Dzieci mroku
W pojedynczym strumieniu światła jak śnieg wirują nad widzami drobiny kurzu. Zza węgła wypełza na chropawe cegły ręka dziewczynki w brudnym swetrze. Potem dokleja się do ściany noga owinięta bandażem getrów. Jakby bały się nie tylko swej właścicielki, ale i sześcianu powietrza, którym oddychamy, wypełniając duszną piwniczną izbę. Tak zaczyna się jeden z najbardziej intrygujących spektakli we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Wydarzenia polityczne - proces Miloszevicia - nadają mu walor dokumentu.
"Sytuacje rodzinne" Biljany Srbljanović opowiadają o tym, że nawet wybierając mniejsze zło, wybieramy zło. I że "dziecięctwo" nie chroni nas przed niczym. Czasem, paradoksalnie, zwielokrotnia zło. Nie ma dziewictwa, nie ma niewinności - powiada Srbljanović, wskazując na histeryczne, karykaturalne zachowania dzieci, doświadczonych przez wojnę w byłej Jugosławii i niezwykle pilnie obserwujących zachowania dorosłych.
Krystyna Meissner zmusiła bohaterów sztuki do zachowań egzotycznych. Aktorzy grają takimi wibracjami ciała, że przez wiele minut czujemy się jak obserwatorzy oddziału zamkniętego w klinice psychiatrycznej. Obrazków jest kilkanaście. Niektóre można zapomnieć, bo - jak scena pożegnania emigrującego syna - są banalne i wyeksploatowane przez kino. Komentarzem do tego powszechnego braku porozumienia lub stereotypów, rzekomo ważnych, jest muzyka Jacka Ostaszewskiego. Dudni - aż pękają bębenki - obłędnym rytmem techno, wierci mózg podczas blackoutów, rozdzielających sceniczne obrazki. Zachwyca Nadieżda Renaty Kościelniak. Znakomita jest Milena Kingi Zabokrzyckiej. Bohaterem wielu zdarzeń jest Andrija Tomasza Tyndyka. Kawał ciekawego teatru.