Artykuły

Zagubione w nowojorskiej dżungli (fragm.)

Zapowiedź Teatru Dramatycznego wy­stawienia sztuki Millera "Po upad­ku" obudziła ogromne zainteresowa­nie. Przede wszystkim dlatego, po­nieważ autor "Śmierci komiwojażera" napisał tę sztukę w związku z samobój­czą śmiercią głośnej na całym świecie divy filmowej Marylin Monroe, która była jego żoną. Zainteresowanie to wzmógł jeszcze kilkudniowy pobyt Millera, w Warszawie. Jakże wypadła konfrontacja tego zainteresowania z realizacją sce­niczną? Chyba nie najlepiej.

Sztuka Millera jest czymś w rodzaju publicznej spowiedzi. Pisarz spowiada się nie tylko z tego, co przeżył z Monroe, ale w sposób chwilami dla spo­wiedników żenujący, ukazuje swój stosunek do kobiet w ogóle. Dowiaduje­my się z tego confiteor, że Millerowi, który chętnie zagląda do urzędu stanu cywilnego, trudno przebywać z kobietami dłużej i wiązać się z nimi przede wszystkim, dlatego, ponieważ mają ka­prysy, chimery i pretensje. To jego dąsanie się na płeć piękną wystarczyło­by zaledwie na, jakiś szkic teatralny. Ponieważ chciał napisać sztukę, wypeł­niającą cały wieczór. uznał za nieod­zowne zaprezentować się w roli czło­wieka nie tylko trudnego w^ stosun­kach z kobietami, lecz będącego pro­duktem tak zwanego amerykanizmu. Stąd dygresje, obracające się dookoła rasizmu, stąd gwałtowne i w zasadzie słuszne ataki na maccartyzm, stąd wnio­sek, że wszystkie jego kobiety byłyby zapewne inne, gdyby nie to, że wyrosły w klimacie i atmosferze wilczego kapi­talizmu amerykańskiego. Nie jest to, niestety, ani nowe, ani odkrywcze, sprawia wrażenie mało oryginalnych, wyświechtanych stwierdzeń dziennikar­skich. Nie ma w sztuce akcji, długie tyrady pseudofilozoficzne o niewysokim ciężarze gatunkowym nie są jej w stanie zastąpić. Poza tym autor jest w tym oskarżaniu samego siebie zbyt po­błażliwy dla własnej osoby, za mało ma zrozumienia dla innych. Gdyby poziom sztuki był wyższy, gdyby autor miał naprawdę coś do powiedzenia, można by nad tym przejść do porządku. Nie­stety tak nie jest i w rezultacie cała ta historia męża kilku żon po pewnym czasie staje się równie błaha jak nu­żąca.

Reżyser sztuki, Ludwik René, uczynił wszystko, aby główna postać utworu Maggie nie była, jak to uczyniły inne teatry, fotograficzną niemal kopią Monroe. Autor-narrator ukazuje naiwną, pro­stoduszną dziewczynę, której kariera fil­mowa i atmosfera Hollywood przewró­ciły w głowie. Kiedy stała się żoną wybitnego człowieka, nie umie znaleźć sobie w całym tym skomplikowanym świecie właściwego miejsca. To zagubie­nie Maggie umiała wydobyć i ukazać Elżbieta Czyżewska. Niestety, przeżycia jej są w ujęciu Millera ubogie i szablo­nowe; w rezultacie jej samobójcza śmierć mało nas wzrusza. Rolę narrato­ra, będącego wcieleniem autora, gra Jan Świderski. Znakomity ten aktor czuje się najlepiej, kiedy odtwarza po­stacie dynamiczne, wibrujące, pełne niepokojów wewnętrznych. Niezapom­niany pozostanie jako szatański szlach­cic z "Księdza Marka", jego Romulus Dürrenmatta wejdzie do historii tea­tru. Narrator stanowi przeciwieństwo tych postaci. Świderski stara się być najbardziej obiektywny, najmniej oso­bisty, w rezultacie wypowiadane dosyć jednostajnie tyrady nie poruszają ani serca ani umysłu.

Tak zwany drugi plan sztuki, umiesz­czony w górnych rejonach sceny, po których snują się różne postacie z oto­czenia naszego samooskarżyciela, nie znalazł wykonawców, którzy by prze­kroczyli linię przeciętności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji