Calineczka
W PAŹDZIERNIKOWYM numerze ,,Sceny" Teresa Ogrodzińska zamieściła artykuł "Polska choroba czy nowa forma". Snując w nim rozważania na temat ostatniego VIII Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek w Bielsku-Białej podkreśla m. in "paradoks, który na bielskim spotkaniu dopadł naszych lalkarzy". Chodzi o sprawę współwystępowania na scenie aktora z lalką, o trwającą od pewnego czasu w teatrze lalkowym w Polsce "modę" - jak to określili zwolennicy przedstawień zdecydowanie lalkowych. Ukuto nawet w tym względzie złośliwy termin: "polska choroba". Tymczasem - stwierdza autorka jak dowiódł festiwal, choroba rozrosła się zmężniała nabrała rumieńców. Zaraziła Czechów i Rosjan (...), i na dobre rozpanoszyła się w spektaklach twórców, których nie można podejrzewać o brak artystycznej świadomości. Sądzę, że nadszedł czas, by przestać mówić o "modzie", a zacząć szukać sposobu opisu tej nowej formy, która, obojętna wobec toczących się sporów, wyrosła i zadomowiła się wpół drogi między teatrem lalkowym i aktorskim".
Ilustracją owej "nowej formy" niech będzie choćby ubiegłoroczne przedstawienie "Małego Księcia" w Teatrze Lalki i Aktora (nomen omen!) im. H. Ch Andersena w Lublinie, a ostatnio - "Calineczka" wystawiona w tym teatrze.
Znana wszystkim baśń wielkiego duńskiego pisarza, nasycona poezją opowieść o dziewczynce zrodzonej z kwiatu o jej niezwykłych przygodach wśród żab, motyli, myszy i kretów, o przyjaźni z uratowaną przez siebie jaskółką i wspólnym odlocie do ciepłych krajów - ta baśń doskonale nadaje się do uprawianego tutaj przez Włodzimierza Fełenczaka teatru poetyckiej metafory. Akcja dziejąca się w wielu miejscach i w dużej rozpiętości czasowej, mnogość zdarzeń i postaci w tej poetyckiej, ale zarazem sui generis sensacyjnej opowieści wymaga od inscenizatora niemałego kunsztu i pomysłowości i właśnie dlatego w "Calineczce" można sobie śmiało pozwolić na puszczenie wodzy scenograficznej fantazji i na mnogość form scenicznych.
"Calineczkę" przygotowywano w lubelskim teatrze z myślą o najmłodszych widzach. Pewnie dlatego szczególnie duży nacisk położono na kształt plastyczny przedstawienia, mniejszy na warstwę słowną. Decyzja słuszna tym bardziej jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę założenia teatru dążącego mi.in do kształtowania zmysłu plastycznego swojej widowni.
Reżyser, Stefan Pułtorak, doskonale radził sobie z częstymi "plastycznymi intermediami" - pląsami ryb czy ptaków, napowietrznymi baletami elfów; wszystko przy dźwiękach bardzo dobrze utrafionej w sens tego co się dzieje na scenie muzyki Sławomira Czarneckiego. Wielkie brawa należą się twórcom scenografii i kostiumów - Joannie Jaworskiej i Jerzemu Rudzkiemu. Pomijając już samą wyobraźnię plastyczną, zaaranżowanie sceny, umiejętność nadania nowoczesnego kształtu plastycznego tym wszystkim wielce "tradycyjnym" baśniowym stworom uderza u obojga autorów kapitalne wyczucie tworzywa: tkanin, plastiku itp. z jakich tworzą lalki, kostiumy i dekoracje. Najmniej podobała mi się sama "Calineczka" - lalka jakby z zupełnie innej sztuki, z innego pomysłu plastycznego, przypominająca na dodatek uparcie małego, różowego pudelka.
Natomiast - jak się już rzekło - wszystkie inne stwory: ryby, ptaki, elfy - kapitalne! To samo tyczy się kostiumów żab, myszy, kreta pod którymi kryją się żywi aktorzy.
Pełna poezji jest pierwsza część przedstawienia rozgrywająca się w baśniowym plenerze. Część druga, w norze Myszy, rozgrywana jest w konwencji realistyczno-groteskowo-satyrycznej.I tutaj dużo uznania należy się Marii Perkowskiej za pomysłowe zbudowanie tej postaci, klasę gry "w żywym planie". Zastrzeżenia natomiast wzbudziła we mnie sama Calineczka (znowu!) Prowadzaca lalkę Alina Sternik - wszak zdolna bardzo i doświadczona aktorka - interpretuje tę postać w konwencji kochanej, dobrej i grzecznej, choć troszeczkę jakby rozkapryszonej dziewczynki. A to odbija się niekorzystnie na poetyckim kształcie i samej baśni i całego lubelskiego przedstawienia. Inna sprawa, że trochę w tym winy również - tak bardzo odstających od atmosfery reszty spektaklu - scen w norach Myszy i Kreta. Jeżeli już dalej szukać mankamentów, to trzeba by zwrócić uwagę na fakt łamania się scenicznej dramaturgii w ostatniej (choć bardzo dobrej scenograficznie) scenie z udziałem elfów.
Ale to już są wymysły czterdziestoletniego widza, któremu to czy tamto "przemawia do przekonania" a owo mu "nie w smak". Dzieci bawią się na "Calineczce" doskonale.