Chała na perłowo
"Poławiacze pereł" Georgesa Bizeta (1838-1875) nie należą do arcydzieł literatury muzycznej. Czas, ten najbardziej sprawiedliwy sędzia, unieśmiertelnił nazwisko francuskiego kompozytora dzięki "Carmen".
Bizet skomponował "Poławiaczy pereł" mając lat 25, była więc ta opera niejako twórczą zapowiedzią jego talentu. Umiarkowane powodzenie jakie zyskała trwa do dziś, gdyż jej niewątpliwymi walorami są melodyjne arie, duety i chóry, którym jednak trudno konkurować z późniejszą jakością twórczości Bizeta.
Tak się złożyło, że warszawskich "Poławiaczy" zobaczyłam dopiero w kilka miesięcy po premierze ( miała ona miejsce 15 lipca br.). Na szóstym z kolei przedstawieniu w Teatrze Wielkim, widownia nadal jest pełna, co świadczy, że publiczność spragniona jest raczej rozrywki bez większych walorów artystycznych. Akcja opery dzieje się prawdopodobnie na Cejlonie, ale sądzę, że scenografka Marie Claire van Vuchelen zna ten rejon świata raczej z telewizji albo prospektów. Trudno zresztą wyczuć o co jej chodziło, gdyż scenografia jest tu żadna, mimo monumentalnych dekoracji, sterczącej palmy w środku sceny na tle morskiego tła. W ostatnim akcie pojawia się na dodatek indiański wigwam. Reżyser, Raymond Rossius, także nie wysilił wyobraźni, ograniczając się chyba do podstawowych wskazówek, z której kulisy mają wychodzić artyści, a dalej, niech już się sami martwią. Nie sądzę, aby wdawał się w dyskusje z kierownikiem muzycznym Bogdanem Hoffmanem. Zrobił on akurat tyle ile należało: oddyrygował utwór do końca, niczego absolutnie nie wnosząc od siebie. Ale cóż: "Poławiacze" są także wyjątkową chałą literacką. Akcja tu - wątlutka, zaś w polskim przekładzie libretta Krystyny Chudowolskiej, słyszymy takie "perły" poezji jak np.: "Twój jasny wzrok wiódł mnie przez mrok" itd. itd.
Tak więc spektakl ratują śpiewacy, na miarę swoich możliwości i talentów, próbując wykrzesać cokolwiek z papierowych postaci. BRONISŁAW PEKOWSKI - Zurga - jest wiarygodny w każdym geście, ma zresztą ten artysta wspaniałe warunki sceniczne. Jego potężny, ale bardzo szlachetnie brzmiący baryton, może zaprezentować słuchaczom wszystkie swoje walory i świadczyć przy tym o artystycznej wrażliwości Bronisława Pekowskiego.
Wielką niespodziankę sprawił nam Nadir - DARIUSZ WALENDOWSKI. Znaliśmy wcześniej jego głos i talent aktorski świetnie wykorzystane w takich rolach jak np. Basilio w "Weselu Figara", Kapitan w "Wozzecku", Edzio Kaleka w "Manekinach". Tymczasem, młodego artystę obsadzono w partii stricte lirycznej i Walendowski Nadira może równiej zapisać na konto swoich sukcesów. Także wokalnych. Sławną z tylu wykonań arię z I aktu zaśpiewał z ogromna kulturą zaś na scenie był naturalny, swobodny, choć przecież tego wieczoru śpiewał Nadira po raz pierwszy. ALICJA SŁOWAKIEWICZ jako kapłanka Leila, wyszła zwycięsko z niekiedy karkołomnych arii, dając świadectwo świetnego przygotowania i scenicznej rutyny.