Artykuły

Medea, czyli cztery furie

"Media Medea" Marzeny Sadochy w reż. Marcina Libera w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Premierowy spektakl Marzeny Sadochy i Marcina Libera uwalnia mitologiczną postać od najcięższego z grzechów.

Na scenie widzimy cztery Medee, trzech Jazonów i Eurypidesa. I tylko jedna spośród kobiecych postaci uosabia mityczną barbarzynkę - pozostałe mogłyby być jej współczesnymi, początkującymi uczennicami w szkole zemsty.

Wystarczająco obca

Towarzyszy jej jednak nie Jazon, ale Eurypides - to on bowiem miał dopuścić się najgorszej zdrady - do długiej listy grzechów Medei dopisał kolejny, obciążający ją na wieczność - dzieciobójstwo. W istocie jej dzieci mieli zamordować Koryntianie. I to oni zapłacili Eurypidesowi za tę szatańską manipulację. Popełnić ją przyszło mu tym łatwiej, że Medea była idealnym celem - cudzoziemka, wystarczająco obca, żeby można było ją obarczyć grzechami całej społeczności.

Ci, którzy znają tekst "Media Medei" Marzeny Sadochy z publikacji w "Dialogu" sprzed półtora roku, przeżyją niespodziankę - na scenie Polskiego usłyszą zupełnie inną opowieść. Z ostatecznej wersji wyparowały odniesienia do medialnej wrzawy wokół Katarzyny W., matki małej Madzi, a dzieciobójstwo nie jest już głównym tematem spektaklu - zeszło na daleki plan.

Co zostanie z Medei, jeśli uwolnimy ją od tego grzechu? Rozpacz, cierpienie, wściekłość, chęć odwetu? Opowieść o zdradzie, końcu miłości, złudzeniach, rozpadzie związku, marzeniu o rewolucyjnej kobiecej wspólnocie, która będzie przeciwwagą dla męskiej dominacji? O strachu przed innym, obcym, który staje się usprawiedliwieniem dla naszej obojętności na cudzy ból, cudze cierpienie? Jednak będąc wszystkim tym po trochu, spektakl Libera jest pozbawiony zasadniczego punktu ciężkości. Ma w sobie sceny poruszające, dotkliwe, uderzające, ale jako całość nie niesie ze sobą takiej siły jak np. legnickie "III Furie".

Diagnoza współczesnego świata

Przedstawienie zaczyna się od opowieści o zdradzie, o rozczarowaniu miłością, o rozpadzie związku. Potem dostajemy wizję kobiecego odwetu. Odnaleziona w finale wspólnota ma w sobie wyzwalającą moc klątwy rzucanej na męski ród, ze stuprocentową gwarancją spełnienia.

Jest w "Media Medei" brzmiąca dziś szczególnie dotkliwie diagnoza współczesnego świata, w którym na idyllicznej pocztówce z ciepłych europejskich krajów pojawia się nieuchronnie cień śmierci i cierpienia. "Nie pytaj mnie jak spędziłam wakacje/ uciekałam przed psami na granicy/ specjalnie dla mnie Europa kupuje/ sprzęt opancerzony miliony euro/ rosną betonowe mury wojsko uczy się/ nowych uciekaj stąd piosenek" - kiedy te słowa wypowiada ze sceny Medea - imigrantka, barbarzynka, dzikuska, "cudzoziemka w sukni ze strachu", trudno nie dostrzec w tym korespondencji z rzeczywistością spoza drzwi teatru.

Problem z "Media Medeą" polega jednak m.in. na tym, że w tej opowieści aż nadto widać szwy, z pomocą których autorzy próbują z wielu wątków uszyć jedną opowieść. W efekcie między kobietą a imigrantem pojawia się znak równości, który wydaje się nadużyciem ze względu na rangę męskich przewin wobec kobiet zestawionych w spektaklu i skalę podszytej strachem nienawiści wobec obcych we współczesnej Europie.

Kolejny problem stwarza sam tekst Sadochy - poemat z wyrazistą melodią, podkreślaną przez powracający formalny leitmotiv, polegający na rozsadzających zdania wtrąceniach, zabiegiem, który działa przez pierwszy kwadrans, po czym nuży monotonią, sprawiając, że widz tęskni za bardziej zróżnicowanym językiem.

Zdrada, obcość, upokorzenie

W tekście przeplatają się te same tematy - zdrady, obcości, upokorzenia, dyskryminacji. Linia podziału została tu jasno wytyczona i przebiega między tym, co męskie, a tym, co kobiece. To nie ułatwia zadania aktorom - cztery pary powielają w swoich relacjach ten sam schemat. I choć całość zaczyna się obiecująco - spotykamy je na różnych etapach między początkową ekstazą a końcowym rozczarowaniem - to później bilans się wyrównuje. Najlepiej w tych scenach z życia małżeńskiego wypadają Katarzyna Strączek (najlepsza rola w spektaklu) i Andrzej Kłak - może dlatego, że udało im się zniuansować zarysowany w tekście konflikt. W Medei Strączek jest gorzka świadomość porażki, ból rozczarowania, przykryta blazą rozpacz - wszystko zagrane z precyzją co do najdrobniejszego grymasu i gestu. U Kłaka wściekłość zamkniętego w klatce zwierzęcia.

A tytułowe media?

Zeszły na drugi plan, a szkoda, bo tam, gdzie się pojawiają, rozbijają publicystyczną jednowymiarowość tekstu. Kiedy jedna z Medei mówi o tym, że chciałaby zamieszkać w kiczowatym rajskim obrazku, druga marzy, żeby seks na brzegu morza zachować jako facebookowe tło na resztę życia, a Jazon ofiarowuje swojej partnerce soundtrack do rozstania, jest w tym trafna diagnoza współczesnych relacji, które do pełni doznań potrzebują zmiękczającego kanty odbicia w społecznościowych mediach. I nie sposób uwolnić się od naiwnego być może przeświadczenia, że para starszych pianistów (Elżbieta i Andrzej Januszowie) potrafi wciąż zgodnie grać Bacha na cztery ręce, bo nie musiała się przeglądać w zwierciadle Facebooka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji