W Teatrze Wielkim ostatnia premiera sezonu
Tuż przed zamknięciem bogatego w sukcesy i... niewypały sezonu artystycznego 1983/84 Teatr Wielki w Warszawie wystąpił z premierą pięknej kameralnej opery Bizeta "Poławiacze pereł", rzadko wykonywanej na scenach operowych. Spektakl ten poprzedziła premiera XIX-wiecznej opery Stanisława Dunieckiego "Paziowie Królowej Marysieńki" wystawionej na scenie im. Emila Młynarskiego Teatru Wielkiego.
Dwie premiery "Poławiaczy pereł", każda o innej obsadzie prezentowane miały być 30 czerwca i 1 lipca. Opóźniono je o ponad dwa tygodnie, co świadczy o tym, że zespoły i soliści nie byli w stanie sprostać zadaniu na czas.
Reżyserowany przez Belga Raymonda Rossiusa spektakl otrzymał scenografię Marii Claire van Vuchelen wypożyczoną z Opery Walońskiej. Stamtąd również pochodziła znaczna część kostiumów.
Trudno pojąć wstawienie tej właśnie pozycji do repertuaru Teatru Wielkiego, nie posiadającego odpowiedniej obsady, nie tylko do roli Nadira, którego arie wykonują czołowi tenorzy świata, ale także Leili i Zurgi, wodza i przyjaciela a jednocześnie rywala Nadira w miłości do kapłanki, która ślubowała czystość. Bardzo cenię sobie głos Paulosa Raptisa, bardzo lubię go słuchać, ale w radiu lub z nagrań płytowych. Żeby jego uroda opętała Leilę, skusiła ją do złamania ślubów i skazania się w ten sposób na śmierć - trudno jednak uwierzyć. Zresztą trzeba przyznać, że śpiewał on najlepiej z czwórki solistów. Pozostali śpiewali z tak naganną dykcją, że trudno było cokolwiek zrozumieć. Alicja Słowakiewicz, kiedyś znakomita solistka Warszawskiej Opery Kameralnej, mająca doskonałe warunki do stworzenia postaci Leili, tym razem zawiodła, jej śpiew dowiódł dużej niedyspozycji artystki. Bronisław Pekowski, którego chwaliliśmy kiedyś za odtworzenie roli Holendra Tułacza, tym razem nie sprostał stosunkowo przecież nietrudnej arii Zurgi. Nie przekonywał tym razem Marek Wojciechowski, który wcielił się w starego kapłana Nurabada.
Dobry natomiast był chór, przygotowany przez Macieja Cegielskiego, dobra choreografia Teresy Kujawy, akcentująca orientalizm fragmentów baletowych. Prowadzenie całości przez Bogdana Hoffmanna potwierdziło jednak fakt, że Satanowski zbyt wcześnie powierza odpowiedzialną rolę kierownika muzycznego niedojrzałym jeszcze dyrygentom. Dekoracje belgijskie - cukierkowe i sztampowe - pomniejszały wielką scenę naszego teatru. Tylko rzetelny wysiłek reżysera sprawił, że spektakl w ogóle doszedł do skutku.
Mamy jednak nadzieję, że spektakl ten zostanie "przepracowały" i ujrzymy go po wakacjach w doskonalszej realizacji orkiestrowej i solistycznej.