Artykuły

Takie sobie nic

"Żołnierz królowej Madagaskaru" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Andrzej Molik w Kurierze Lubelskim.

Jeśli reżyser deklaruje, że będzie bronił prawa teatru do mówienia o niczym, to powinien mieć dobry pomysł na tę przemowę. Patent Tadeusza Bradeckiego na wystawienie wodewilu Juliana Tuwima "Żołnierz królowej Madagaskaru" wg farsy Stanisława Dobrzyńskiego wydaje się niestety chybiony. Publiczność zgromadzona w sobotę na premierze w Teatrze im. J. Osterwy broń Boże boków ze śmiechu nie zrywała. Radowała się szczerze tylko w kilku momentach wcale niekrótkiego spektaklu.

Te chwile można policzyć na palcach jednej ręki, no, może dwóch. Snująca się po ścianach, nawiedzona poezją Asnyka Panna Sabina Moniki Domejko. Żywiołowy Kaziu "nie męcz ojca" Tomasza Bielawca. Sarkastycznie zdystansowany, gderliwy kamerdyner Jerzego Rogalskiego, którego zmuszono do rzeczy niebywałej u tego aktora - do śpiewania i to daje efekt komiczny sam w sobie. Malkontencki, prześmieszny w swym rozdrażnieniu aktor teatrzyku Arkadia Cabiński Henryka Sobiecharta, przypominającego fizycznie Kantora dyrygującego "Wielopolem". Dwie perełkowe minirole Jacka Króla jako paradującego w rajstopach i peruce a la Ludwik XIII barytona Szparkowskiego, któremu głos odebrało i uroczo pijanego w sztok kelnera, któremu nie schodzi z ust refren "My mamy praktykę".

I w zasadzie na scenkach z udziałem tych postaci momenty gromkiego śmiechu się wyczerpują. Dochodzi jeszcze kilka bardziej niż przyzwoitych kreacji, na czele z zadziwiająco dobrze czującym się w komediowym emploi Witoldem Kopciem w głównej roli Mazurkiewicza "bój się Boga", doprawdy sexy Katarzyną Skoniecką jako gwiazdą Arkadii Kamillą (szkoda, że musi minąć ponad 1,5 godziny przedstawienia nim pojawia się na scenie!), czy prawdziwie arystokratycznym, ale i nie szarżującym Jerzym Kurczukiem wcielającym się w Mąckiego seniora.

Jeśli chodzi o arystokratyczność, nawet pseudo, to trudno oprzeć się wrażeniu, że im więcej czasu mija od jej królowania na salonach, tym mniej obchodzi nas nawet jej parodia. Parodia ma w ogóle swe żelazne prawa. Najlepiej wypada, gdy się ją podaje ze śmiertelną powagą, bez porozumiewawczego mrugania do widza. To smutne, jeśli szczytem aktorskich środków wyrazu jest kręcenie pupą i szarża godna oszalałej kawalerii. Gdy już nic zbytnio nie drażni, to na "Żołnierzu" w Osterwie ze sceny - zdobnej zresztą w świetną scenografię Urszuli Kenar - wieje nudą i dopiero pod koniec wodewil nabiera tempa i potrafi bawić. Pomysł Bradeckiego śpiewania (złego!) bez mikroportów tak, żeby zbliżyć się do atmosfery XIX-wiecznych teatrzyków ogródkowych, no i pokazać, że śpiewa i tańczy zespół teatru dramatycznego a nie muzycznego, nie wypalił. Najkrócej wyraziła to moja premierowa sąsiadka, sącząc mi w ucho pytanie: - Widziałeś kiedyś tak dramatyczny balet?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji