Artykuły

Premierą zamknięto... sezon

TO już stało się zwyczajem, nie wiadomo zresztą czy godnym polecenia, ale stosowanym poza stołecznym Teatrem Wielkim i przez inne nasze teatry: to jakby coś w rodzaju popisu na zakończenie se­zonu, a zarazem pozycja jeżeli nie startowa, to rezerwowa na początek sezonu następnego.

Tym razem, z przyczyn od kierownictwa Teatru niezależnych, trzeba było przenieść premierę "Poławiaczy pereł" Georgesa Bizeta z 38 czerwca na ostatni wieczór sezonu. Premie­ra tym bardziej atrakcyjna, że dla wielu miłośników opery - nie wy­łączając niżej podpisanego - była pierwszą sposobnością zobaczenia i usłyszenia na scenie rzadziej dziś raczej wystawianego dzieła niespełna 25-letniego przyszłego twórcy niepo­równanej "Carmen".

Otóż to... każdy z nas wchodził na widownię osłuchany aż do prze­sytu z tenorową arią, romansem Nadira i zbrojny w pewność, że "Po­ławiacze" nie wytrzymają krytyki w zestawieniu z "Carmen" i wobec te­go nietrudno będzie błysnąć znaw­stwem i zamanifestować swoją głę­boko sięgającą przenikliwość.

POSTAWĄ tą tylko w pewnym stopniu zachwiać mógł fakt, że - przynajmniej w moim prze­konaniu - premiera wypadła bardzo udatnie i to zarówno pod względem muzycznym, inscenizacyjnym jak i wykonawczym. Myślę, że zawiedzeni mogli opuszczać teatr tylko ci któ­rzy w tej tryskającej młodością par­tyturze nie doszukali się tego, czego w niej szukać nie należało, a także i ci, którzy nie potrafili w muzyce wysłyszeć już nie tylko zapowiedzi przyszłej "Carmen", choć to nie było trudne, ale czegoś więcej: wy­raźnie zarysowującej się osobowości twórczej Bizeta.

Bizet na pewno nie był pierwszym z Francuzów, którzy operę najbardziej "serio" skłonni są trakto­wać z przymrużeniem oka. Bo i w mniejszym stopniu "Faust" Gounoda, jak i "Carmen" Bizeta, mimo jej pełnego dramatyzmu zakończenia, za­wierają na dobrą sprawę wiele cech opery komicznej. Zżymano się na francuską publiczność już przed stu i więcej laty, że w najbardziej na­wet dramatycznych operach domaga się wprowadzenia czy nawet dodania baletu, zapominając o tym, że pu­bliczność ta nawet na takich ope­rach może doznawać estetycznej przyjemności, po prostu - bawić się i na pewno nie nudzić.

SĄDZĘ, że ogromnym walorem obecnej inscenizacji, do współ­udziału w której zaproszono realizatorów belgijskich o głośnych podobno nazwiskach, jest fakt, że nie próbowano całości "przedobrzyć" w sensie zaostrzenia dramatyczności, podbarwienia egzotyki, obciążenia strony muzycznej akcentami i kon­trastami dynamicznymi najzupełniej tu zbędnymi. Uważam, że słowa uznania należą się za to przede wszy­stkim Bogdanowi Hoffmannowi jako kierownikowi muzycznemu całości.

Nie orientuję się, czy i jakich do­konano cięć w partyturze, ale krót­kość i zwartość szybko zmieniających się tradycyjnych "numerów" przed­stawienia stanowiła jeszcze jedną za­letę tej - powtarzam - udanej premiery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji