Plotka silniejsza od sztuki
Światowa kariera "Po upadku" Arthura Millera u publiczności i części - chyba nieznacznej - krytyki, ma niewątpliwie pewien posmak skandaliczny. Wiadomo, udramatyzowana historia Marilyn Monroe... Choć autor energicznie się odżegnywa od tak prostackiego ujmowania sztuki i grzebania grubymi łapami w jego biografii, głośna plotka robi swoje Ci, którzy jej tylko szukają, mogą się równocześnie oburzać na ekshibicjonizm pisarza, wywlekanie na forum publiczne spraw osobistych i nie tylko osobistych, bo także dotyczących świeżej tragedii sławnej gwiazdy filmowej. Plotka okazała się silniejsza od sztuki. I co tu dużo mówić - stało się tak dlatego, że sztuka jest niedobra. Zamierzenia autora, o których sam pisze w programie, nie wyszły poza sferę zamierzeń. Cała filozoficzna treść: "człowiek nie umie wykryć w samym sobie zalążków własnej zguby"; "do jakiego stopnia człowiek odpowiedzialny jest za swoje życie?" - jest tu nader mętna i niewyraźna. Cóż więc pozostaje? Sama naga historia plotkarska.
"Po upadku" jest monologiem wewnętrznym, ciągiem wspomnień człowieka, który czyni spowiedź, rachunek ze swego życia. Wspomnienia i skojarzenia nakładają się na siebie i przeplatają ze sobą w bezładzie chronologicznym. Mają demonstrować tezy o upadku człowieka, o prawdzie, o winie. A więc o sprawach, o których powiedziano już w literaturze współczesnej - i nie tylko współczesnej - bardzo dużo. bardzo mądrze i bardzo pięknie. Niestety Miller nie ma, tu nic do dodania od siebie poza kilkoma frazesami. Migawki wspomnieniowe ilustrują je płasko i banalnie, w dodatku powtarzając po kilka razy te i same elementy. Wśród wspomnień tych przewijają się niejako na jednej płaszczyźnie moralnej i wartościującej hitlerowskie obozy zagłady, amerykański Maccartyzm i łóżkowe sprawy bohatera. Tych ostatnich jest najwięcej, autor przedstawia je znacznie wyraziściej od tamtych. Wśród nich zaś historia Maggie rysuje się najlepiej. Wszystko to podlane jest, jak przystało na amerykańską sztukę, sosem psychoanalizy za trzy centy. Taki cocktail filozoficzny przy snuciu rozważań o winie i niewinności, prawdzie i kłamstwie smakuje nie najlepiej. W końcu, gotowiśmy przyznać, że Qentini, bohater sztuki - jak ktoś o nim mówi - to człowiek, który kładzie się do łóżka, mędrkując i nie dziwimy się, że irytuje kobiety, z którymi miał do czynienia. Oczywiście nie o to chodziło Millerowi. Ale szukać w tej sztuce głębi można chyba tylko na zasadzie, że pustka bywa także głęboka. Sądzę, że Teatr Dramatyczny zdawał sobie sprawę ze słabości "Po upadku". I jeżeli sztukę tę wystawił, to dla zapoznania publiczności polskiej z bądź co bądź światową ciekawostką teatralną i z kolejnym utworem - chociaż nieudanym - znakomitego autora "Śmierci komiwojażera" i "Czarownic z Salem". I nie można mu (tzn. teatrowi) tego mieć za złe. Tym bardziej, że dołożył maksymalnych starań, aby przedstawienie wypadło jak najbardziej interesująco. Ogromny tekst sztuki w gładkim przekładzie Miry Michałowskiej okrojono do granic strawności. Ludwik René doskonale poradził sobie z nieustanna zmiennością scenek. Wszystko układa się sprawnie i tłumaczy jasno na tle sugestywnych i bardzo funkcjonalnych dekoracji Jana Kosińskiego. Dzięki temu przedstawienie nie nudzi, i jeżeli nie zdołało głębiej poruszyć, to już nie wina teatru, Jan Świderski potrafił przez cały czas przykuć uwagę widzów w prowadzącej roli "opowiadacza" - nie schodząc ani na chwilę ze sceny. Bardzo naturalny, prosty, wyrazisty, opanowany, raz jeszcze dał dowód swego bogatego aktorstwa. Elżbieta Czyżewska jako Maggie była wręcz znakomita w scenach, kiedy jest naiwnym, infantylnym dziewczęciem, słabiej wypadła jako rozhisteryzowana gwiazda filmowa. Ale w sumie można powiedzieć, że odniosła piękny sukces w tej trudnej roli. Ryszarda Hanin wybornie zagrała matkę. Barbara Klimkiewicz, Lucyna Winnicka, Mirosława Krajewska, były kobietami z kręgu Quentina. Z mężczyzn wymieńmy: Bolesława Płotnickiego (ojciec), Mieczysława Stoora (brat), Tadeusza Bartosika (profesor), Edmunda Fettinga (Mickey), Wojciecha Duryasza (młody Quentin). Występowało jeszcze wielu aktorów w rolach pomniejszych.