Kto uratuje teatr?
SPEKTAKL, który ujrzeliśmy w Sali Prób Teatru Dramatycznego, mógłby służyć za dowód, jak to błaha w gruncie rzeczy sztuka wyglądać może w wykonaniu znakomitych aktorów. Mały dramat młodego, a obecnie bardzo wziętego w Stanach Zjednoczonych autora Franka D. Gilroy a obraca się wokół spraw psychologicznych, a ściśle mówiąc, jak przystało na sztukę amerykańską, psychoanalitycznych. John uratował w czasie działań wojennych Alberta, zwanego Wieśniakiem i został przy tym poważnie ranny. Po osiemnastu latach rana się odezwała i John wie, że nie pozostaje mu wiele życia.
Chce się wówczas przekonać, czy ofiara jego nie poszła na marne i przyjeżdża do Nowego Jorku, by się dowiedzieć, czy Wieśniak jest szczęśliwy. Tak wygląda punkt wyjścia tej głęboko smutnej i przygnębiającej sztuki, w której wszyscy od początku do końca nawzajem się okłamują, oszukują i w gruncie rzeczy nienawidzą.
Sztuka jest zręcznie zbudowana pod względem dramatycznym i potrafi utrzymać widza w napięciu, ale razi pewnym prymitywizmem uczuć, naciąganymi, a nawet niesmacznymi sytuacjami (jak np. sprawa dziecka Wieśniaka). Autor ma niewątpliwie najlepsze tendencje humanistyczne, pragnie pokazać na prostym przykładzie sprawy głęboko ludzkie, ale chwilami odnosi się wrażenie, że liczy na widza ogromnie prymitywnego, któremu na każdym kroku trzeba wyjaśniać wiele elementarnych spraw.
Ogólne wrażenie smutku i przygnębienia było chyba zamierzone przez autora. Sztukę pokazano nam na kameralnej scence Teatru Prób i śmiało powiedzieć można, że teatr zrobił, co mógł, by podnieść ją na wysoki poziom artystyczny. Reżyseria Jana Świderskiego znakomicie uwydatniła zamierzenia autora, podkreśliła zwrotne momenty w ukazywaniu przebiegu przeżyć wewnętrznych bohaterów. Obsadziła też sztukę wręcz wyśmienicie.
Dwóch głównych bohaterów, owych przyjaciół wojennych Alberta (Wieśniaka) i Johna grają Wiesław Gołas i Edmund Fetting. Gołas stworzył portret prymitywnego, poczciwego w gruncie rzeczy, pogodnego człowieka, który pragnąłby widzieć wokół siebie wesołe twarze, nie lubi się kłócić, wie, co to jest uczucie wdzięczności i z okazji spotkania się po osiemnastu latach ze swym zbawcą pragnąłby okazać mu jak najwięcej serca. Nie jego winą jest, że los i otoczenie poplątały mu wszystkie te sprawy. Gołas wspaniale wprost zbudował tę postać, każdy odcień jego gry był konsekwentny i przekonywający. Fetting nla mniej trafnie pokazał całkiem inny typ człowieka. Był, jak trzeba, znużony, pragnący spokoju, a jednocześnie podejrzliwy i przeraźliwie smutny. Zdawał się być przeciwieństwem swego przyjaciela. Żonę Alberta Helenę, zagrała z pełnym zrozumieniem roli Halina Dobrowolska. Zgodnie z zamierzeniem autora uczyniła z Heleny kobietę nieznośną, rozdrażnioną nieszczęściami, które spotkały ją w życiu, nienawidzącą prostolinijnego męża i okazującą mu to w sposób więcej, niż brutalny. Sprawiła to. że widz nie cierpi jej od początku sztuki. Niewielką rolę matki Johna zagrała, jak trzeba było, w tonie nieprzyjemnym Teresa Marecka. Dwa epizody przypadły - Stanisławowi Bielińskiemu (Doktór) i Stanisławowi Wyszyńskiemu (Mężczyzna).
"Kto uratuje wieśniaka" jest jedną ze sztuk, które służyć mogą za przykład wpływu telewizji na dzisiejszy teatr. Widzowi trudno opędzić się od wrażenia, że jest to właściwie szeroko rozbudowane widowisko telewizyjne. Czy w przyszłości mamy spodziewać się więcej takich sztuk, zwłaszcza z krajów, które, jak Stany Zjednoczone, mają monstrualnie rozbudowaną telewizje? Kto uratuje teatr?