Wiatrak -topór - kadzidło (fragm.)
>>> ZAPOWIEDZI, oczekiwania i wielkie nadzieje. Mówię o znakomitym "Urzędzie" Tadeusza Brezy, przywiezionym przez Władysława Krzemińskiego z Krakowa i we własnej jego adaptacji i inscenizacji wysławionym w stołecznym Dramatycznym z udziałem m. in. Jana Świderskiego i Andrzeja Łapickiego. Niestety. Ze znakomitej powieści o bezdusznej biurokratycznej machinie watykańskiej nie powstało znakomite przedstawienie. Nadzieje zaczęły rozwiewać się już po pierwszym, najżywiej prowadzonym akcie. Później reżyserowi coraz bardziej jakby braknie wrażliwości na rytm i dramaturgiczne unerwienie spektaklu. Spektakl jest jak niemrawo płynąca rzeka. Bohater błądzi od drzwi do drzwi,odprowadzany zimnymi spojrzeniami urzędników w sutannach i są to sceny mnożone bez większego wyboru - podobne, jednorodne, jednostajne. W dodatku, choć wynika z nich już wcześniej dostatecznie jasno, że oto szukający sprawiedliwości człowiek - syn skrzywdzonego przez polską kurię konsystorza z Torunia - znalazł się, zmiażdżony i wyżęty, w trybach wyjątkowo bezdusznej machiny, choć już w pewnym momencie, otoczony postaciami z kołatkami, zrywa się i woła: dość, dość - to jeszcze reżyser, niby to dla większego zrozumienia, stawia przysłowiowe kropy nad "i" i tym samym tę jednostajność powiększa. Mówi się w takich wypadkach dość wulgarnie - przefajnował, co dotyczy tutaj niemal w równej mierze i scenogratii, która wprawdzie sama w sobie jest w swej purpurze i złocie piękna, ale którą zarazem Krzysztof Pankiewicz przytłoczył i "przywalił" sam problem. Uczmy się z telewizji. Do dziś i na długo zapamiętam właśnie telewizyjne przedstawienie "Urzędu". Dowiodło ono jak bardzo teatralna jest ta powieść i jak bardzo zarazem dramaturgiczna jest wyobraźnia pisarska Tadausza Brezy. Telewizyjne przedstawienie trwało o połowę krócej i rozgrywane było w skromnej, kameralnej scenerii, a prowadzona od konkretu do syntezy powiedziało o wszystkim dostatecznie mocniej. Jak to z maszynerii teatru trzeba wiedzieć kiedy i jak korzystać. W dodatku jeszcze i aktorzy tu nie zachwycają. Ani Świderski, ani Łapicki. Andrzej Łapicki gra niemal od początku syna konsystorza toruńskiego tek jakby od razu wiedział, co go w tym urzędzie papieskim może spotkać i wcale nie ma w tej, błyskotliwej inteligentnej grze wyraźnej linii prowadzącej od nadziei do rozbitych złudzeń. Jest to bardzo nierówny spektakl.