Gniezno: Nasze miasto i wielka wina. Z międzynarodowymi rezydencjami
- "Bo my teraz mamy w Gnieźnie taki europejski teatr" mówi mi pani w sklepie. I chyba nie wie, że ja pracuję w tym teatrze. Cieszę się. Ale przez tę zmianę gnieźnian w teatrze raczej nie przybywa. A szkoda - rozmowa z Łukaszem Gajdzisem, szefem artystycznym Teatru Fredry w Gnieźnie.
Marta Kaźmierska: Międzynarodowe rezydencje, zaproszenie do Brazylii ze spektaklem "Spowiedź masochisty", plany wyjazdu na festiwal w Avignonie. To wszystko raczej powody do zadowolenia, nie poczucia winy.
Łukasz Gajdzis: A jednak w nowy sezon postanowiliśmy ruszyć właśnie z hasłem "Mea maxima culpa" - moja wielka wina.
To fragment spowiedzi powszechnej, powtarzanej podczas mszy. Ale chyba nie chcecie się skupiać wokół spraw Kościoła.
- Chcemy raczej porozmawiać o różnych aspektach winy, z laickiego punktu widzenia. Zaczniemy już w sobotę, spektaklem "Nasze miasto" Thorntona Wildera w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego.
Rzecz dzieje się w Ameryce, gdzieś na Dzikim Zachodzie, ale Gniezno może z powodzeniem przejrzeć się w tej opowieści. Bohaterem jest prowincjonalne, zapomniane miasteczko, żyjące jakąś legendą i nadzieją, że coś się zmieni. Ale najbardziej chyba historią.
Marzy mi się, żeby na scenie spytać tu o banalność zła, grzech zaniechania. O to, co sprawia, że jakieś miasto jest jakieś. I dlaczego nasze jest właśnie takie - trochę zaniedbane. A także o to, co my oddajemy temu miastu, mając świadomość, że tutaj są ci wszyscy umarli, którzy żyli kiedyś. To przedstawienie przyjmuje taką perspektywę, że oni się nam przyglądają.
Ten sezon przypomni też o innych nieobecnych - gnieźnieńskich Żydach.
- Żydzi żyli w Gnieźnie przez 500 lat. I nagle, jednego dnia, przestali być. Wszyscy zostali wywiezieni do Piotrkowa Trybunalskiego.
Nie będziemy przypominać tej historii. Opowiemy za to inną, współczesną. A właściwie opowie ją Joe Hendel z Nowego Jorku, który przyjedzie do Gniezna w ramach kolejnej odsłony rezydencji. Pokaże sztukę "Hotel pod wesołym karpiem", którą sam napisał. To historia o nowych relacjach polsko-żydowskich i o tym, czy w ogóle można ich dotknąć.
Spektakl nie dzieje się w Gnieźnie, a w Oświęcimiu. I to jest naprawdę bardzo zabawna historia, bo Joe wywodzi się z tej tradycji, gdzie o rzeczach trudnych mówi się przez śmiech.
Tekst pokazuje konserwatywne postawy - i po żydowskiej, i po polskiej stronie. W jednym hotelu spotykają się ultraprawicowi Żydzi z ultraprawicowymi Polakami i wymieniają się swoimi demonami. Polacy wychodzą ze stanowiska, że "przyjdą Żydzi i nam wszystko zabiorą". Żydzi przekonują, że mogą robić ze światem, co chcą, bo cierpieli Holocaust i to w jakiś sposób legitymizuje to, co się dzieje np. w Palestynie.
O Holocauście będziecie też rozmawiać z dziećmi.
- W spektaklu "Żółty Kapturek" Jean'a Grumberga - gdzie Kapturek idzie przez wieś i spotyka wilka. Ten mówi mu: od dzisiaj już nie będziesz Czerwony, tylko Żółty.
Ten tekst pokażemy w ramach rozpoczynającego się właśnie projektu Restart, finansowanego przez MKiDN, w którym wezmą udział tancerz i choreograf Leszek Bzdyl, pewien znany raper i Joe Hendel właśnie. A także studenci szkół artystycznych i młodzież, z którą będą się spotykać.
Przeczytamy teksty, które są za trudne, żeby je zrealizować na scenie. To będzie m.in. "Kopciuszek" Joela Pommerat, o seksualizacji dzieci, o tym, jak niektóre matki bez skrupułów zamieniają swoje córki w księżniczki. Macocha z dramatu wkłada Kopciuszka w gorset i mówi do pasierbicy "Masz być piękna".
Aspekt "wielkiej winy" chciałbym umieścić też w moim własnym przedstawieniu. Jego bohaterem będzie Aleksander Fredro, nasz patron, a inspiracją stał o się słuchowisko "Dawny spór" Mariana Hemara i pewna niezwykła historia.
Niejaki Seweryn Goszczyński, literat, napisał serię paszkwili na Fredrę i pisarz przez trzydzieści nic nie pisał. Został artystą złamanym.
Podobna sytuacja zaistniała między Salierim a Mozartem. Takie przykłady niszczenia wybitnego artysty przez artystę nieudolnego można by mnożyć.
Na szczęście o tym, kim jest Fredro dziś wszyscy wiemy, a kim był Seweryn Goszczyński - wiedzą już tylko studenci polonistyki. I to raczej nieliczni.
Publiczność pewnie szczelniej wypełnia teatr, gdy na deskach pojawiają się szkolne adaptacje klasyków - m.in. Fredry właśnie. Takich spektakli - w perukach, historyzujących strojach - od dwóch sezonów już w Gnieźnie nie gracie.
- To jest odwieczne pytanie: czy lepiej pokazywać rzeczy ambitne dla mniejszego grona, czy łatwiejsze dla masowej publiczności. My wraz z panią dyrektor Joanną Nowak postawiliśmy na to pierwsze. Z sukcesami.
"Bo my teraz mamy w Gnieźnie taki europejski teatr" mówi mi ostatnio pani w sklepie. I chyba nie wie, że ja pracuję w tym teatrze. Cieszę się. Ale przez tę zmianę gnieźnian w teatrze raczej nie przybywa. A szkoda.
Za to gramy ostatnio nowe, ciekawe rzeczy dla dzieci i młodzieży. Ze spektaklem "Alicja. Pod żadnym pozorem nie idź tam", której premiera zakończyła poprzedni sezon, jedziemy 9 października na Międzynarodowy Festiwal Teatrów dla Dzieci i Młodzieży "Korczak".
Z motywu "Mea maxima culpa" na chwilę wyłamiemy się w karnawale spektaklem muzycznym "Klub samotnych serc w Portofino". To będzie propozycja dla starszych widzów - ale może nie tylko - z piosenkami z lat 50., a więc z gatunku propozycji lżejszych. Reżyseruje Łukasz Czuj, związany m.in. z Teatrem Roma.
Puentą sezonu będzie "Zbrodnia i kara", którą robi zaproszona przez nas Małgorzata Bogajewska, ceniona reżyserka teatrów dużych miast.
W jej interpretacji pojawia się m.in. Anders Breivik i pytanie, czy można mordować w imię dbałości o kraj.
Ostatnim spektaklem sezonu będzie "Samotność pól bawełnianych" na podstawie dramatu Bernarda-Marie Koltesa. Reżyseruje Paweł Łysak - dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie. Pracujemy nad tym, żeby teatr pojechał z tą propozycją na festiwal w Avignonie.