Udręka
Najnowsza premiera autorskiego Teatru Ekspresji Wojciecha Misiury - jaką Wybrzeże zobaczyło w ubiegły piątek na scenie Teatru Muzycznego - wywołała kontrowersje. "College No 24" detonuje, drażni - i zachwyca. Uprawiany na scenie przez Misiurę własny i odrębny rodzaj sztuki nigdy nie był łatwy. Niezależnie od tego warto zauważyć, że Misiuro nigdy nie uprawiał przysłowiowego epatowania burżujów. Środki jakie stosuje - jakkolwiek dla wielu szokujące - służą wyrażeniu własnej wizji i przemyśleń. Mówią one o rozziewie między naturą, a kulturą. O walce, przenikaniu się i chwiejnej równowadze tych dwóch czynników. Dramatyzm Teatru Ekspresji polega w znacznej mierze na napięciach płynących ze zdarzenia ulotnego i nietrwałego piękna ciała ludzkiego, z wyrażanymi przez tancerzy, obsesyjnie powtarzającymi się, motywami zagrożenia, destrukcji i śmierci...
Wszystko to odnajdujemy i w "College No 24" (reżyseria i choreografia: Wojciech Misiuro, scenografia: Barbara Hanicka, muzyka: Marcin Krzyżanowski). A do tego, odnajdujemy w znacznie ostrzejszej, skondensowanej i laboratoryjnie czystej formie.
Najnowsze przedstawienie jest o - najogólniej rzecz biorąc - dorastaniu. O tym, jak kształtuje nas świat i jego instytucje. I jak my się buntujemy - i dostosowujemy. Brak jest wyraźnej linii fabularnej - do czego odbiorcy wciąż są przyzwyczajeni. Misiuro ukazuje w sposób syntetyczny, skrótowy stany emocjonalne, sytuacje społeczno-obyczajowe. To krótkie scenki, o zmiennych napięciach bardzo płynnie zmieniające się. Niekiedy sytuacje powtarzają się, lecz ich znaczenie i klimat już są odmienne. W ten sposób Misiuro prowadzi swoich bohaterów aż do dorastania, dostosowania się i zunifikowania. Rolę prowadzącą, wywołując zdarzenia i zapowiadając je, pełni żywa, pulsująca, nieomal biologiczna muzyka Marcina Krzyżanowskiego.
Scenografia Barbary Hanickiej jest niezmiernie oszczędna. To tylko siatkowa metalowa klatka (windy, karceru?) i podświetlana ścianka nieokreślonego pawilonu. Kostiumy kojarzą nam się z grzecznymi dziećmi z elitarnej i surowej szkoły. A potem, wybucha wręcz feeria strojów nawiązujących, w kostiumach damskich, do dziwactw i tandetnego szyku dzisiejszej mody. Doskonale podkreśla to główny temat "College No 24" jakim jest po prostu dziecięctwo i dorastanie. Mamy do czynienia z kreacją zbiorową całego zespołu tancerzy - aktorów. Akrobatyczność niektórych układów budzi nie tylko podziw, ale i lęk. Misiuro zderza ostry, urywany ruch brutalnych scenek agresji z chłodną bezosobową precyzją gestów wyrażających zbiorowe poddanie się drylowi. Urzeka niezwykła płynna gracja przesuwającej się pary z włóczniami - nasuwającej myśl o kanonie sztuki starożytnej. Są tu sceny, gdzie mamy wrażenie, że nasze oko jest aparatem fotograficznym, rejestrującym ruch uchwycony w ułamkach sekundy (jak w scenach ze skakanką). Udręka i ból dojrzewania, okrucieństwo i czułość, stadne impulsy i bunt, wszystko to przepływa w tym przedstawieniu.