"Romulus Wielki"
WARSZAWSKI Teatr Dramatyczny można by nazwać Teatrem Duerrenmatta. Na scenie tego teatru odbyły się polskie prapremiery wszystkich głośnych sztuk tego znakomitego szwajcarskiego dramatopisarza: Wizyta starszej pani (1958), Romulus Wielki (1959), Anioł zstąpił do Babilonu (1961), Frank V (1962) i Fizycy (1963). I oto po siedmiu latach teatr powraca znowu do "Romulusa Wielkiego", pokazując go w innej reżyserii (Ludwik René), innej scenografii (Jan Kosiński oraz bardzo zmienionej obsadzie (z dawnej 21-osobowe) obsady - jedynie Jan Świderski jako Romulus i Bolesław Płotnicki w roli Odoakra). Jest to więc nie wznowienie lecz inne przedstawienie, różne od dawnego w swym kształcie scenicznym, w wypunktowaniu treści ideowych sztuki, w klimacie. Na tę "inność" wpływa też różny od tamtego z prapremiery kontekst, w jakim dziś odbieramy tę sztuką. Duerrenmatt określił ją w podtytule jako "niehistoryczną komedią historyczną". Dość dowolnie przekomponowany przez autora ostatni rozdział historii cesarstwa zachodnio rzymskiego jest więc jedynie kostiumem historycznym, przez który przejrzyście i czytelnie przebijają treści i problemy naszej wczorajszej i dzisiejszej współczesności. Duerrenmatt próbuje wymierzyć sprawiedliwość nie światu sprzed piętnastu wieków, lecz światu współczesnemu, a ściślej tej współczesności, która była i jest w kręgu jego własnych doświadczeń i obserwacji. I można tę sztuką odczytać zarówno jako gorzką ironiczną próbą historiozoficznego wyjaśniania drugiej wojny światowej jak również jako przestrogę dla współczesnych na przyszłość. I nie jest ważne, czy w tych porachunkach autora z Europą międzywojenną był jakiś Romulus czy Odoaker - wiadomo, że był Teodoryk z jego barbarzyńskimi (i wtedy i po piętnastu wiekach) hordami germańskimi, który chciał na gruzach i trupach "starej Europy" zbudować "neues Ordnung". Byli zdrajcy, ale nie było "ideowych grabarzy". Bo Romulus nie był przecież zdrajcą Rzymu. Kiedy w pożegnalnej rozmowie zarzut taki pada z ust żony Julii, Romulus odpowiada: "Nie, jestem jego sędzią". Chce spowodować swą biernością upadek Rzymu - za jego nieprawości, za gwałty i ucisk wobec ludów podbitych, chce przyspieszyć jego rozkład, uważając się za narzędzie historycznej sprawiedliwości.
PRZYPOMNIJMY; to nie jest sztuka o upadku Rzymu i napisał ją pisarz tkwiący w największym gąszczu swej współczesności. A więc kiedy mówi się o ojczyźnie i o państwie, można i trzeba podkładać pod te słowa treści współczesne. Dlatego musi budzić zastrzeżenia, a niekiedy i gorący sprzeciw postawa autora wyrażona ustami Romulusa w jego rozmowie z córką Reą (Janina Traczykówna). Na jej pytanie "Czy me powinno się kochać ojczyzny ponad wszystko na świecie?" - Romulus odpowiada: "Nie, powinno się ją kochać mniej, niż pojedynczego człowieka. Przede wszystkim należy być nieufnym wobec swojej ojczyzny. Nikt nie staje się łatwiej mordercą niż ojczyzna. (...) Od ojczyzny możesz się oderwać. Strząśnij pył z twoich stóp. Skoro stała się jaskinią morderców i przystanią katów, twoja miłość do niej jest bezsilna".
Duerrenmatt utożsamia tu ojczyznę z państwem, z każdym państwem, z systemem rządzenia i z ludźmi, którzy aktualnie rządzą. I to jest przyczyna sporu z nim bardzo zasadniczego. Bo z pod kunsztownie udrapowanej togi humanisty przebijają kosmopolityczne szatki. Gdyby podbite narodu europejskie - a były przecież w nich poważne liczebnie klasy i grupy, uciskane i krzywdzone przez własna państwa - czuły i rozumowały kategoriami Romulusa, być może historia Europy potoczyłaby się jeszcze bardziej tragicznie. Są w tej Romulusowej historii jakieś bardzo polskie echa i "nierządem Polska stoi" i Targowicy i wieloletnich sporów historycznej szkoły krakowskiej i warszawskiej, które do dziś jeszcze nie zamilkły, nasilając się w różnych dyskusjach, jak w zeszłorocznej o "Popiołach". Reżyser warszawskiego przedstawienia uwyraźnił, ujednoznacznił i wyeksponował tę Romulusową historiozofię, a Jan Świderski - powtarzając swój wielki sukces artystyczny sprzed siedmiu lat - wyposażył swego Romulusa tak hojnie i "uczłowieczył" go z tak sugestywną siłę wyrazu, iż jego racje historiozoficzne, moralne, filozoficzne i zwyczajne ludzkie, wydają się bezsporne. Dlatego trzeba polemizować i z autorem tej znakomitej sztuki i - w jeszcze większym stopniu - z twórcami tego znakomitego przedstawienia.