Artykuły

Dorota Kolak: Sztuka archeologii

- Aktorstwo jest jak zwykły trening, wymaga ciągłego ćwiczenia, doskonalenia warsztatu. Role się komponuje, podobnie jak swoje utwory opracowuje na przykład wiolonczelista. Trzeba wiele trenować i ciągle sprawdzać, co jest skuteczne, co wpływa na widzów, jak sprawić, by pewne treści dotarły w taki a nie inny sposób - mówi Dorota Kolak, aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Z Dorotą Kolak rozmawia Martyna Wielewska:

Purytańska kultura Ameryki lat 60. nie była przygotowana na przełamujący sferę moralnego tabu film pt. "Kto się boi Virginii Woolf?" (reż. M. Nichols, 1966). Jednak od tamtej pory kontekst obyczajowy znacznie się zmienił. W jakim kontekście - społecznym, obyczajowym - możemy osadzić sztukę Edwarda Albee'ego dzisiaj?

- Nie ulega wątpliwości, że żyjemy w zupełnie innych czasach. To, co niegdyś było obrazoburcze

i prowokowało, dziś nie wywołuje już w nas takich samych emocji. Nasza wrażliwość stępiła się. Ale z pewnością aktualna pozostała kameralna historia czwórki ludzi, którzy - z powodu traumatycznych przeżyć - nie potrafią się porozumieć. Martha, George, Nick i Honey są indywidualnościami, to wrażliwi i bardzo samotni ludzie, są wobec siebie również okrutni. Okrucieństwo charakteryzujące nasze relacje z innymi wydaje mi się bardzo współczesne.

To przerażające stwierdzenie.

- Ale nasza wrażliwość naprawdę się zmniejszyła. Kiedyś nie potrafilibyśmy oglądać brutalnych scen, na przykład egzekucji. Teraz robimy to mimowolnie, skazani na powtarzalność medialnych obrazów.

"Kto się boi..." w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego to zatem nie tylko historia konfliktu małżeńskiego?

- To opowieść o dwóch małżeństwach, które dzieli wiek, doświadczenie życiowe i zawodowe, także ambicje. Zaproszona przez Marthę i George'a para okazuje się posiadać jakiś rodzaj mocy sprawczej przywołującej dawne rany, emocje, traumatyczne wspomnienia, tajemnice nawet. Ze sztuką Albee'ego jest jak ze sztuką archeologii - powoli odsłaniamy kolejne warstwy, jedna po drugiej, by dojść do tych najbardziej zagrzebanych, "przytupanych" problemów. Owe skryte doświadczenia tłumaczą nam powoli ich bezmierną, przerażająca samotność, która również wydaje mi się bardzo współczesna. Współczesna jest nasza nieumiejętność radzenia sobie z relacjami, wręcz bezradność w komunikacji z innymi.

Dziś przychodzą nam na pomoc terapeuci.

- W pewnym sensie ta sztuka jest rodzajem seansu terapeutycznego. Nie chodzi oczywiście o to, że "Kto się boi..." pozwoli widzom rozwiązać ich własne problemy. Terapie uruchamiają głównie bolesne wspomnienia i, co za tym idzie, budzą skrajne emocje, łzy. Nasza sztuka, tak jak terapie, też nie jest przyjemną zabawą. Pokazuje za to, że nie ma ani idealnych ludzi, ani doskonałych związków.

Jest w tekście Albee'ego coś, co wydaje mi się niepokojące, może nawet skandaliczne. Czy psychologia bohaterów mieści się jeszcze w granicach normalności życia małżeńskiego?

- Ale co to znaczy "normalność" i "jej granice"? Natychmiast przychodzi mi na myśl inna sztuka, Zwyczajne szaleństwa pióra Petra Zelenki. W tamtym przedstawieniu chcieliśmy ukazać właśnie to: że wszystko, co jest związane z człowiekiem, jest ludzkie i możliwe.

Jest Pani również aktorką filmową. Przynależny grze przed kamerą warsztat pomaga temu teatralnemu?

- Zdecydowanie tak. Aktorstwo jest jak zwykły trening, wymaga ciągłego ćwiczenia, doskonalenia warsztatu. Role się komponuje, podobnie jak swoje utwory opracowuje na przykład wiolonczelista. Trzeba wiele trenować i ciągle sprawdzać, co jest skuteczne, co wpływa na widzów, jak sprawić, by pewne treści dotarły w taki a nie inny sposób. Dzisiaj często teatr sięga po środki filmowe. Z kolei nadal mamy film robiony bardzo formalnie, korzystający z wielkich amplitud, np. kino skandynawskie. Niezależnie jednak od konwencji zawsze chodzi o to, by być w grze wiarygodnym. By przekazywane emocje takie właśnie były - prawdziwe.

A dała się Pani kiedyś ponieść emocjom, jako aktorka?

- Może kiedyś, gdy byłam młodsza. Teraz już staram się panować nad rolą. Jak mówi stare aktorskie przysłowie: "To nie ty masz płakać, tylko widz".

To Pani ponowne spotkanie z Grzegorzem Wiśniewskim.

- Minęło siedem lat od naszej ostatniej współpracy przy "Słodkim ptaku młodości". Praca z Grzegorzem sprawia mi ogromną radość z wielu względów. To reżyser, który potrafi poprowadzić aktora w nieznane jemu samemu zakamarki własnej emocjonalności, również te niepokojące. Ale to równocześnie reżyser dający mi poczucie bezpieczeństwa w zaglądaniu w owe zakamarki. Towarzyszy temu zawsze ciekawość i konieczność odwagi. Jeśli jest jakiś smutek w naszym ponownym spotkaniu, to tylko taki, że jeśli znów zobaczymy się za siedem lat, to ja będę już na emeryturze (śmiech).

Na zdjęciu: Dorota Kolak w "Kto się boi Virginii Woolf?"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji