Artykuły

"Kobra" dla pokojówek

"Pokojówki" w reż. Eweliny Pietrowiak (AT Warszawa) w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Kobiecy patos nie bez racji nazywa się kuchennym. W "Pokojówkach" z Ateneum miłość i nienawiść osiągają stany ekstremalne. Wystarczyłby jeden ton niżej, a mielibyśmy może nie dramat, ale kryminał. Wyszła melodramatyczna "Kobra" dla pokojówek.

Dramat "Pokojówki" z 1946 r. nazywano bombą zegarową, skondensowanym antyświatem, studium nienawiści w postaci czystej. Z pewnością jest to najbardziej precyzyjne i brutalne dzieło Jeana Geneta - złodzieja zafascynowanego zbrodnią, ostentacyjnego homoseksualisty, dezertera, włóczęgi, geniusza teatru. Nie wystarczy zobaczyć w jego tekście opowieści o dziewczynach, które tak skutecznie bawiły się w zabójstwo swojej pani, że w końcu jedna z nich przypłaciła to życiem.

To nie historia dla kronik policyjnych, lecz dla psychoanalityków i poetów. Pod fartuszkami i koronkami Genet ukrył homoerotyczne relacje, przemoc i potrzebę przewrotnej nadekspresji, jaką dziś realizują drag queens. Stąd niektórzy interpretatorzy sugerowali nawet, by w role służących wcielali się mężczyźni.

Ewelina Pietrowiak, debiutująca na scenie Teatru Ateneum reżyserka, postawiła jednak na kobiecość rodem z przedwojennych żurnali. Spektakl rozpisała na lustra, manekiny i suknie. Scenę obramowują pojedyncze rumianki, które są być może odległym echem "Goździków" Piny Bausch (legendarnego spektaklu, od którego liczy się istnienie teatru tańca). Za nimi kobiecy buduar, agresywne czerwono-brunatne dekoracje. Pachnie kryminałem jak u Agaty Christie. Zbrodnię zapowiadają już pierwsze dźwięki piosenki z filmu "Ośmiu kobiet", niewinnego musicalu z męskim trupem w tle.

Lecz tym razem mamy tylko dwie kobiety morderczynie - siostry Claire (Joanna Pokojska) i Solange (Maria Ciunelis). Pokojówki dzięki anonimowym donosom wysyłają kochanka swojej pani do więzienia, a pod jej nieobecność odgrywają między sobą scenę zabójstwa. Infantylna, piękna Claire staje się egzaltowaną heterą, która bez litości poniża i kokietuje swoją "podwładną". Wielkopańsko kapryśna na zmianę bije ją i podnieca figlarnym paluszkiem. Ale Solange, która z początku przytakiwała jej słodkim, pokornym głosikiem, nie wytrzymuje - dziewczyny rzucają się na siebie jak wściekłe kotki, co daje okazję, by podziwiać chwyty rodem z wrestlingu. Szarpaniny będą się powtarzać wielokrotnie, jakby jedynym sposobem pokazania przemocy było tarzanie się po ziemi. Za każdym razem, gdy ma dojść do wielkiego finału, dzwoni budzik. Zabawa skończona. Czas odwiesić suknie i posprzątać. Ciunelis w jednaj chwili zmienia się w zgorzkniałą, zachrypłą sekutnicę, a Pokojska - w głupiutkiego dzieciaka.

Gra, w którą zapędzają się siostry, cały czas towarzyszy im jednak także po przyjściu Pani (Małgorzata Pieńkowska). Przygotowały jej bowiem rumianek z zabójczą wkładką. Trudno się zresztą dziwić, że chlebodawczyni wzbudza w nich żądzę mordu. Wulgarna, obwieszona futrami, o twarzy przypominającej surrealistyczne fotografie Mana Raya, jak pusta lalka, której zamiast sztucznej inteligencji wgrano "Dynastię". Ale misterny plan z trucizną w ziółkach zawodzi.

W panice Claire upija się jednym łykiem z piersiówki, a Solange wraca do roli. Skutecznie. Zabija siostrę, po czym odstawia popisowy numer w stylu "Gwiazdy światowej kryminalistyki opowiadają o sobie". Ciunelis angażuje do opowieści manekiny, zamieniając je w sędziów, policjantów, pracodawców. Pozuje, rozsyła całusy, składa zeznania radosna niczym karykaturalne przeciwieństwo Lady Makbet.

Ale gdy z głośnika odzywają się brawa, budzi się Claire i z rozbrajającym spokojem naprawdę wypija zatrute ziółka. Czy to kolejna gra? Czy jej otwarte oczy to sygnał, że znów zakpiła z teatralnej konwencji, czy mimowolne spojrzenie trupa? Tego reżyserka nie dopowiada. Nie chroni widzów przed wątpliwościami, podobnie jak nie chroniła swoich aktorek przez natrętną egzaltacją.

Mimo sprawnie zbudowanego klimatu i popisowego występu Ciunelis trudno uniknąć wrażenia, że oglądamy kryminalną farsę. W przerysowanych tyradach gubi się napięcie, w szamotaninach i okrzykach więcej jest komizmu niż grozy. Dobre to dla sztuki naturalistycznej, ale nie dla mrocznych, symbolicznych postaci Geneta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji