Artykuły

Cenię magię starówki

- Są takie miejsca w Lublinie, gdzie czuję się jak w pięknym renesansowym mieście - z Leszkiem Mądzikiem rozmawia Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

Jan Bończa-Szabłowski: Co jest takiego fascynującego w Lublinie, że pan profesor postanowił się związać akurat z tym miastem?

Leszek Mądzik: Pierwszym impulsem była chęć studiowania historii sztuki na KUL. Wcześniej zabiegałem o uczelnie artystyczne w różnych miastach, ale bez powodzenia. Wtedy postanowiłem studiować historię sztuki, a na tej uczelni miała ona szczególną rangę. Był koniec lat 60. i KUL stał się swoistą enklawą wolności. Przygarniał tych, którzy w Polsce nie mogli znaleźć miejsca: artystów, opozycjonistów, naukowców.

Istniał już wtedy teatr akademicki?

- Od 1952 roku. A związani z nim byli tak wybitni twórcy jak Irena Byrska i Mieczysław Kotlarczyk. Lublin dawał im szansę tworzenia.

To ponoć Irena Byrska, legenda polskiego teatru, doceniła w panu, studencie historii sztuki, talent malarski?

- Kiedy przywiozłem do Lublina swoje prace malarskie, których w ciągu kilku lat nazbierało się sporo, wyrażono zgodę, bym rozwiesił je na korytarzach rektorskich. Pani Irena obejrzała tę wystawę i powiedziała: "Znajdźcie mi tego człowieka". Realizując "Wandę" Norwida, chciała stworzyć tę opowieść w klimacie ikony. A fascynację ikoną wyczuła najprawdopodobniej w moim malarstwie. Pamiętam, jak zabrała nas do kaplicy lubelskiego zamku, jakie wrażenie robiło na nas przebywanie wśród średniowiecznych malowideł. Scenografia, którą potem przygotowałem do "Wandy", była właściwie jedną wielką ikoną.

I tak rozpoczęła się pana przygoda z teatrem...

- Znaczenia tej przygody chyba nie do końca byłem świadom, bo dalej czułem się bardziej malarzem niż człowiekiem teatru. W Lublinie była tradycja wiosen teatralnych i nasz spektakl pojawił się na jednej z takich wiosen. Wtedy otrzymałem nagrodę za scenografię. Potem była współpraca z Mieczysławem Kotlarczykiem. Pracowałem z nim przy przedstawieniu "Amor Divinus - Tryptyk Staropolski". Byłem jego ostatnim współpracownikiem. Przygotowując pierwsze scenografie, zacząłem marzyć, by ożyły, stały się partnerem dla aktora. Potem te scenografie zaczęły ożywać, wypełniać się nowymi treściami, tworzyć odrębny świat. Zaczęły układać się w autonomiczne, a jednocześnie bardzo osobiste wypowiedzi. To one od lat wypełniają treść Sceny Plastycznej KUL. A wszystko zaczęło się od spektaklu "Ecce Homo", którego 45-lecie obchodzimy w tym roku.

Robiąc teatr, na szczęście nie zrezygnował pan z malarstwa...

- To było takie wyciszanie malarstwa na korzyść teatru.

Od czego zaczyna pan prace nad spektaklem?

- Od skonstruowania w myślach i wyobraźni obrazów, które płyną we mnie bardziej intensywnie i są bardziej nasycone, niż jest to później w rzeczywistości teatralnej. Potrzebne są narzędzia, którymi się wywoła to, co zaistniało w wyobraźni. Komponenty światła, przestrzeni, faktury, rekwizyt, dynamika, kinetyka. Tu jest największy opór materii i największe

zmęczenie. Ale odczuwam też wielką radość w komponowaniu spektaklu, bo muszę pokonać wiele trudności, żeby doczekać premiery.

KUL dał panu wolność artystyczną?

- Ale też komfort pracy. Nie mogę zapomnieć rektora Krąpca i prof. Sawickiego, którzy otaczali mnie wielką opieką. W tym czasie Lublin zaczął być określany mianem zagłębia teatralnego. Tam funkcjonowały Gardzienice, tworzyło się Prowizorium, na KUL było z siedem zespołów. Teatr studencki przeżywał swój wielki rozkwit. To było bardzo żywe i twórcze zjawisko, które stało się niezwykle inspirujące dla teatru I zawodowego.

Zapraszana na najważniejsze festiwale świata Scena Plastyczna KUL jest swoistym fenomenem. Mimo dojrzałego wieku jest wciąż instytucją żywą, inspirującą.

- Jej specyfika polega na tym, że pracuję wciąż z nowymi ludźmi, studentami, absolwentami, oni dają mi nową energię. Poza tym to są amatorzy, często nieprzewidywalni. To wymaga szczególnej troski i chroni przed rutyną. Ja, przygotowując spektakle, muszę jak najpełniej wykorzystać tę ich witalność.

Czy poza KUL i zamkiem są jakieś ważne dla pana miejsca w Lublinie?

- Od lat doceniam magię starego miasta. A szczególnie kamienicy Lubomelskich, gdzie miasto przyznało mi przestrzeń na galerię sztuki. To niezwykłe miejsce z piękną XVI-wieczną polichromią. Doskonale wpisuje się w wyobraźnię twórców, których prace tam prezentuję. A przez lata pokazałem tu cały panteon polskiej sztuki.

A miejsca magiczne dla pana jako fotografa?

- Takie miejsca od lat sobie wyłuskuję. Jednym z nich jest z pewnością wirydarz dominikanów. Dokumentowałem go przez lata: od czasu, gdy był zrujnowany, zapuszczony, szary, i w czasach kiedy nabierał blasku. Przy zejściu od bramy prowadzącej do zamku jest niezwykle magiczne podwórko, które zmienia się w zależności od oświetlenia. Gdy idę w stronę teatru Andersena, mam okazję oglądać panoramę Lublina. Naprawdę robi wrażenie.

Są miejsca w Lublinie, gdzie czuję się jak w pięknym renesansowym mieście. W takiej przestrzeni chce się być, chce się pracować.

***

Lesze Mądzik

Profesor warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Twórca i szef Sceny Plastycznej KUL. Ze swoimi autorskimi przedstawieniami brał udział w kilkudziesięciu międzynarodowych festiwalach teatralnych i wystawach. Laureat wielu prestiżowych nagród, autor scenografii na scenach Polski, Portugalii, Francji i Niemiec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji