Artykuły

Dwa małżeństwa Quentina

TYLE już napisano o najnowszej sztu­ce Arthura Millera "Po upadku", że właściwie przed obecną premierą w Dramatycznym wszystko już niemal było znane. Łącznie i przede wszystkim z mnóstwem ploteczek i sensacyjek, które szczelnie otoczyły sztukę i z: miejsca połączyły ją z głośnym małżeństwem Millera z Marylin Monroe, z nie mniej później głośnym ich rozwodem i naj­bardziej wreszcie głośnym sa­mobójstwem sławnej MM. Owe sensacyjki kazałyby więc trak­tować "Pu upadku" jako swe­go rodzaju zaproszenie do pry­watnego mieszkania Millera. I zresztą, prawdę mówiąc - co­kolwiek autor zaprzeczająco na ten temat wypowiada - jakoś wiele rzeczy w tej sztuce pokrywa się z faktami z ostatnie­go okresu jego życia. Chce się więc mimo woli pytać, czy pieśniarka kabaretowa Maggie nie jest czasami Marylin Monroe, a sceniczny prawnik Quentin - samym Millerem... Chce się też dodać, że Miller, podobnie tro­chę jak Quentin, przypłacił swe małżeństwo z najpiękniejszą dziewczyną z Broadwayu kilku­letnią przerwą w swej twórczo­ści. Po takich wyjaśnieniach można by już na dobrą sprawę zacząć wyciągać różne hi­storie z życia sławnej pary. Był­by to ekshibicjonizm w stylu O'Neilla i byłaby to w takiej interpretacji jedna z najbar­dziej osobistych sztuk Millera. Byłoby to jednak wszystko ra­zem wielką, tanią, sensacyjną bzdurą, godną "brukowej" pra­sy. Mimo wszystko więc, mima cienia M.M., który zawisa nad sztuką, trzeba oderwać się od biografii i dostrzec, jak chce autor, problemy bardziej uni­wersalne.

Występują tu dziesiątki po­staci. Są one wprowadzane sto­pniowo jako ilustracja monologu Quentina, wygłaszanego na proscenium, z twarzą do wi­downi, wprowadzane na zasa­dzie projekcji jego wspomnień, myśli, refleksji, na zasadzie krótkich migawkowych scenek. Matka, ojciec, przyjaciele, żona. dziewczyna, ślub, tragedia pożycia, wojna, obóz koncentra­cyjny... Sprawy małe, drobne - jak z melodramatu, czy z popularnego w dramaturgii amerykańskiej tzw. dramatu ro­dzinnego, sąsiadują ze sprawa­mi i myślami wyższego rzędu. Z historią dwóch nieudanych małżeństw Qucntina sąsiaduje filozoficzna, moralna, zaduma autora nad dziwnością i kosz­marną paradoksalnością dzie­jów świata.

Różnych nieszczęść - zdaje się mówić autor - doświadcza człowiek na tej ziemi. Kryzysy rujnują majątki i zamieniają bogaczy w nędzarzy. Wybucha­ją wojny, i człowiek człowie­kowi przygotowuje piekło. Dla­czego - zdaje się pytać - ten najdoskonalszy ze światów jest tak daleki od doskonałości? I dlaczego jest tak. że po tylu nieszczęściach, gdy świat się znowu odrodzi, ludzie zapomi­nają i znów się może wszystko powtórzyć? "Jeżeli nie ma wi­nowajcy to skąd się bierze zło?" To jedna z wielu myśli Quentina rzucanych w stronę widowni. Dlaczego - pyta Quentin - miłość musi zawsze umie­rać? Dlaczego dwoje ludzi nie może się dobrać i zrozumieć? Pierwsza żona Quentina jest zimną, zakłamaną purytanką, obnoszącą surowo swoje cnoty i stwarzającą atmosferę, w której duszno Quentinowi, a z kolei Maggie, przy całej ujmu­jącej prawdziwości, jest choro­bliwie, egoistycznie zazdrosna, histeryczna i pełna komplek­sów, rujnująca siebie i rujnu­jąca Quentina... Dlaczego już nie patrzysz na mnie jak daw­niej, od środka? Dlaczego już mnie nie kochasz?... Stopniowo, stopniowo narasta upadek.

W dobrych, wręcz chyba zna­komitych rękach reżyserskich znalazło się "Po upadku". Lud­wik René wyraźnie starał się uciec od jakiejkolwiek płytkiej interpretacji, próbując przy użyciu wielu środków dodać sztuce kilka jakby wyższych pięter znaczeniowych. Nie wszystko mu się tu udało i zre­sztą nie bardzo mogło udać. Wypełnia sztukę w trzech czwartych dość miałka obycza­jowa historia dwóch małżeństw Quentina, a głębsze myśli są tu oorozrzucane i dodawane jak­by od zewnątrz. Z drobnych, małych kamyczków trudno budować wielki gmach. Mimo całej więc znakomitości techniki dramatopisarskiej nie uważam "Po upadku" za szczytowe osiągnięcie Millera. Budowanie głębokich syntez filozoficznych nie jest chyba w ogóle mocną stroną jego pisarstwa. Potrafi być ciekawy, nawet bardzo cie­kawy i o ogromnym powodze­niu spektaklu w "Dramatycz­nym" zadecyduje nie tylko pe­wien strip-tis Elżbiety Czyżew­skiej. Myślę tu o aktorstwie. I właśnie przede wszystkim chy­ba o Czyżewskiej, która znako­micie, z dużym skontrastowaniem, przeprowadza swoją Ma­ggie przez różne stany psychicz­ne i różne wcielenia. Do Jana Świderskiego zaś jako Quentina miałbym, przy całym uzna­niu, dwie pretensje - że przez ironiczny podtekst, z jakim ca­ły czas gra, tłumi chyba różnice w ocenach poszczególnych prze­żyć swego Quentina i że chyba, intelektualnie go trochę obni­żając, nie dźwiga wszystkich myśli, w które Miller wyposa­żył swą sztukę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji