już kurtyna wewnętrzna, na której pięknie wymalował, i podpisem wiernego i wielbiciela starego mistrza opatrzył JAN KOSIŃSKI to wszystko, co na scenie sporządził jako dekorację: a jest to dekoracja stylowa, pełna smaku.
A teraz, hm, taka uwaga ogólna. Starzy mieli władzę - patriarchalną, rodzicielską, jak się tam zwała i jakie tam przyznawała nad młodzieżą społeczne, obyczajowe, wszelakie przewagi. A literatura, teatr był przeciw. Starzy mieli złą passę. Wyśmiani, pognębieni. Także w życiu. Aż wzięli odwet. Także w teatrze Anusia zaczęła liczyć się z Arnolfem. Może nie tylko z nim, ale on stał się główny. Bo Arnolf zrezygnował z pozorów władzy, a umocnił rzeczywistą. I zrównał prawa wieku. Ile lat ma Arnolf u Moliera, siwy, stary, pomarszczony, brzydki? Lat 40, tyle co Molier, gdy pisał "Szkołę żon". Więc odmłodzić się, usportowić łatwo. I starsi panowie pobłażliwie przyglądają się klęsce Arnolfa. Wiedzą co o niej sądzić. To nie o nich.
Ale i młodzież wie, co sądzić o dufności ojców-rywali. Każdy wie swoje. A więc obie strony są zadowolone. "Szkoła żon" jest świadectwem przemian.