Artykuły

Chciałbym żeby byli zbawieni

"Skaza" w reż. Marcina Wrony w Studiu Teatralnym Dwójki. Pisze Katarzyna Taras w Didaskaliach.

Marcin Wrona konsekwentnie penetruje rodzinne piekło. Uważnie przyglądał się rodzinie w swojej (nagradzanej w Polsce i zagranicą) etiudzie absolutoryjnej Człowiek-Magnes. w zrealizowanym dla teatru telewizji Pasożycie, wreszcie w Skazie. Marcin Wrona i Paweł Flis (autor zdjęć) zdecydowali się opowiedzieć o torturach psychicznych i fizycznych, jakim poddawano Samanthę (Joanna Pierzak) i jej brata Matta (Jan Dravnel). Używając światła i kolorów znanych z obrazów Edwarda Hoppera, zrobili bardzo lynchowski spektakl (David Lynch pośród swoich fascynacji wymienia między innymi Hoppera), ale inaczej tej historii dwojga ludzi chorych nie z własnej woli i winy, ukaranych za cudzy grzech, nie można było opowiedzieć. Świat Hoppera (i Lyncha) to rzeczywistość (a może nierzeczywistość) dziwnych, wrogich przedmiotów, groźnych pomieszczeń, niebezpiecznych zaułków i nieprzyjaznych ludzi. Przeważają w nim ciemne, nasycone kolory, czasami przełamane niepokojącą jaskrawością. Można pokusić się o stwierdzenie, że właśnie tak widzą świat dzieci, których zaufania nadużyto, dzieci, które skrzywdzili najbliżsi.

Samantha i Matt żyją w obskurnym, ciemnym mieszkaniu z trupio-zieloną łazienką i tandetnymi meblami, gdzieniegdzie dostrzec można irytująco pomarańczowe akcenty. Twórcom spektaklu udało się wiarygodnie zbudować odpychającą, przesyconą ostrym, zimnym światłem przestrzeń. Już od pierwszych kwestii postaci powstaje wrażenie, że mieszkanie jest i piekłem, i jedynym schronieniem bohaterów, a nam udało się wniknąć do głów tych... Nie, wcale nie degeneratów. To, że rodzeństwo żyje ze sobą w kazirodczym związku, jest konsekwencją koszmaru, w jakim oboje dorastali. Oni "się kochają", bo nie mają nikogo innego, bo nie zdążyli nauczyć się normalnej miłości, bo nikt nigdy ich nie kochał.

Siłą spektaklu jest między innymi właśnie to, że można polubić, zrozumieć i nie potępiać, a raczej starać się usprawiedliwić osoby, które przekroczyły zakaz obowiązujący w prawie wszystkich kulturach, a przy tym nie straciły nic ze swojego człowieczeństwa.

Samanthę i Matta poznajemy już po doświadczeniu koszmaru. Nieżyjący już dziś ojciec katował i maltretował chłopca, a najprawdopodobniej również dziewczynkę, ale dowiadujemy się tylko o tym, co spotykało Matta. Samantha jest znacznie bardziej skryta, wypowiada zresztą kwestię: "Płacze się tak, żeby nie było słychać". W scenie zbliżenia bohaterów, kiedy widzimy delikatną twarz Samanthy przyciśniętą wielką dłonią brata, trudno oprzeć się wrażeniu, że kiedyś tak traktował dziewczynę ojciec.

Bohaterów poznajemy już po tym. kiedy matka (Aleksandra Konieczna) uczyniła kochankiem swojego nieletniego syna, znienawidzonego, poczętego w wyniku gwałtu. W pośmiertno-przedśmiertnej rozmowie matki z synem, kobieta usiłuje usprawiedliwić swoje zachowanie: radzi, żeby chłopak się powiesił, bo przecież do niczego więcej się nie nadaje. On zachowuje się tak, jakby ją kochał: "Wiem, że jesteś czuła i delikatna" - mówi. Ofiara fascynuje się oprawcą. Bierze na siebie winę za jego zbrodnię.

Samanthę i Matta poznajemy już po wyeliminowaniu matki. Bohaterowie egzystują - jak określa to dziewczyna - jak larwy. Samantha jest kelnerką w knajpie, niemal rodem z obrazu Hoppera Nocne ptaki (1942). Matt koloruje komiksy. Rzadko wychodzą. Nie przyjaźnią się z nikim, może poza Michelle, samotną matką, z którą pracuje Samantha.

Skaza to spektakl nie tylko o kalekim dzieciństwie, nie tylko - jak chce reżyser - "o uzależnieniu od miłości ludzi, którzy nie znają jej prawdziwego oblicza", ale również, a może przede wszystkim, o strachu przed samotnością. Główną bohaterką spektaklu jest Samantha. Realizację rozpoczyna smutny ni to taniec, ni to gimnastyka małej Samanthy (Paloma Millies-Lacroix), potem po ściemnieniu (rytm spektaklu organizują właśnie charakterystyczne dla halucynacyjnego kina Davida Lyncha ściemnienia) od razu widzimy detal - oko dorosłej Samanthy, które przechodzi w zbliżenie jej twarzy. Matt żyje tylko dzięki siostrze, to ona troszczy się o pieniądze, jedzenie, mieszkanie, ubrania. Samantha szarpie się z rzeczywistością, Matt zaledwie egzystuje, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego. co dzieje się dokoła. Samanthę zabija niepokój o brata, Matta zabijają wspomnienia. Chłopak nie dojrzał, bo świat dorosłych kojarzy mu się ze złem. Dziewczyna musiała dojrzeć za oboje. I nagle okazuje się, że cały jej wysiłek poszedł na marne. Przeszłość okazała się silniejsza od instynktu przetrwania. I to kolejna konsekwencja zabicia w dziecku człowieka, odarcia go z godności, bestialskiego uprzedmiotowienia. Po takich doświadczeniach człowiek przestaje o siebie walczyć. Uznaje, że nie jest godny, żeby żyć. Dlatego Matt popełnia samobójstwo, dziewczyna zostaje zupełnie sama.

Marzena Broda napisała tekst na ważny i bolesny temat. Pisząc o takim koszmarze, trudno zachować dystans, spokój, dobry smak. Autorce się to udało, podobnie zresztą, jak twórcom spektaklu. Skaza nie jest prostym spektaklem interwencyjnym. Nie ma tu emocji, jest tylko relacja. Nie ma epatowania tanią czułostkowością. Nie ma wulgarności, obscenicznych wyznań ani obrazów. Nie ma prostackiego szantażowania widza. Jest precyzyjnie skonstruowana rzeczywistość bardzo realnego horroru. To, co najważniejsze (najbrzydsze i najokrutniejsze), jest subtelnie sugerowane i widz może dotrwać do końca spektaklu tylko dlatego, że nie widzi, a jedynie się domyśla.

Autorzy Skazy potrafią straszyć i jednocześnie zaciekawiać. Sterują emocjami widzów, świetnie konstruują i dozują napięcie, korzystając zresztą z doświadczeń najlepszych - wspomnianego już Lyncha, ale również Romana Polańskiego (Matt, podobnie jak bohaterka Wstrętu, używa telefonu z przeciętym kablem).

Kilka lat temu obejrzałam film Festen Thomasa Vinterberga, potem był spektakl Uroczystość w warszawskim Teatrze Rozmaitości, zrealizowany na podstawie scenariusza duńskiego filmowca, wyreżyserowany przez Grzegorza Jarzynę. Vinterberg, korzystając z chropowatej stylistyki Dogmy (i budując napięcie na miarę antycznej tragedii), opowiedział o mieszczańskiej, szanowanej rodzinie, której patriarcha przez wiele lat molestował własne dzieci. Ktoś tam kiedyś popełnił samobójstwo (córka). Ale w końcu, zło zostało ujawnione, bydlak upokorzony, a marnotrawny syn-ofiara przyjęty na łono rodziny. Vinterberg i Jarzyna pokazali, że jest nadzieja.

W świecie wykreowanym przez Marcina Wronę i Pawła Flisa nie ma nadziei. Wbrew oczekiwaniom widza, ale czy zgodnie z rzeczywistością?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji