Artykuły

LISTY O MUZYCE

DWUDZIESTOJEDNOLETNI PŁOMIENNY GENIUSZ. OGŁUSZAJĄCE APLAUZY W OPERZE WROCŁAWSKIEJ. WSZYSCY DOSKONALE ROZUMIEMY PO WŁOSKU. ARCY-BUFFO W TEMPIE KARABINU MASZYNOWEGO. MŁODZI ŚPIEWACY SZTURMEM WZIĘLI ROSSINIEGO. KAPITALNY MONARCHA W ROLI ALGIERSKIEGO BEJA. IZABELLA O NIEPOKOJĄCYM BRZMIENIU GŁOSU. UWERTURA WSPOMNIENIEM Z DAWNYCH LAT. BRODACI TURCY W KILKUDZIESIĘCIU OKNACH ALGIERSKIEGO PAŁACU. POCHWAŁA PIĘKNEJ "WŁOSZKI W ALGIERZE".

Mój drogi!

"Najnowsza opera pana Gioachino Rossiniego stanowi jeszcze jeden krok naprzód po tylu utworach, jakie otrzymaliśmy od tego płomiennego geniusza, który w swej wspaniałej karierze pędzi galopem w ślady największych mistrzów sztuki muzycznej... Trudno uwierzyć, że zaledwie w ciągu dwudziestu trzech dni mógł on dokonać tak wybornej pracy, która przejęła publiczność najżywszym zachwytem... Świadczy

o tym szał ogólnych nieprzerwanych i ogłuszających aplauzów... "Włoszka w Algierze" zaliczona będzie do genialnych arcydzieł sztuki operowej..."

Jak się domyślasz, to nie są moje słowa, napisał to recenzent weneckiego dziennika w sprawozdaniu, które ukazało się nazajutrz po premierze "Włoszki w Algierze" - wystawionej 22 maja 1813 roku w Teatro San Benedetto... Ale wierz mi, kochany, że mógłbym to samo napisać z czystym sercem po premierze tej opery Rossiniego w Państwowej Operze we Wrocławiu, która to premiera "przejęła publiczność najżywszym zachwytem". "Ogłuszających aplauzów" po każdej arii, nieomal po każdym "numerze" zespołowym było bez liku i nareszcie zbudziła się wrocławska publiczność, przyjmując przedstawienie tak, jak się przyjmuje spektakle operowe na szerokim świecie.

A przyznam Ci się, że szedłem na ową "Włoszkę" z lękiem. Czy potrafią nasi śpiewacy wyśpiewać te arcytrudne arie i ansamble w tak oszałamiającym tempie, jakiego wymaga od wokalistów Rossini i wobec śpiewania tekstu w oryginale, jak sobie poradzą nasi soliści, chór z językiem włoskim... jak przyjmą słuchacze tę pełną niespodzianek i dowcipów językowych operę, śpiewaną w obcym języku?

Zacznijmy od odpowiedzi na drugie pytanie: doskonale! Wyszlifowała bowiem język włoski w całym zespole w obu obsadach świetnie znająca język włoski i umiejąca przekazać swoje umiejętności z najdrobniejszymi niuansami, nie szczędząc pracy "w godzinach nadliczbowych", lektorka Uniwersytetu Jolanta Małecka-Juchymiuk. A poza tym reżyserem widowiska był Włoch - Giovani Pampiglione, który latami przebywał w Polsce i nawet dobrze mówi po polsku, ale przecież Włoch rodowity, podobnie jak i scenograf Santi Migneco. A publiczność po przeczytaniu treści opery w programie wiedziała już wszystko, gdyż śpiewacy grali tak wyraziście, że bez trudu rozumiało się wszystkie perypetie tej arcyśmiesznej... ba, po trosze zwariowanej historii pięknej Włoszki. Osobiście nie jestem zwolennikiem wystawiania oper w obcym języku oryginału; puryści wprawdzie powiadają, że w ten sposób ukazuje się prawdziwy związek muzyki ze słowem, ale opera to przecież teatr i widz powinien rozumieć dokładnie, co się dzieje na scenie! W wypadku "Włoszki w Algierze" jestem skłonny uznać rację wystawiania tej "arcybuffo" w języku włoskim, po polsku nikt by nie wyśpiewał połowy tekstu w takim tempie, jak tego żąda kompozytor.

A czy nasi śpiewacy podołali głosowo i aktorsko niezwykle trudnym partiom? Kierownictwo opery i reżyser obsadzili w obu obsadach młodych śpiewaków - i wygrali! Przede wszystkim Bej Mustafa Janusza Monarchy! Wobec niedyspozycji Mieczysława Miluna Monarcha śpiewał w obu premierach - dzień po dniu, i to po wielu dniach bardzo wyczerpujących prób! Był kapitalny! I głosowo, i aktorsko. Kiedy po raz pierwszy wkracza na scenę, przekraczając klęczące plackiem niewolnice, wita go huragan oklasków. l zaraz potem śpiewa wielką arię tak błyskotliwie, wykonując karkołomne koloratury, których nie szczędzi w tej partii Rossini, nie bacząc na ciężki gatunek basowego głosu. l Monarcha śpiewa pięknym, elastycznym, pełnym barwy i dowcipu głosem i jest tak śmieszny jako groźny Bej, łasy na dziewczęce powaby, a równocześnie znudzony landrynkową urodą swej żony, głupi, a jednocześnie niebezpieczny, jak tylko groźny może być bezdennie głupi tyran. Monarcha odniósł w partii Mustafy bez wątpienia wielki sukces. Miał tę partię dopiętą i na ostatni guzik, co przy jego talencie aktorskim i bogactwie wokalnym musiało przynieść pełny sukces. Podobno dla tej partii zrezygnował z wyjazdu za granicę? Opłaciło się!

l teraz najtrudniejsza partia - Izabelli. Koloraturowa partia mezzosopranowa. A jak stugębna fama głosi - brak w naszej operze mezzosopranów! l proszę: znalazły się cztery, młode, silne, dobrze śpiewające mezzosoprany! Bożysława Kapica i Jadwiga Czermińska w tytułowej roli i Marianna Boruta i Barbara Krahel w roli Zulmy, niewolnicy żony Beja. Kapica, jeszcze niedawno znana piosenkarka, ujęła nas dojrzałością aktorską, piękną, szlachetnie ciemną barwą głosu, którym operowała z dużą swobodą w najtrudniejszych fragmentach swojej jakże skomplikowanej wokalnie partii. Była zalotna i dowcipna, uwodziła Beja i trzymała go "na dystans", bohaterska w słynnej patriotycznej arii do uwięzionych przez korsarza Halego rozbitków włoskich "Pensa alla patria", szczerze rozkochana w duetach z Lindorem. Jadwiga Czermińska, równie dobra aktorsko, nie posiada jednak tej aksamitnej barwy głosu, czasami forsuje forte, mimo iż w koloraturze posiada lekkość i zwinność głosu.

Odepchniętą przez Beja, sentymentalną żoną i Mustafy była na pierwszej premierze Jolanta Żmurko. To naprawdę świetna śpiewaczka. Nawet z tej nieefektownej partii potrafiła wydobyć walory pięknego śpiewu. Na drugiej premierze partię Elwiry śpiewała ładnym, słodkim głosem, tak dobrze pasującym do sentymentalnej postaci odtrąconej żony Beja, Natalia Potemkowska.

I tenorzy... od dawna bolączka wszystkich teatrów operowych. Na premierze partię ukochanego Izabelli, sprytnego służącego w niewoli u Beja, śpiewał wypożyczony z Teatru Wielkiego w Łodzi Krzysztof Bednarek - ładnym, lirycznym, niewielkim głosem. Na drugiej premierze nie gorzej od łódzkiego gościa śpiewał efektowne arie i zawrotne duety z Bejem nowy liryczny tenor Wrocławskiej Opery Krzysztof Jakubowski. Taddeo - towarzysz podróży i przyszywany wuj Izabelli - to humorystyczna postać buffona i tchórza, błazna, pasowanego przez Beja na "kajmakana", dygnitarza przy algierskim dworze Mustafy, śpiewali i grali tę partię z fantazją i dezynwolturą dwaj młodzi barytoni, dla których partia Taddea była chyba pierwszą tak odpowiedzialną, a już dobrze wykonaną partią. l wreszcie groźny i komiczny w swojej wojowniczej powadze, Haly, kapitan korsarzy algierskich, zagrany i zaśpiewany z poczuciem humoru przez Macieja Krzysztyniaka i Zbigniewa Kryczkę.

A zatem wokalnie i aktorsko "Włoszka w Algierze" przeszła nasze najśmielsze oczekiwania... a muzycznie, a inscenizacyjnie i reżysersko? Czekasz zapewne na opis przedstawienia. Więc uwertura - jakże znana, ograna w popularnych koncertach symfonicznych i ongiś, przed wielu laty w kinach przy scenach pościgów w filmach niemych. Kazimierz Więcek, w którego rękach spoczywało kierownictwo muzyczne spektaklu (przy współpracy z Janem Marynowskim), poprowadził tę słynną uwerturę z iście włoskim temperamentem i humorem. Orkiestra z licznymi dopożyczonymi instrumentalistami (ach, ten brak instrumentalistów, te dziury w sekcji skrzypków w codziennych, szeregowych spektaklach naszej Opery, niełatwo będzie je załatać!) spisywała się na ogół dobrze. Były kłopoty z równym wchodzeniem w pizzicatach, ale uwertura zabrzmiała radośnie i z werwą. Cała opera poprowadzona w dobrych, żwawych tempach, orkiestra nie zagłuszała śpiewaków i nawet piana w zespołowych partiach brzmiały wyraźnie przez orkiestrę. Chór, przygotowany przez Janusza Mencla, brzmiał czysto; męski chór Turków bardzo zabawny mimicznie... ale o tym za chwilę.

Gdy się kurtyna podniosła, zobaczyliśmy dwupiętrową, orientalną ścianę pałacową z kilkudziesięciu zakrytymi kotarami oknami, w kształcie balkonów, która otaczała całą scenę. W scenach zbiorowych nagle odsłaniały się kotary i w oknach ukazywały się postacie brodatych Turków chórzystów, reagujących na zdarzenia, naradzających się, gestykulujących. Efekt znakomity, naturalnie nagradzany rzęsistymi brawami. A jeszcze kiedy z dolnych bram owej ściany wyszły tańczące, skąpo ubrane huryski - wyobrażasz sobie, jaki wzbudziły entuzjazm. Olbrzymia ściana z balkonami w pewnym momencie, na oczach widzów, rozsuwała się, aby ukazać wybrzeże morskie z rozbitym włoskim okrętem, a w trzecim akcie włoskich niewolników Beja, powiewających trójkolorowym sztandarem (czy w czasach Rossiniego sztandar Włoch był czerwono-biało-zielony?) i wreszcie oświetlony okręcik odwożący uciekających Włochów do Italii.

Giovani Pampiglione potrafił wprowadzić na scenę prawdziwie włoski temperament i szampański humor. Ileż to znakomitych pomysłów reżyserskich, wypływających z akcji gagów nagromadził Pampiglione na scenie. Cała scena wypełniona była nieustającym ruchem, płynnym i zgodnym z muzyką, o co postarał się organizujący ruch sceniczny Leszek Czarnota. Trafnie zarysowane charaktery postaci scenicznych nabierały specjalnego wyrazu dzięki przepięknym, bogatym i stylowym, a mimo to dowcipnym kostiumom, które z ogromnym smakiem zaprojektował Santi Migneco, a niezmiernie starannie wykonały pracownie Wrocławskiej Opery, znane z mistrzowskiego kroju i pieczołowitego wykonania scenicznych ubiorów.

Jedną pretensję miałbym do realizatorów tego pysznego spektaklu: w finale opery, za namową Izabelli, przygotowującej ucieczkę, odbywa się ceremoniał przyjęcia ogłupiałego z miłości do Włoszki Beja Mustafy w poczet członków wymyślonego przez sprytną Izabellę tajnego stowarzyszenia "Papataci". Spodziewałem się, ze będzie to niesłychanie komiczna scena, pełna pantomimicznych gagów początkowo "nieudanych" i w końcu udanych prób oszukania Mustafy, komicznych baletów fałszywego bractwa "Papatacich"... Tymczasem oprócz obżarstwa i opilstwa Mustafy i zaaferowanego chórku przygotowujących się do ucieczki Włochów cały słynny finał "Włoszki w Algierze" rozgrywał się statycznie i dopiero w samej końcówce doskonały chwyt z zespołem solistów, zgrupowanych jak "do fotografii" na przodzie sceny, z przezabawnym "bum-bum" Monarchy i skowronkową koloraturą Jolanty Żmurko, rozweselił szczęśliwe zakończenie algierskiej przygody pięknej Włoszki.

Muszę Ci wyznać, że bardzo mnie ucieszyła udana premiera we Wrocławskiej Operze. (Oby tylko dalsze przedstawienia tego szampańskiego spektaklu nie "rozlazły się"). Czekaliśmy z niecierpliwością na taki sukces. Dotychczasowe spektakle w ostatnich dwóch sezonach nie mogły nas w pełni zadowolić. Nawet na paradną "Halkę" jubileuszową kręciliśmy nosem za "oryginalny" czwarty akt. "Włoszka w Algierze" udowodniła, że mamy sporą grupkę młodych śpiewaków, którzy - jestem pewien - już niedługo wyrosną na czołowych artystów operowych w Polsce, zwłaszcza iż mają we wrocławskim teatrze operowym wielu doświadczonych, wybitnych starszych kolegów, śpiewaków, na których opiera się trzon repertuaru, od których można czerpać radę, pomoc i doświadczenie. Niewątpliwy mankament - to braki w orkiestrze. Niepełne obsadzenie sekcji smyczkowej, niepełna obsada w innych sekcjach, brak doświadczonych korepetytorów. W Akademii Muzycznej tak mało studiuje smyczkowców, że trudno jest liczyć na uzupełnienie orkiestry operowej młodymi instrumentalistami z wyższej uczelni. W innych ośrodkach muzycznych sytuacja jest podobna, a zatem zdobycie instrumentalistów z innych miast nie będzie łatwe, zwłaszcza iż sprowadzenie muzyków spoza Wrocławia łączy się z dostarczeniem im mieszkań. Uzupełnienie orkiestry nie będzie to łatwy orzech do zgryzienia dla dyrekcji Opery.

Na zakończenie tego operowego listu smutna wiadomość: zmarł jeden z najpopularniejszych, najzdolniejszych śpiewaków Wrocławskiej Opery, bas o bardzo pięknym aksamitnym głosie, Piotr Ikowski. Zmarł po bardzo długiej, dramatycznej chorobie. Pozostanie zawsze w naszej pamięci jako świetny artysta, znakomity kreator czołowych partii basowych: Stolnika w "Halce", Miecznika w "Marii" Statkowskiego, Toreadora w "Carmen", Igora w "Kniaziu Igorze", Amonatro w "Aidzie", Borysa Godunowa, Filipa w "Don Carlosie"... i w dziesiątku innych czołowych partiach basowych. Wspaniały głos Piotra Ikowskiego był niewątpliwą ozdobą wielu pięknych spektakli Państwowej Opery we Wrocławiu. Piotr, serdeczny, miły, uczynny, był lubiany i szanowany przez wszystkich kolegów w teatrze... Będzie nam Go bardzo brakowało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji