Artykuły

Dzień królowania

KOMPOZYTOR: Giuseppe Verdi (1813-1901), twórca 26 oper, z których co naj­mniej 12 już od stu lat należy do że­laznego repertuaru wszystkich teatrów ope­rowych świata, Włoch urodzony w małej wiosce Le Roncole koło Busseto. O różnych etapach jego życia i kariery pisałem już w tym cyklu (Opery miesiąca nr 9, 14, 18 i 20), dziś zatem krótko o samych początkach jego ka­riery, o latach 1839-40, bezpośrednio poprze­dzających powstanie "Dnia królowania". Ver­di był już w tym czasie po studiach w Me­diolanie (prywatnych zresztą, do konserwato­rium go bowiem nie przyjęto); powrócił do Busseto, objął tam stanowisko "maestro di musica", czyli praktycznie biorąc kierował ca­łym życiem muzycznym miasteczka, ożenił się ze swą młodzieńczą miłością, śliczną Margheritą Barezzi, i wydawało się, iż ustabilizowany zawodowo i szczęśliwy w domu prowadzonym przez Margheritę, otaczany przyjaźnią i sza­cunkiem lokalnych notabli, spokojnie dożyje w Busseto sędziwego wieku. Okazało się jed­nak, że Verdiego dość szybko znudził prowin­cjonalny tryb życia i rozczarował brak szer­szych perspektyw dla jego twórczości. Skom­ponował operę ("Oberto, hrabia San Bonifa-cio") i pełen nadziei na wystawienie jej w La Scali - wyruszył wraz z żoną i paromiesięcz­nym synkiem do Mediolanu. W Busseto po­zostawił grób maleńkiej córeczki, zmarłej w cztery tygodnie po urodzinach młodszego bra­ciszka...

Cały swój czas i wysiłek poświęcał teraz zabie­gom o wstawienie "Oberta" do repertuaru La Sca­li; było to wprawdzie daleko trudniejsze niż sobie to przedtem wyobrażał - dzieło debiutanta zawsze stanowiło ryzyko, którego dyrektorzy starali się unikać - ostatecznie jednak Verdi znalazł sposób na osiągnięcie wymarzonego celu. Wiedząc, że impresaria La Scali, ówczesnego dyktatora życia ope­rowego Mediolanu i Wiednia, Bartolomea Merelli, łączą intymne stosunki z primadonną Giuseppiną Strepponi, postanowił u niej szukać poparcia dla swego utworu. Wierzył - i słusznie - że jeśli Strepponi odnajdzie w jego operze partię odpo­wiednią dla siebie, jeśli uzna ją za interesującą, to "Oberto" zostanie przez Merellego wystawiony... Tak się też stało. Strepponi (która później została długoletnią towarzyszką życia, a wreszcie i żoną Verdiego) pochwaliła operę i poleciła ją Merellemu, aczkolwiek - wskutek przesunięcia terminu, premiery spowodowanego chorobą tenora - sama w niej już nie wystąpiła.

"Oberto" odniósł sukces, zagrano go czter­naście razy (co wówczas oznaczało spore po­wodzenie) i Merelli zorientował się, że zna­lazł kompozytora, którym warto się zaintere­sować i w którego warto inwestować. Za­mówił więc u niego kolejną operę - miał to być właśnie "Dzień królowania". Tak się przy tym złożyło, że tę swoją jedyną - aż do cza­su wieńczącego jego twórczość, pisanego pół wieku później "Falstaffa" - tę jedyną operę komiczną pisał Verdi w szczególnie dla nie­go bolesnym, dramatycznym okresie życia. W niespełna półtora roku po śmierci córeczki zmarł również jego synek, wkrótce po rozpo­częciu pracy nad operą zapadł Verdi na jedną z tych ciężkich i niebezpiecznych angin, ja­kie gnębiły go niemal przez całe życie, a parę tygodni później jego ukochana dwudzie­stosześcioletnia żona dostała ostrego zapalenia opon mózgowych i zmarła w czerwcu 1840. Verdi pozostał sam, pogrążony w rozpaczy i... w dramatycznych kłopotach finansowych, z którymi nie umiał sobie poradzić. W ponu­rym nastroju oczekiwał więc konfrontacji swej drugiej opery z mediolańską publiczno­ścią. Premiera "Dnia królowania" mogła mu przynieść pewne pocieszenie, lecz mogła też pognębić go ostatecznie...

HISTORIA UTWORU: Merelli zapropono­wał Verdiemu kilka librett, z których młody kompozytor wybrał "Rzekomego Stanisława" ("Il finto Stanislao") - tekst Felice Romaniego, oparty na francuskiej kome­dii Piveuxa Duvala. Nie zastanawiał się nad tym - a powinien! - że libretto Romaniego było już wykorzystane przez czeskiego kom­pozytora, Adalberta Gyrowetza, i że opera Gyrowetza, skomponowana niespełna ćwierć wieku wcześniej (1818), poniosła w La Scali dotkliwą porażkę... Verdi zmienił jedynie ty­tuł na "Dzień królowania" ("Un giorno di regno") i zabrał się do pisania muzyki... Dla nas ta wczesna opera wielkiego mistrza ma zna­czenie szczególne, jest bowiem jedynym związkiem Verdiego z tematyką polską: libretto przywołuje jeden z autentycznych epizodów naszej historii, choć, oczywiście, przetwarza go w sposób całkowicie dowolny i komedio­wy. Epizod dotyczy Stanisława Leszczyńskie­go - człowieka o niezwykle burzliwym, barw­nym życiorysie, dwukrotnie zasiadającego na polskim tronie. Po raz pierwszy koronowano go w październiku 1705 - na życzenie szwedz­kiego monarchy, Karola XII, wbrew woli na­rodu, pod osłoną szwedzkiej armii. Leszczyński, całkowicie podporządkowany Karolowi XII, utrzymywał się na tronie tak długo, jak dłu­go chroniła go szwedzka potęga. Gdy po klę­sce z Rosją pod Połtawą Szwedzi utracili swoje wpływy, do Polski powrócił zdetroni­zowany niegdyś przez Karola XII - August II Mocny, a Leszczyński rozpoczął żywot na ob­czyźnie: w Turcji, Szwecji, we Francji. Wy­dawało się, że w zapomnieniu pozostanie już do końca swego długiego życia (żył blisko 90 lat - najdłużej ze wszystkich polskich kró­lów!), lecz jego los nieoczekiwanie znów się odmienił - dzięki zaskakującemu mariażowi jego dwudziestojednoletniej córki, Marii, z czternastoletnim królem Francji, Ludwikiem XV...

W roku 1733 zmarł August II i Francja - wbrew interesom Rosji, Austrii i Prus - zde­cydowała się poprzeć kandydaturę Leszczyń­skiego na króla Polski. Potajemnie, w prze­braniu kupca, Leszczyński przekradł się z Francji przez Niemcy do Warszawy i ukryty w ambasadzie francuskiej - pojawił się dopie­ro na elekcji, na której zaskoczona i wzru­szona szlachta obrała go ponownie królem... Niestety, tym razem królował niespełna przez miesiąc; w październiku 1733 wkroczyły do Polski wojska rosyjskie i zainscenizowały no­wą elekcję, osadzając na polskim tronie Augu­sta III Sasa. Leszczyński znów musiał ucho­dzić z kraju, ścigany listami gończymi.

Tematem libretta jest ów wspomniany wy­żej "przerzut" Leszczyńskiego z Francji do Polski na elekcję i związany z tym kamuflaż. Premiera w La Scali (5 IX 1840) zakończyła się... największą klęską w całej karierze Ver­diego! Były gwizdy, krzyki, opera z hukiem padła po tym jednym przedstawieniu, do dru­giego już w La Scali nie doszło. Publicz­ność potępiła utwór chorego, młodego czło­wieka, pogrążonego w nieszczęściu, któremu serce po prostu pękało z nadmiaru rozpaczy" - wspominał później rozżalony Verdi. "Z pewnością częścią winy obarczyć można było muzykę, lecz spora jej część obciąża wyko­nawców" - próbował usprawiedliwić poraż­kę, zresztą chyba nie bez racji, obsada bo­wiem była istotnie niefortunna. Tak czy ina­czej, Verdi załamał się po tej klęsce całko­wicie, postanowił porzucić komponowanie i wrócić do Busseto, na szczęście Merelli, nie­złomnie wierząc w jego talent, zdołał nakłonić go do jeszcze jednej próby, tym razem pod­rzucając Verdiemu znacznie lepsze libretto: "Nabucco". Sukces "Nabucca" pozwolił Ver­diemu znów nabrać w siebie wiary, uratował go dla sceny operowej...

"Dzień królowania" nie wydany drukiem za życia Verdiego pozostawał w zapomnieniu przez ponad sto lat, obecnie jednak pojawia się od czasu do czasu na scenach (choć na­dal jest jedną z najrzadziej wznawianych oper Verdiego), doczekał się też bardzo interesu­jącego kompletnego nagrania - z Jose Carrerasem (Edward), Jessye Norman (Giulietta) i Fiorenzą Cossotto (Markiza).

TREŚĆ UTWORU: Rok 1733. Stanisław Leszczyński, korzystając z poparcia fran­cuskiego króla, stara się przedostać z Francji do Polski. Aby zmylić Prusaków, zainscenizowano kamuflaż: Leszczyński incogni­to jedzie do Polski inną drogą, inną zaś - z rozgłosem i gromadą dworaków - podąża, udając polskiego pretendenta do tronu, fran­cuski szlachcic Belfiore. "Rzekomy Stani­sław" zatrzymuje się w drodze, w pałacyku barona Kelbara, gdzie trwają właśnie przy­gotowania do dwu wesel: córka barona, Giulietta, kochająca młodego oficera Edwarda de Sanval, ma z woli ojca poślubić podstarzałe­go wuja swego ukochanego, Gaspara della Rocca, zaś siostrzenica barona, markiza del Poggio, zakochana w... kawalerze Belfiore ma z woli barona poślubić starego hrabiego Ivrea. Belfiore wykorzystuje fakt, iż wszyscy biorą go za przyszłego króla Polski i swym królew­skim autorytetem i królewskimi obietnicami, którymi hojnie szafuje, doprowadza do rezy­gnacji Gaspara ze ślubu z Giuliettą, umożli­wiając jej związek z Edwardem. Natomiast niespodziewane dla niego spotkanie z ukocha­ną - i kochającą - Markizą, komplikuje mu sytuację obawa, iż Markiza rozpozna go i zde­maskuje. Na szczęście z dworu nadchodzi wiadomość, iż Stanisław Leszczyński dotarł już bezpiecznie do Warszawy; Belfiore może zakończyć królewską maskaradę i w ostatniej chwili odzyskać Markizę dla siebie.

INSCENIZACJA Frietzdietera Gerhardsa w Operze Wrocławskiej jest polską prapre­mierą dzieła Verdiego, co wydaje się pa­radoksalne, zważywszy polską tematykę utwo­ru i datę jego powstania... Reżyser, gość z RFN, wspólnie z Antonim Wicherkiem, któ­ry tę prapremierę przygotował muzycznie, wy­stawiali już "Dzień królowania" przed rokiem w Oberhausen (RFN); we Wrocławiu praco­wali zatem z pewnym bagażem doświadczeń i może też dzięki temu zrealizowali przedsta­wienie bardzo sprawne, płynne i wcale dowcipne. Doskonałym pomysłem okazał się pantomimiczny prolog i późniejsze pantomimiczne "łączniki" poszczególnych scen, ukazujące w świetnym, zabawnym skrócie ów "przerzut" prawdziwego Stanisława Leszczyńskiego, kon­trapunktujący właściwą akcję, czyli przygody fałszywego Stanisława - kawalera Belfiore. W maksymalnie prostej, jednolitej scenogra­fii o nieznacznie tylko zmieniających swój układ elementach i w niebrzydkich kostiu­mach Grażyny Fołtyn-Kasprzak, w niezłym przekładzie libretta pióra Joanny Kulmowej rozgrywają się pogodne intrygi miłosne, pro­wadzone tutaj przez zespół, który, niestety, nie zawsze mógł przydać operze Verdiego ko­niecznej lekkości, koniecznego wdzięku... Z obsady, którą oglądałem, najbardziej - pod względem zarówno wokalnym, jak i aktor­skim - podobała mi się Danuta Paziukówna (Giulietta), pięknym brzmieniem głosu zwracała też uwagę Bożysława Kapica (Mar­kiza). Edwarda śpiewał Antoni Szeremeta, Ba­rona - Piotr Nowicki, kawalera Belfiore - Tadeusz Prochowski. Antoni Wicherek, któ­rego z przyjemnością znów dostrzegłem przy dyrygenckim pulpicie (od blisko 10 lat pracuje głównie za granica), wydobył z partytu­ry Verdiego tę lekkość, jakiej brakowało so­listom, poprowadził operę w doskonałych tem­pach, przyczynił się bodaj najmocniej do te­go, że otrzymaliśmy przedstawienie efektow­ne, pulsujące życiem, interesujące i chyba godne polskiej prapremiery. Operze Wrocław­skiej należą się za odkrycie "Dnia królowa­nia" gorące słowa uznania; jeszcze jedno za­dziwiające zaniedbanie zostało dzięki tej pre­mierze odrobione...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji