Artykuły

Warszawa. Jubileusz 60-lecia Daniela Olbrychskiego

Daniel Olbrychski będzie świętował jubileusz 60-lecia spektaklem "Król Lear" w warszawskim Teatrze na Woli.

Daniel Olbrychski zaprosił do współpracy przy "Królu Learze" reżysera Andrieja Konczałowskiego.

Olbrychski i Konczałowski, choć znają się od lat, dotąd nie mieli okazji razem pracować. Poznał ich ze sobą na jednym z moskiewskich festiwali młodszy brat Andrieja, Nikita Michałkow, z którym aktor pracował kilkakrotnie.

Konczałowski - światowej sławy reżyser filmowy - uwielbia teatr i operę. Jak sam mówi, zrobił w życiu "zaledwie kilka filmów i wiele spektakli". Pracował m.in. w mediolańskiej La Scali, w Royal Opera House i Metropolitan Opera, w paryskim Théâtre de l'Europe. Wystawiał m.in. opery "Wojna i pokój" Prokofiewa i "Damę Pikową" Czajkowskiego. Sięgał po Czechowa i Strindberga. Szekspira reżyseruje jednak po raz pierwszy.

- Nad Szekspirem mógłbym pracować bez końca - mówił przed premierą "Króla Leara". - Staram się przede wszystkim słuchać tekstu, słuchać tego, co autor chciał powiedzieć. Szekspir mówił, że nie rozumie człowieka. Nie odpowiadał na żadne pytania, ale je stawiał. Pytał, jaki jest sens życia i czy życie w ogóle ma sens.

Daniel Olbrychski ostatnio rzadko wychodził na scenę. W 1997 r. w Teatrze Narodowym grał generała Krasińskiego w "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego. Potem był Cześnikiem w "Zemście", którą na scenie warszawskiego Teatru Polskiego wystawił Andrzej Łapicki. W 2003 r. zagrał razem z Jerzym Radziwiłowiczem w sztuce "Schody" Charlesa Dyera w reżyserii Piotra Łazarkiewicza.

Dorota Wyżyńska: Pamięta Pan, co śpiewał Wojciech Młynarski podczas Pana jubileuszu 50-lecia?

Daniel Olbrychski: Oczywiście. Śpiewał o Królu Learze. ["Hello Danielu, I love you, śpiewam Ci, w melodii westernu". Z odpowiednią - jak to podkreślił mistrz Wojtek - "transakcentacją". A kończyło się to tak:] "Na kolegów bracie spójrz, postarzeli, Boże mój, Perepeczko Wernyhorę gra". (Wtedy Marek grał w "Weselu" w Teatrze Powszechnym.) "Ciebie czeka też Król Lear, lecz ćwierkają wróble ćwir, że nie przyszła jeszcze pora ta". Poczekałem dziesięć lat i dziś zgodnie z tym, co ćwierkały wróble, gram króla Leara.

O roli Leara rozmawiał Pan z Tadeuszem Łomnickim, tuż przed jego śmiercią.

- Rozmawialiśmy o wieku Leara. Mówił: "Jeśli kiedyś Danielątko - on mnie tak czule nazywał - będziesz chciał zagrać Leara, to pamiętaj o jednym, abyś zdążył przed sześćdziesiątką. Ten Lear to niby staruszek, ale Szekspir dał mu fizycznie szalenie trudne zadanie. Do tych wszystkich monologów Leara to naprawdę trzeba mieć zdrowie. Kto wie, czy to nie cięższa rola fizycznie od Hamleta, który w porównaniu z "Learem" jest jedynie zwykłą gimnastyką szwedzką. Skłony, przysiady, wymachy rąk i nóg.

W "Hamlecie" zawsze miałam czas, żeby złapać oddech. W "Learze" muszę tak gospodarować swoimi siłami, żeby starczyło pary do końca. Reżyser dokonał niewielu skrótów, nie pominął właściwie żadnego wątku. A wierzymy, że to przedstawienie z przerwą zamknie się w trzech godzinach. Tempo zawrotne.

To władze miasta zaproponowały Panu jubileuszowy spektakl. Wygospodarowały na to przedstawienie specjalną dotację. Miał Pan pełną dowolność przy dobraniu reżysera. Nie nęciło Pana, aby zaprosić do współpracy np. Krzysztofa Warlikowskiego, Grzegorza Jarzynę...

- Nie. Może dlatego, że słabo znam ich teatr. Tak jak oni - przypuszczam - nie znają mnie jako aktora teatralnego. Chciałem pracować z kimś bliskim. Nie tylko pokoleniowo. Z kimś, kto podobnie jak ja patrzy na klasykę: Czechowa, Szekspira, Strindberga. Nie interesuje nas Szekspir, który rozgrywa się współcześnie w Iraku, Maroku, na księżycu. Staramy się po prostu czytać tekst.

Z Andronem, czyli Andriejem Konczałowskim, i jego bratem Nikitą przyjaźnimy się od wielu lat. Dwa lata temu byłem jurorem na festiwalu w Monte Carlo i wtedy zobaczyłem "Lwa w zimie" - znakomity film Konczałowskiego. Andron dostał nagrodę za najlepszą reżyserię. Wtedy pomyślałem, że byłby fantastycznym reżyserem Szekspira.

Bo moim zdaniem do Szekspira trzeba podchodzić wprost, ale jednocześnie się go nie bać. A Rosjanie wychowani na wielkiej literaturze potrafią to najlepiej. Z Andronem pracuje mi się świetnie. Czytamy partyturę i gramy ten wspaniały utwór na instrumentach, którymi dysponujemy. A jest tu cała orkiestra symfoniczna: altówką jest załóżmy - Beata Fudalej jako Goneryla, pierwszymi skrzypcami Magda Schejbal (Kordelia), która gra na zmianę z Agnieszką Grochowską, wiolonczelą Maria Seweryn (Regana), klarnetem Darek Wnuk (Edmund), fletem Łukasz Garlicki (Edgar), puzonem Jurek Schejbal (Gloucester), na fagocie gra Tomek Dedek (książę Albany), a na saksofonie Czarek Pazura (Błazen). Orkiestra jest zresztą liczniejsza, wszystkich wymienić nie sposób.

Dyrygent jest znakomity, muzyka wspaniała. Wydaje mi się, że instrumenty dobrane są niezwykle pieczołowicie.

Casting do spektaklu robił Pan w nietypowy sposób, oglądając seriale, telenowele.

- Robiła go głównie moja żona, ale oboje uważamy, że w serialach często grają bardzo ciekawi aktorzy. To proste. Reżyser serialu, aby przykuć uwagę widza, musi mieć aktorskie osobowości. I sięga po najlepszych. Dlatego polskie seriale kwitną. Z przyjemnością oglądam więc, jeśli mam czas, odcinek "Kryminalnych" czy "Samego Życia". Nie wiem, jak mógłbym spotkać tak ciekawego aktora, jakim jest Darek Wnuk. A zobaczyłem go właśnie w "Samym Życiu". Pomyślałem wtedy, że gdyby kinematografia polska była zdrowa i miała coś jeszcze do zaproponowania, to taki chłopak powinien grać jednego z bohaterów "Trylogii". Ale to szczęście miałem ja, on już nie. A Magdę Schejbal wypatrzyłem w "Kryminalnych". Jest świetna.

A nie obawia się Pan tego, że widzowie będą przychodzi do teatru na serialowe twarze, a nie na Szekspira?

- Ale dlaczego mam się tego obawiać. Że spektakl będzie komercyjny? Nie zgadzam się z tym pogardliwym określeniem - "komercyjny" to znaczy "do dupy". Bardzo komercyjny jest Mickiewicz - zbłądził "pod strzechy", komercyjny jest Charlie Chaplin. Bardzo komercyjne są wielkie filmy z klasyki tej komercyjnej sztuki, jaką jest kino. Pamiętam czasy, kiedy i Teatr Telewizji był komercyjny. Kiedy rozpoczynał się spektakl w telewizji, ulice robiły się puste tak jak w czasie meczów piłki nożnej.

Jeżeli Szekspir może być komercyjny, to tym lepiej. Jeśli przyjdą panienki na Wnuka, Garlickiego czy na Sadowskiego, którzy są dzisiaj gwiazdami kina i telewizji, to tym lepiej. Mnie na podobnej zasadzie przed laty Adam Hanuszkiewicz zaangażował do Teatru Powszechnego i Narodowego, licząc, że moja popularność filmowa przyciągnie mu licealną widownię.

Jak Pan myśli, co dziś może nam powiedzieć "Król Lear" zagrany na tę orkiestrę, którą mamy w Teatrze Na Woli? Kim jest dziś Król Lear?

- W 1956 r. po premierze "Hamleta" w Starym Teatrze w Krakowie z Leszkiem Herdegenem w roli tytułowej ktoś z recenzentów napisał, że w tym przedstawieniu najmocniej wybiło się zdanie "Dania jest więzieniem". Sam Leszek Herdegen zdziwił się bardzo. Ale może dla krytyki, dla widzów wtedy właśnie ten wątek był szalenie ważny i chcieli go usłyszeć.

O moim Hamlecie, którego zagrałem w 1970 r. w Teatrze Narodowym, ktoś napisał bardzo pięknie, wzruszająco, że w tym spektaklu słychać echa wydarzeń studentów polskiego Marca '68. Nie było to - zapewniam - naszą myślą przewodnią. Być może to, że byłem rówieśnikiem tych studentów, naprowadziło na ten trop.

"Król Lear" zaczyna się od tego, że ojciec dzieli królestwo. Staruszek zwariował? Pierwsze pytanie: dlaczego? Może się upił? Bo przecież to mężczyzna jeszcze w sile wieku. Dlaczego więc ten Lear w takiej wspaniałej formie chciał raptem podziwiać babie lato swojego życia. Nawet miałem taki pomysł, że Lear siedzi na tronie i tam gdzieś sobie boczkiem "pociąga", że jest cały czas na lekkiej bani i właśnie w tym stanie postanowił podzielić królestwo. Andron się uśmiał: "To byłoby bardzo słowiańskie, ale Danielu - czytajmy tekst".

W którą stronę podąża więc Pana Lear?

- Szekspir daje aktorom możliwość powiedzenia o rzeczach czasami przyziemnych, a czasami wzniosłych. Rzuca wyraziste charaktery w ekstremalne sytuacje. Dla mnie problem Leara to dziś problem ojca, problem osobisty. Też mam troje dorosłych dzieci, też rozmaite rozterki z tym związane. Kim będzie mój Lear? Będzie mówił po polsku, ma 61 lat. Tyle co ja, bo 60. urodziny miałem już w zeszłym roku. Jest blondynem. Ma moją wrażliwość. Niewiele o nim wiem. Ale może i tak więcej niż o sobie samym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji