Jubileuszowy pokaz filmu. Kutz i Krafftówna opowiadali, jak powstawał
- To szczeniacki film mówiący o tym, jak to fajnie jest być zakochanym - mówił przed poniedziałkowym seansem "Nikt nie woła" we wrocławskim Centrum Technologii Audiowizualnych reżyser filmu Kazimierz Kutz. W tym roku mija 55 lat od jego premiery.
W studiu im. Zbyszka Cybulskiego zebrało się kilkadziesiąt osób. Na ekranie postawionym na środku pomieszczenia pokazywały się sceny z filmu Kutza, a na krzesłach przed nim zasiedli reżyser, odtwórczyni roli Niury - Barbara Krafftówna i Laura Dębicka, która wcieliła się w Alicję, siostrę głównej bohaterki. Rozmowę z artystami prowadził Andrzej Dębski. Dominowały podczas niej przede wszystkim wspomnienia. - We Wrocławiu rodziło się polskie kino. Byliśmy okrętem skupionym na tych pracach, bo udało się nam wyrwać spod kontroli partii. Dorwaliśmy się do kamery i każdy chciał robić dobre filmy - mówił Kutz.
- Duch wojny był wtedy ciągle w powietrzu. Lizaliśmy rany powojenne, i to nie tylko własne. A fala wolności spowodowała wybuch talentów we wszystkich dziedzinach - wspominała Krafftówna.
Andrzej Dębski pytał także o kontrowersje związane z pojawieniem się filmu. - Film dostał 25 zakazów wyjazdu za granicę. Był pokazywany we Wrocławiu i w Warszawie z nakazem, żeby nie sprzedawano na niego biletów. Miał takie zakazy, bo nikt nie odważył się wcześniej zrobić filmu tak bardzo przeciwko władzy - odpowiedział reżyser.
Nie brakowało także anegdot i wspomnień z planu. - Wieczorami skradałam się pod drzwi twórców i podsłuchiwałam, jak rozmawiają o miłości - powiedziała Laura Dębicka, która podczas prac nad filmem miała 13 lat.
Po projekcji Barbara Krafftówna spontanicznie zabrała głos, podziękowała wszystkim za przybycie i wręczyła kwiaty "weterance wrocławskich scen" Łucji Burzyńskiej, długoletniej aktorce Teatru Polskiego.
Jak zapowiada dyrektor CeTA (dawnej Wytwórni Filmów Fabularnych) Robert Banasiak, w centrum odbędą się kolejne spotkania poświęcone filmom, które były tam robione, z udziałem ich twórców.