Człowiek i urząd
Adaptacja teatralna znakomitej powieści Tadeusza Brezy "Urząd", pokazana przez Władysława Krzemińskiego najpierw w Krakowie, później w Warszawie - tam zdobyła wiele pochwał, tu wywołała więcej głosów krytycznych. Czym wytłumaczyć taką rozbieżność opinii? Tadeusz Breza w przedmowie do programu teatralnego zdaje się w pełni akceptować wersję sceniczną swego utworu: "przyznaję - pisze tam - że w wersji Krzemińskiego odnalazłem niezmiernie wiele z tego wszystkiego, o czym mi się marzyło jeszcze przed decyzją wybrania dla Urzędu formy powieściowej". Wszystko to być może i niezbyt uprzejmie byłoby tu wypominać autorowi, że formę powieściową wybrał na pewno nie przypadkiem. I że wybrał, jak się okazało, najszczęśliwiej. Z konfrontacji wrażeń czytelnika z wrażeniami widza teatralnego wynikło bowiem niezbicie, że słowo drukowane pobiło na głowę słowo inscenizowane. Nie podobna przecież nie zauważyć, że adaptacja (i inscenizacja) Krzemińskiego jest bardzo wierna tekstowi powieści i zgodna z jej założeniami ideowymi. Trzyma się ściśle jej dialogu i toku narracyjnego, własną pomysłowość rozwija wyłącznie na materiale istniejącym w powieści, wybrane rzeczy punktuje wyrazistym obrazem, inne metaforyzuje z bogatą inwencją - słowem, nic jej zarzucić nie można. Z jednym, lecz dość zasadniczym zastrzeżeniem co do słuszności samego zamysłu przekładania na język teatralny intelektualnych subtelności "Urzędu", dających tyle satysfakcji czytelnikowi w intymnym obcowaniu z książką, a zupełnie niedostępnych w kalejdoskopie obrazów scenicznych. Wielka machina teatralna przytłoczyła swym rozmachem pasjonujący proces działania mechanizmu Urzędu Watykańskiego.
Rzeczywistość teatralna jest tutaj niby ta sama, co i rzeczywistość powieściowa, a przecież różnią się między sobą bardzo istotnie. Poszczególne treści konkretyzują się inaczej, wartości poznawcze zatracają ostrze swej dociekliwości, sprawa przenosi się w inny wymiar. Rzecz ciekawa, że spokojna, pozornie beznamiętna relacja powieściowa Brezy ma bez porównania silniejsze napięcie dramatyczne, aniżeli efektowne i atrakcyjne same w sobie obrazy sceniczne. Bo widowisko w Teatrze Dramatycznym jest rzeczywiście atrakcyjne pod względem inscenizacyjnym i plastycznym. Piękna scenografia Krzysztofa Pankiewicza narzuca wizję świata nieludzkiego w swej monumentalnej skali, dramatyczne tony muzyki Tadeusza Bairda napełniają niepokojem i oczekiwaniem, rzec by można, metafizycznej wprost natury. Mimo tych walorów i mimo doskonałej sprawności reżyserskiej Krzemińskiego - widz, w przeciwieństwie do czytelnika powieści, nie zostaje wciągnięty emocjonalnie w nurt toczącego się dramatu. Intelektualnie także niewiele z teatru wyniesie. A jeżeli nie zna powieści - nie zdobędzie wyobrażenia o jej mądrości, finezyjnej ironii i takcie artystycznym. Rozbieżność między wrażeniami krakowskiej i warszawskiej widowni trzeba chyba tłumaczyć odmiennością interpretacji aktorskiej. Zespół warszawskiego Teatru Dramatycznego specjalizuje się od dawna w tzw. grze "z dystansem" i taką właśnie interpretację zademonstrował nam w "Urzędzie". Nic dobrego z tego nie wynikło, bo materia nie była po temu sposobna. Realistyczna i racjonalistyczna proza Brezy przybrała tony pamfletowe, których w niej nie ma, konflikt między Człowiekiem i Urzędem stracił wielorakość odcieni i wagę uogólnienia, zabarwiając się za to Jednoznaczną i łatwą satyrą.
Andrzej Łapicki gra nieszczęsnego petenta Watykańskiego Urzędu bardzo lekko, niemal nonszalancko, bez żadnego wewnętrznego zaangażowania, a nawet bez zainteresowania. Nic dziwnego, że jego perypetie, bo nie przeżycia, mało zajmują widza. Jan Świderski nie po raz pierwszy ukazuje bogactwo swego warsztatu aktorskiego, ale adwokat Campilli w jego wykonaniu to nie jest postać z Brezy. W przedstawieniu tym zresztą trudno w ogóle odnaleźć postaci znane z lektury. Chyba tylko jeden Józef Duriasz nie kłóci się z obrazem księdza Piolanti, stworzonym na kartach powieści. Wiele spraw się tu niezmiernie poplątało i zagmatwało. Racje ludzkie i racje stanu, i wreszcie - racje autorskie. Może więc autor nie miał jednak racji, akceptując tę skądinąd dobrą adaptację swej powieści?