Artykuły

UROCZA WŁOSZKA I POETYCZNY PEER GYNT

Opera Wrocławska przeżywała niedawno niemały kryzys dziury w zespole solistów, brak tenorów, mezzosopranów, barytonów, wyszczerbiony chór, dotkliwe braki w orkiestrze, sekcja smyczkowa przetrzebiona, przy pulpitach skrzypków zasiadało stale zaledwie kilku instrumentalistów... Na szczęście sytuacja powoli się poprawiała i po kilku nieudanych premierach w poprzednich sezonach, dorobek bieżący przedstawia się zupełnie interesująco: wystawna "Halka" w pomysłowej realizacji Marii Fołtyn - wprawdzie z kontrowersyjnym IV aktem, rozgrywającym się w całości wewnątrz okazałego kościoła (biedna Halka chciała świecą z bocznego ołtarza podpalić marmurową świątynię) i z "Dumką" Jontka przeniesioną na koniec III aktu - ale dobrze śpiewana i z polskim temperamentem prowadzona przez Antoniego Wicherka; seria galowych koncertów na czterdziestolecie Opery, w których dobrze zaprezentowali się zarówno starzy jak i nowi soliści; prapremiera kameralnego widowiska operowego Krzysztofa Baculewskiego "Nowe Wyzwolenie" według Witkacego, w reżyserii Jerzego Bielunasa (o czym jeszcze będą osobno pisał); i wreszcie dwie niezwykle udane premiery: "Włoszka w Algierze" Gioacchino Rossiniego i "Peer Gynt", balet do muzyki Edwarda Griega z librettem Hanny Chojnackiej według dramatu Henryka Ibsena.

"Włoszkę w Algierze" reżyserował w scenografii Santiego Migneco Giovanni Pampiglione, włoski reżyser, który ukończył studia reżyserskie w Polsce i sporo sztuk zrealizował w polskich teatrach dramatycznych, m. in. w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze, a obecnie wystawił na scenie kameralnej Teatru Polskiego we Wrocławiu własną sztukę "Karnawał" w konwencji "commediae dell'arte". Operą zajął się po raz pierwszy, czuje jednak muzykę, czuje dowcip włoskiej "buffy", posiada prawdziwie włoski temperament i rozumie humor rządzący komicznymi operami Rossiniego. Wspólnie z Santim Migneco stworzył przedstawienie urocze i niesłychanie zabawne.

"Włoszkę w Algierze" napisał Rossini w 1813, mając 21 lat. Był to okres jego niezwykłej płodności. "Łabędź z Pesaro" stworzył w ciągu pięciu lat - od 1812 do 1817 - takie mistrzowskie dzieła jak "Pietra di Paragone", "L'Italiana in Alegri", "II Turco in Italia", "II Berbiere di Seviglia", "La Gazetta" i "La Cenerentola". "Włoszka" to - jak pisał Stendhal w "Vie de Rossini" - zorganizowane szaleństwo szampańskiej muzyki, dowcipu, nieprawdopodobnych sytuacji, iście zwariowanych pomysłów. Pampiglione i Migneco dodali do Rossiniowskiego "szaleństwa" sporo własnych pomysłów, własnych "szaleństw", znajdując w młodych śpiewakach Opery Wrocławskiej chętnych aktorów do realizacji tych dowcipów.

Akcja wrocławskiej "Włoszki" rozgrywa się na podwórcu pałacu beja Algieru. Podwórzec otaczają ściany pałacu, z długim szeregiem powycinanych w orientalne wzorki okien na dwóch piętrach. W każdym oknie ukazuje się brodaty Turek w turbanie - chór męski komentujący perypetie bohaterów. Kiedy akcja przenosi się na brzeg morza, gdzie rozbił się okręt wiozący piękną Włoszkę Isabellę, poszukującą w Afryce porwanego przez piratów ukochanego, ściany pałacu wraz z brodatymi Turkami otwierają się, ukazując śmieszny okręcik z połamanymi masztami, zawieszony w błękitnej przestrzeni. Z arkad parteru pałacowej ściany wyłaniają się gromady zawoalowanych niewiast z haremu beja w momencie, gdy w partyturze występuje chór żeński. Na białym tle pałacowych ścian kolorowe stroje Turków i wykwintne kostiumy pojmanych Włochów w szlachetnie przytłumionych barwach.

Mustafę, beja Algierii śpiewa młody, niezwykle utalentowany bas, laureat wielu konkursów międzynarodowych, solista wiedeńskiej Opery Kameralnej, stale angażowany w Operze Wrocławskiej, który ukończył wrocławską Akademią Muzyczną w klasie Macieja Witkiewicza, Janusz Monarcha. Kapitalny jako opanowany zwierzęcą wprost zmysłowością, despotyczny a niesłychanie głupi samiec, któremu znudziła się uległa i płaczliwa żona (śpiewa ją pięknym koloraturowym sopranem Jolanta Żmurko, oraz Natalia Potemkowska) i pragnie posiąść Włoszkę, namiętną i wyrafinowaną, jaką w swych marzeniach wyśnił sobie bej. Monarcha śpiewa świetnie napisaną partię Mustafy, pełną przekomicznych arii, w arcydowcipny sposób modelując swój bogaty głos w zabawne pomruki, szepty okrzyki, jest to bez wątpienia dojrzała kreacja, świetnie prowadzona przez reżysera i świetnie wykonana przez śpiewaka, posiadającego i piękny głos, i aktorski talent, i duże poczucie humoru.

Wymarzoną przez beja Włoszką jest niesłychanie sprytna, przedsiębiorcza i pomysłowa dziewczyna. Nie licha to przeciwniczka, już w pierwszym spotkaniu opanowuje beja, wodzi go za nos, ośmiesza, wciąga w wymyślona przez siebie grę, w której bej ma zdobyć upragnioną włoską kochankę przez zapisanie się do "zakonu Pappataci" i uzyskanie tytułu "tego co zawsze potrafi postępować z piękną płcią", do czego dochodzi się przez "kochanie, całowanie, psotki, pieszczotki - obfite jedzenie, popicie i pospanie" Isabellę śpiewa we Wrocławiu młoda śpiewaczka Bożysława Kapica. Znaliśmy ją jako utalentowaną piosenkarkę już w "Pierścieniu i Róży" Rudzińskiego jako kapryśna Angelika wykazała się dobrym aktorstwem i pięknym głosem, w partii Isabelli głos Kapicy, o ciemnej szlachetnej barwie, nabrał siły i okazał się giętkim w niełatwych koloraturach, zarówno w uwodzicielskiej arii "Maltrattata dalia sorte" jak i w pełnej uniesienia arii "Pensa alla patria", w której Isabella zachęca swych współbraci, rozbitków, niewolników w służbie beja, do zerwania więzów i ucieczki z Algierii. (Isabellę śpiewa również we Wrocławiu równie młoda obdarzona niskim altem Jadwiga Czermińska.) Giovani Pampiglione wymyślił dla Isabelli szereg niezwykle efektownych sytuacji, przebiera ją w kostium amazonki i w strój Turczynki, każe jej uwodzić beja i równocześnie zapewniać o swej miłości ukochanego Lindura, którego odnalazła na dworze beja w charakterze ogrodnika; wprowadza ją do apartamentów beja w wannie w którą wpada Tadeo, towarzysz Isabelli z rozbitego statku, uhonorowany przez beja godnością "kajmakana" dostojnika podejrzanego charakteru na dworze Mustafy itd, itd Lindor to typowy amant z włoskiej buffy, liryczny tenor, szlachetny i niezaradny (we Wrocławiu śpiewają tę partię ładnymi lirycznymi głosami Krzysztof Bednarek, pożyczony z łódzkiej operetki i Krzysztof Jakubowski), Tadeo to komiczna postać, spryciarz ale i tchórz, którego nieustannie straszy niewolnik beja wyostrzonym palem. Tadea śpiewają pięknymi barytonami Jacek Ryś i Adam Urban - niełatwa to rola, spryciarza, zarozumialca, a zarazem tchórza i lizusa. Ryś i Urban tworzą komiczne postacie nie przekraczając granicy szarży, w którą łatwo wpaść w komicznych sytuacjach ułożonych przez reżysera, "podbijanych" dowcipną muzyką Rossiniego.

"Włoszka w Algierze" śpiewana jest we Wrocławiu po włosku. Wydawałoby się, że dowcip tekstu nie dojdzie do słuchaczy w obcym języku. Tymczasem Pampiglione ułożył tak czytelne sytuacje, a śpiewacy grają tak wyraziście, że publiczność odbiera nieomal wszystkie dowcipy padające ze sceny, a śpiewacy mogą w języku włoskim, śpiewać swoje partie w zawrotnym tempie wskazanym przez Rossiniego. Śpiewają po włosku dobrym akcentem i dobrze wymawiają włoski tekst, zasługa to lektorki Jolanty Małeckiej-Juchymiuk, która nie tylko czuwała nad tekstem włoskim w czasie prób, ale prowadziła ze śpiewakami lekcje i konwersacje. Wydaje mi się, że kiedy teatr decyduje się wystawiać sztukę w języku oryginału, niezbędna jest opieka wytrawnego pedagoga, którzy ustrzeże wykonawców od jakże często popełnianych błędów językowych.

Kierownictwo muzyczne "Włoszki" spoczywało we Wrocławiu w rękach Kazimierza Wiencka. Prowadził operę z temperamentem, wydobywając piękności melodyczne muzyki Rossiniego, bacząc na dostosowanie tempa do rytmu ruchu scenicznego (ułożonego przez reżysera ruchu z Pantomimy Wrocławskiej Leszka Czarnotę), dbając o odpowiednią dynamikę akompaniamentu zarówno w partiach solowych jak i chóralnych (precyzyjnie ułożonych przez Janusza Mencla), w których przeważają trudne do wyśpiewania piana w wysokich pozycjach. Orkiestra dobrze wykonywała lekką, zwiewną muzykę Rossiniego. W popularnej uwerturze niektóre akordy grane piccicato rozchodziły się jak na harfie, ale całość brzmiała lekko i z temperamentem, z tak typowymi dla Rossiniego zawieszeniami tempa, sprawiającymi wrażenie pełnej finezji zabawy z tą uroczą muzyką.

Równie dobrze spisywała się orkiestra pod batutą Kazimierza Wiencka w premierowych przedstawieniach "Peer Gynta". A niełatwe miała zadanie! W partyturze baletu znalazły się obok utworów pisanych do dramatu Ibsena, zebranych w dwóch suitach orkiestrowych, także Tańce Norweskie na orkiestrę symfoniczną, Suita liryczna op. 54 i Suita w dawnym stylu "Z czasów Holberga" na orkiestrę smyczkową. Do sekcji smyczkowej dopożyczono do przedstawień premierowych, zarówno do opery Rossiniego jak i do "Peer Gynta", muzyków z innych orkiestr, nawet z Zielonej Góry. W ten sposób podsztukowana orkiestra brzmiała zadowalająco. Niestety, nie do wszystkich późniejszych spektakli udaje się wypożyczyć z innych orkiestr i z innych miast instrumentalistów. Zdarzały się wypadki, że zarówno orkiestry Filharmonii Wrocławskiej, Filharmonii Wałbrzyskiej jak i Zielonogórskiej wyjeżdżały na gościnne występy i wtedy na spektaklach Opery Wrocławskiej po prostu nie ma komu grać!

Jest to naprawdę sytuacja dramatyczna. W dodatku nie ma nadziei, aby wrocławskie orkiestry zostały zasilone młodymi muzykami z miejscowej Akademii Muzycznej. Nieopatrznie na bieżący rok szkolny zmniejszono limity naboru instrumentalistów, a poza tym na niektóre instrumenty, zwłaszcza dęte, zmniejsza się gwałtownie liczba kandydatów. Zawód muzyka nie jest już atrakcyjny, po kilkunastu latach nauki muzyk orkiestrowy pobiera w filharmonii pensję znacznie niższą niż zarobki instrumentalistów przyuczonych w rozrywkowych zespołach młodzieżowych. Jeśli sprawa ta nie zostanie rozsądnie uregulowana, jeśli do dyspozycji teatrów operowych i filharmonii nie zostaną przydzielone mieszkania dla instrumentalistów, należy się obawiać, że za kilka lat, gdy starzy instrumentaliści odejdą na emerytury, nie będzie komu grać w orkiestrach teatrów muzycznych i w zespołach symfonicznych! Ale wracajmy do wrocławskiego "Peer Gynta". Inscenizację i choreografię baletu powierzono Hannie Chojnackiej, którą już poznaliśmy jako twórczynię znakomitego spektaklu w Teatrze Wielkim w Warszawie, chyba jednego z najlepszych tego teatru - "Ludus Danielis". Jak już powiedziałem na wstępie, libretto do baletu "Peer Gynt" ułożyła według dramatu Ibsena do własnej choreografii Hanna Chojnacka.

Życie Peer Gynta opisała w kilkunastu pełnych poezji obrazach, które obserwuje stary Peer Gynt już u kresu życia. Dramat rozpoczyna się w zupełnej ciszy, stary Peer Gynt wchodzi z trudem przez rozchyloną szparę w horyzoncie, przez którą na ściemnioną scenę pada strumień światła. Scena jest pusta, scenograf Grażyna Fołtyn-Kasprzak zorganizowała teren dla wędrówki życiowej Peera wieszając nad sceną czarne pętle grubych sznurów, opuszczając się zatrzymują Peera w jego wędrówce. I jeszcze ogromny krąg luster - glob ziemski, a może zwierciadło w którym przegląda się Peer. Na lustrzany krąg padają światła reflektorów, zamieniając mroczną scenę w migotliwy szlak wędrówki Peera W lustrze tym odbija się też Peer w scenach miłosnych z porwaną z wesela Ingrid i z miłującą go Solwejgą. To zwierciadło jego uczuć jego sumienia.

Sędzią starego Peera jest Człowiek Waga, uosobienie sprawiedliwości, a może ów Odlewacz Guzików, w którego rękach Peer może zostać unicestwiony. W ostatnim momencie ratuje go Solwejgą, uprowadzając z powrotem w światło rozchylonego horyzontu.

Stary Peer (którego grają w sposób głęboko wzruszający Julian Hasiej j i Janusz Łaznowski) wraca we wspomnieniach do dzieciństwa, widzi matkę Aasę z małym chłopczykiem - cóż to za urocza scena, mały chłopczyk tuli się w ramionach matki, podbiega do niej, bawi się, towarzysząc jej w radosnym tańcu. Jakże pięknie tańczy tę scenę Bożena Olearczyk, radosna i czuła, a później troskliwie strzegąca starszego już Peera przed okrucieństwem życia i złością współtowarzyszy, wreszcie umiera w ramionach syna powracającego z obcego świata, syna, który stara się odwrócić myśl matki od śmierci, opowiadając fantastyczne dzieje swojej wędrówki. Bożena Olearczyk starzeje się na scenie , tak prawdziwie i tak wzruszająco, że patrząc na tragiczny moment śmierci, gdy Peer unosi jej martwe już ciało, jak zwiędły kwiat, jesteśmy naprawdę głęboko wzruszeni. (W drugim przedstawieniu Aasę tańczyła Barbara Szostakowska, nie miała jednak tej promiennej radości w scenach z małym synkiem i tej siły dramatycznej w scenie śmierci co Bożena Olearczyk.)

Młodego Peera, starzejącego się, w miarę wędrówki przez życie tańczy Bogumił Sliwiński. Tańczy? Raczej w tańcu gra, najszlachetniejszym aktorstwem. Posiada znakomitą technikę - Chojnacka nie układa łatwych ewolucji, w oparciu o technikę klasyczną wprowadza nowoczesny taniec, doskonale zsynchronizowany z treścią i wyrazem muzyki, oddający treść akcji i psychiczne przejścia bohaterów. Patrząc na Śliwińskiego nie zauważamy żadnego momentu trudności, rozwija swój taniec z niezwykłą naturalnością, po prostu taniec staje się u niego narracją. To jest naprawdę Ibsenowski Peer Gynt, człowiek szukający sensu życia, miotany sprzecznościami, walczący z przeciwnościami losu i ze sobą, wierne odbicie myśli, wspomnień starego Peera, walczącego z groźną Sprawiedliwością Wagi (tańczy tę symboliczną postać Zbigniew Owczarzak). Sliwiński jest wielką indywidualnością, i choreograficzną i aktorską. Wydaje mi się, że bez tego tancerza aktora "Peer Gynt" Hanny Chojnackiej nie miałby tej siły dramatycznej ani tej poezji, którą jest przepojone to piękne przedstawienie.

Solwejgę tańczy Maria Kijak. To bardzo dobra tancerka, ale przy pięknej technice jest zwykle chłodna, nie porusza serca widza. Tu jednak jakby się rozbudziła, bywa wzruszająca, pełna miłości do Peera, troskliwa dla Aasy, opiekuńcza, gdy wyprowadza starego Peera z ciemności bezcelowego życia. Pierwszy raz zobaczyłem w niej nie tylko dobrą tancerkę, ale też głęboko czującą aktorkę. Słynnej pieśni Solwejgi towarzyszy wokaliza, bardzo pięknie śpiewana przez Danutę Paziukównę i Agatę Młynarską. Świetna to aranżacja, doskonale oddająca klimat sceny z Solwejgą i charakteryzująca jej postać.

Chciałbym jeszcze wymienić Marię Krzeszowiak tańczącą dramatyczną partię porwanej przez Peera Ingrid, Karinę Kwolek i Danutę Paradowską tańczące partię Anitry w scenie obrabowania Peera przez wędrownych włóczęgów i Celinę Styś w roli tancerki w amerykańskim barze, do którego Hanna Chojnacka wprowadziła drapieżną melodię "W grocie Króla Gór" i Włodzimierza Zagozdę w roli oszukanego przez Peera Pana Młodego. Nie chciałbym opuścić nikogo z wykonawców tego pięknego przedstawienia zrealizowanego przez jakże skromny ilościowo, a jak ofiarny w pracy zespół baletowy Opery Wrocławskiej, porastający pod mądrym kierownictwem dawnej primabaleriny, obecnie choreografa Opery Wrocławskiej Klary Kmitto i doświadczonego pedagoga Eugenii Jerszowej z ZSRR, Każda produkcja wrocławskiego zespołu baletowego zasługuje na uznanie; niedawno przecież wystawiono w Operze Wrocławskiej balet wrocławskiego kompozytora Ryszarda Bukowskiego "Antygona", który zyskał bardzo dobre recenzje i powodzenie u widzów w Warszawie na przeglądzie zorganizowanym z okazji 200-lecia polskiego baletu, jak też w Dreźnie na festiwalu muzyki. Wrocławski zespół baletowy mimo niewątpliwych sukcesów - przypomnę chociażby znakomite realizacje polskich baletów współczesnych Teresy Kujawy - z trudem pozyskuje młodych tancerzy ze szkół baletowych znajdujących się w innych miastach i wydaje mi się, że konieczne byłoby otwarcie we Wrocławiu szkoły baletowej, lub chociażby baletowego studia przy Operze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji