Artykuły

Nie zwalniać tempa, jadę gigantem

- Ja, który zawsze pakuję się w ekstremalne sytuacje, co jest spowodowane ciekawością poznania, w gruncie rzeczy jestem szalenie tradycyjny - mówi Jan Peszek, który zagra Seana w "Błogich dniach" w Teatrze Ateneum w Warszawie.

Sztukę irlandzkiej autorki Deirdre Kinahan reżyseruje Wojciech Urbański. Na scenie Janowi Peszkowi partneruje Jadwiga Jankowska-Cieślak. Premiera w sobotę.

ROZMOWA Z JANEM PESZKIEM

Izabela Szymańska: Powstała o panu książka biograficzna?

Jan Peszek: Nie.

Nie zależało panu nigdy na zapisaniu swojej historii? Jedyną inicjatywą, jaką kojarzę, był spektakl jubileuszowy.

- To raczej była moja odpowiedź na okrągłe rocznice, które w ubiegłym roku pojawiły się dość lawinowo, dając w sumie prawie 300 lat pracy. Chciałem odnieść się do nich w języku teatralnym, bo on jest mi najbliższy, więc razem z Cezarym Tomaszewskim przygotowałem przedstawienie "Jan Peszek. Podwójne solo".

Próby napisania książki nawet były podejmowane, jednak nigdy nie zostały ukończone. Nie dlatego, że jestem wrogiem tego typu zapisu. Pamiętam z dzieciństwa, że w domu nie można było głośniej przewrócić kartki "Bitwy o Monte Cassino" Melchiora Wańkowicza, a potem, za chwilę przecież, ta książka stała się kanonem. Jednego dnia szło się za coś do więzienia, a drugiego to samo było uważane za święte - można zwariować! Przez to mam w sobie niepokój, że po zapisaniu coś się będzie na mojej osobie działo. Ale to nie oznacza, że moja biografia nigdy nie powstanie.

Pytam o biografię, bo kiedy czytałam sztukę "Błogie dni", miałam wrażenie, że pański bohater Sean nie dość, że podsumował życie, to je zamknął, już za życia oddał pole życia. Z czego to wynika?

- Tak i to jest pierwszy punkt, jeśliby ułożyć plan powodów, które zachęciły mnie do tego tekstu oraz propozycji Teatru Ateneum. Nie grałem człowieka w takiej sytuacji i jest ona dla mnie niezwykle interesująca jako wybór postawy. Ale to też moment, w którym ja sam się znajduję. Oczywiście moje życie nie jest paralelne do Seana, jednak w tym wieku mimowolnie przychodzą pytania o koniec, a raczej sposób załatwienia tej przygody, jeśli oczywiście człowiek może o tym decydować. Ja twierdzę, że może, ma do tego prawo i żaden system, pogląd filozoficzny, religijny, polityczny, mnie od tego nie odsunie. Więc problem Seana wydał mi się szczególnie dotkliwy i bliski. Jego decyzję odsunięcia się, życia w pewnego rodzaju śmierci, anabiozie, stanie niebytu - rozumiem. Oczywiście mój bohater przeżył bardzo bolesną sytuację życiową, ale ona wiąże się ze starzeniem się, chorobą, gdyby nie ona, to związek jego z osobą mu najbliższą pewnie by trwał.

Mamy szereg przykładów podejmowania tego tematu choćby "Miłość" Michaela Hanekego, film z bohaterami mojej młodości: Emanuelle Riva, Jean-Louis Trintignant, na których patrzyłem, kiedy nawet nie myślałem, że będę aktorem, ich aktorstwo działało na mnie magnetycznie.

W "Miłości" stawiają pytania o to, gdzie znajdujemy lub nie swoją odporność na nieubłagalność losu, starzenia się albo bezwzględność i definitywność choroby. To jest wielki problem humanitarny i filozoficzny. Sean nie kupuje biletu do Szwajcarii w jedną stronę, tylko stara się być w domu starości niewidoczny. Aż tu nagle pojawia się ktoś, kto mu uświadamia, że nie musi się tak zachowywać. I on ożywa, budzi się.

Miałam wrażenie, że pana bohater jest zażenowany swoją chorobą i nie do końca wchodzi w relację z bohaterką, bo ma w sobie rodzaj niedzisiejszej dyskrecji, która każe nie obciążać problemami innych, nawet bliskich ludzi.

- Bardzo trafna analiza, tak też czytam Seana i przez to jest mi on bliski. Ja, który zawsze pakuję się w ekstremalne sytuacje, co jest spowodowane ciekawością poznania, w gruncie rzeczy jestem szalenie tradycyjny. To ma proste proweniencje, jest wyniesione z domu, gdzie pewnych granic się nie przekraczało. Nawet nie powiedziałbym, że to jest jakaś konwencja zachowania, to po prostu rodzaj delikatności w pobywaniu, życiu, relacjach z innymi ludźmi.

Wydaje mi się, że jest on dzisiaj właściwie nieobecny. Czasami się go obserwuje z wybałuszonymi oczami u ludzi dawnego pokolenia, patrzy się jak na jakieś wykopalisko, coś, co nie ma szans na przeżycie. Tymczasem tak nie jest, to bardzo duża siła. Oczywiście przez tę cechę mój bohater popełnił wiele błędów, bo nie chcąc na przykład ujawnić swojej choroby, nie chcąc, żeby osoba mu bliska była narażona na jakąś kompromitację, doprowadził do sytuacji, kiedy było za późno i choroba posunęła się tak daleko, że już sam nie wiedział, co robi i kompromitował siebie, stał się, jak sam mówi: bezużyteczny.

Ale dla mnie jest jeszcze jeden szalenie interesujący motyw. Sean siedzi na wózku, skazuje siebie na bezruch, żeby przyspieszyć procesy chorobowe i odejść niezauważony z tego świata. Tymczasem wystarczy jeden incydent spowodowany przez bohaterkę i nagle zaczyna tańczyć! Taki balans między wycofaniem się a bardzo ostrym spojrzeniem na świat znam z obserwacji osób z porażeniem mózgowym, których teksty razem z moją córką Marią śpiewaliśmy do muzyki zespołu Voo Voo. One mają momenty totalnych olśnień w percepcji świata, widzenia i nazywania rzeczy po imieniu, bez zahamowań, a potem przychodzą stany zapaści. Ciekawym zagadnieniem jest, po której stronie jest człowiek tzw. chory, a po której zdrowy - to jest nierozstrzygnięte.

Czy można przygotować się na tą szóstą, siódmą czy ósmą dekadę życia, na zmiany, jakie niesie? Czy powinno się to robić?

- Właśnie to robię przez zaangażowanie się w tę pracę. Dopóki jest się młodym, w pani wieku, to ten problem nie istnieje. Dla mnie zupełnie abstrakcyjną datą był rok 2000. A tu wszystko płynie jak w rzece, i dalej płynie. Przypadki odejść osób z otoczenia jakoś człowieka musztrują.

Ja dalej jadę tym slalomem gigantem, ale nie wiem, kiedy się wywrócę - szczęśliwe tego nie wiemy. Trzeba się przygotować. Nie wyhamować, wręcz przeciwnie, myślę, że nieustanna praca to jakiś sposób na dolegliwości życia, a "Błogie dni" to zajrzenie w świat, w którym w każdej chwili mogę się znaleźć i wolałbym być przygotowany. To jest jakiś eksperyment na sobie, przyglądam się sobie przez Seana.

Tadeusz Nyczek w felietonie dla "Dialogu" pisał o panu, że ma pan niespożyty apetyt na role, życie, rodzinę, pracę ze studentami. Jak w takim razie wygląda błogi dzień Jana Peszka?

- (śmiech) Błogość ma tysiące twarzy. Można się w niej znaleźć w dziesiątkach sytuacji. Bywam w błogości w pracy z Jadwigą Jankowską-Cieślak i Wojtkiem Urbańskim nad spektaklem w Ateneum. Uwielbiam nurkować, bardzo lubię podwodny świat. Jest zupełnie inny niż w powietrzu, migotliwy, ciągle zmienny, człowiek w nim troszkę fruwa. Ale kiedy wychodzę z wody i kładę się na leżak, to sięgając po tekst, nad którym aktualnie pracuję, bo na ogół tak jest, że w walizce wśród książek znajdują się również sztuki, nagle odkrywam jakąś kompletnie dotychczas niezauważoną warstwę w tekście - to też odczuwam tę przyjemność. Mogę więc powiedzieć, że często ulegam błogim stanom.

Teatr Ateneum, "Błogie dni" Deirdre Kinahan, przekład: Joanna Crawley, reżyseria: Wojciech Urbański, scenografia: Maja Skrzypek. Występują.: Jadwiga Jankowska-Cieślak i Jan Peszek. Premiera, sobota 19 września, godz. 19.15, Scena 61.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji