Nadmiar słów
Nie należąc do obrońców, nie chciałbym także wpisać się do obozu zagorzałych przeciwników sztuki Millera wystawionej w Teatrze Dramatycznym. Uznaję prawomocność takiego spojrzenia, które widzi w tej sztuce rodzaj wyznania pisarza opartego niedwuznacznie na doświadczeniach własnej jego biografii. Jest to poza dyskusją. Obawiam się jednak łatwej przy takim ujęciu przesady, która ów niewątpliwy osobisty ton sztuki zamieni w wątek przyprawiony posmakiem skandalu, a całą sztukę zinterpretuje w ramach pięciorzędnej psychoanalizy jako wypowiedź mieszczącą się pomiędzy ekshibicjonizmem a mistyfikacją. W pewnym sensie więc chciałbym uznać racje Autora, które prezentuje on w swej wypowiedzi zamieszczonej w programie teatralnym, chociaż owo uznanie ma charakter ściśle ograniczony, o czym niżej.
Jak powiedziałem, nie widzę zasadnych powodów by redukować "Po upadku" do "historii intymno-łóżkowej" bohatera sztuki Quentina. Nie sądzę tym bardziej, by uprawniona była następna redukcja - historię Quentina sprowadzająca wprost do autobiografii pisarza. Uważam, że "Po upadku", mimo iż jest sztuką niedobrą - nie jest przecież aż tak złym melodramatem jakby wynikało z takiego odczytania.
Nie znaczy to znowu wcale, abym sądził, iż sztukę tę da się odczytywać po prostu wedle, intencji jej twórcy. Gdyby zawierzyć Millerowi, byłaby to sztuka pomyślana jako ostrzeżenie przed ukrytym nurtem zguby, która zagraża naszej epoce. Maggie byłaby postacią... w której chodzi o to, że człowiek nie potrafi czy nie umie wykryć w samym sobie zalążków własnej zguby, a Quentin - tym, który stara się za wszelką cenę znaleźć swoją współodpowiedzialność i... znajduje ją.
Nieprzypadkowo zacytowałem te fragmenty wypowiedzi Millera. Wydaje się, iż dotykamy wraz z nimi śladu jednej z przyczyn niepowodzenia jego sztuki: jest to ogromny przerost komentarza odautorskiego włączonego w utwór, nad materią przedstawianych zdarzeń i sytuacji, nad ich nośnością dramatyczną i intelektualną. "Po upadku" zorganizowana jest na zasadzie monologu wewnętrznego bohatera, zdarzenia sztuki rozgrywają się w świadomości, w przypomnieniu Quentina. Jest to wszakże, możemy powiedzieć, przypomnienie bardzo uogólnione i abstrakcyjne, nie tyle przypomnienie nawet - ile refleksja o ambicjach analityczno-moralizatorskich. Quentin nie "żyje raz jeszcze swej przeszłości" - on rozważa ją i sądzi jako przedmiot namysłu dyskursywnego, jako przesłankę do wyciągnięcia ogólnych wniosków. Dzięki temu także sztuka Millera nie jest właściwie moralitetem - jej porządkiem własnym jest raczej moralizatorstwo ze wszystkimi jego słabościami. Wiąże się z tym łatwa do zauważenia osobliwość "Po upadku" - sztuka ta jest niemal klasycznym przykładem rozstrzygającym negatywnie pytanie o tzw. "dramaturgiczną walentność życia samego". Porządek sztuki jest inny niż porządek życia, tragedia życia prywatnego nie stanowi jeszcze adekwatnego materiału dla tragedii scenicznej. Są to oczywistości, ale wszystkie one w tej sztuce gwałcone są bezlitośnie. W tym miejscu też (ale w tym jedynie) warto odwołać się dla eksplikacji tego faktu do biografii pisarza. Myślę, że słabość jego sztuki wywodzi się m. in. stąd właśnie, iż budując z materiału bardzo osobistego i zmieniając w obróbce dramaturgicznej jego nośność znaczeniową - zachował Miller włączoną w sztukę jego ocenę taką, która odnosi się nie tyle do wydarzeń scenicznych, ile do owego prywatnego doświadczenia. Naturalna przecież odmienność spojrzeń pisarza i odbiorcy na jego utwór zostaje gwałtownie wzmocniona poprzez użyte środki dramaturgiczne: typ komentarza, który nieuchronnie banalizuje i spłaszcza, bez tego już uproszczone scenicznie doświadczenia. Nie chciałbym tu mówić o rzeczach nazbyt oczywistych - ale trudno nie wspomnieć, iż dramaturgia intelektualna, dramaturgia dyskursywnego myślenia musi odznaczać się wyjątkowo oryginalnym i sprawnym intelektem - gdy tymczasem Miller wyraźnie źle się czuje w refleksji ogólnej, sprowadza ją do banału, prezentując przecież typ pisarstwa związanego z konkretem społecznym (w szerokim rozumieniu), pisarstwa mocnego szczegółem i bliskiego dosyć naturalizmowi. A jednak uważam, iż "Po upadku" jest mimo wszystko sztuką interesującą. Jeżeli umieścimy ją w optyce innej niż proponowana przez Autora - zobaczymy w niej dramatyczne świadectwo kryzysu pewnej świadomości. Chodzi mi o pewien kontur społeczny i historyczny sztuki - nie chcąc redukować jej ipo prostu do jakiejś "krytyki społecznej", chciałbym widzieć ją jako świadectwo pełnego sprzeczności uwikłania jednostki w jej czas społeczny, świadectwo perypetii i kryzysu wartości, oraz więzów łączących ludzi ze sobą, kryzysu jakiemu podlega postawa usiłująca zrozumieć swoje własne miejsce w świecie nrędzy ludźmi, a zarazem dochować wiary pewnym wartościom uznanym za niezbywalne w sytuacji przymusu i terroru.
Miller niezależnie od wszystkich słabości swojej wizji profetycznej ("nieuchronność zguby...") pokazuje nam po prostu dosyć gorzki fragment Ameryki, pokazuje ludzi zaszczutych w tym "luksusowym społeczeństwie" nie będących w stanie znaleźć własnego w nim miejsca, ludzi rozpaczliwych w swej samotności, z której jedyne wyjście prowadzi do gabinetu psychoanalityka...
W tym aspekcie mieści się np. bardzo mocny wątek Lou, jego echa można także znaleźć w wątkach rodzinnych związanych z Wielkim Kryzysem czy reminiscencjami z ostatniej wojny. W tym aspekcie zresztą patrząc na tę sztukę - moglibyśmy potraktować ją jako bardzo interesujący zapis świadomości współczesnego intelektualisty amerykańskiego, co oczywiście przekracza już ramy tych uwag.
Na zakończenie dwa słowa o realizacji. Nie chcąc powtarzać licznych pochwał powiem tylko: inscenizacja zrobiła wszystko (albo więcej jeszcze) dla tej sztuki, a dwie główne role (zwłaszcza rola J. Świderskiego) są prawdziwym koncertem gry aktorskiej, i im głównie zawdzięczać musimy te przeżycia, jakie możemy wynieść z przedstawienia.