Sława i chwała w obrazkach
NA jubileusz 60-lecia istnienia Teatr Polski w Bydgoszczy nie zagrał tego, co się zwykle grywa na jubileusze: "Wesela", "Krakowiaków i górali", ewentualnie "Zemsty". Przymierzył się do przedsięwzięcia ambitniejszego: do adaptacji powieści Jarosława Iwaszkiewicza "Sława i chwała". Scenariusz teatralny przygotował Grzegorz Mrówczyński, dyrektor teatru i reżyser przedstawienia, wybierając z wielowątkowej i wielowarstwowej powieści to, co wiąże się przede wszystkim z losami i filozofią życiową jednego z jej bohaterów - Janusza Myszyńskiego. Adaptacja otrzymała tytuł drugiego rozdziału powieści: "Ścięte drzewa".
Pierwsza scena tego rozdziału to początek właściwej akcji powieści. Jest jesień 1917 r. W niewielkim mająteczku na Ukrainie siekiery drwali rąbią dla celów obronnych stary, rozległy park. Skupieni we dworze mieszkańcy wsłuchani w jednostajny stukot wiecie na pewno, że za chwilę, za dzień, za dwa, przejdzie tędy dziejowa burza, która zmiecie z powierzchni ziemi całą ich dotychczasową powolną, peryferyjną egzystencję. Historia jest u Iwaszkiewicza wprzęgnięta w cykl analogiczny do przemienności pór roku. "Umierać musi, co ma żyć".
Życie pokazane jest w powieści w całej swej bujnej intensywności. Okres między rewolucją październikową a II wojną światową Iwaszkiewicz szkicuje z ogromnym rozmachem, dokonując przeglądu niemal wszystkich warstw społecznych i kreśląc panoramę losów ówczesnych Polaków. Nie rejestruje wszystkich wydarzeń politycznych burzliwej historii tego okresu, ograniczając się w wyborze tylko do podkreślenia najogólniejszych cech epoki: jej poczucia niestabilności, rozchwiania hierarchii wartości, schyłku czasów wielkiego mieszczaństwa, schyłku owocującego wynaturzeniami. Oglądamy Europę gnębioną kolejnymi kryzysami finansowymi powodującymi coraz szersze zaburzenia społeczne, Europę kiełkującego w wielu miejscach naraz faszyzmu, Europę, na którą cień rzuca dzieło podjęte przez wschodniego sąsiada, choć także i straszliwa cena, jaką przychodzi za dzieło to płacić. Brakowi stabilizacji politycznej towarzyszy także relatywizm estetyczny, zmienność mód, płynność gustu epoki. Iwaszkiewicz ukrywa tę charakterystykę w tle wydarzeń, ale jednocześnie precyzyjnie sytuuje poszczególne epizody w określonym momencie historycznym. Dopiero na tak dyskretnie i szczegółowo przygotowanym tle pojawiają się poszczególne wątki fabularne: romanse, kariery, zdrady, życie rodzinne, dojrzewanie pokolenia, które potomni nazwą kiedyś Kolumbami, etc. A takie, skupiony wokół postaci Janusza Myszyńskiego spór o sens, zasięg i możliwość ingerencji jednostek w bieg historii, o wieczny konflikt pomiędzy ludzką potrzebą aktywności a niemożnością zaangażowania się w jakiekolwiek działanie do końca, bez sceptycznego ale... Więc spór o problem, obecny w wielu utworach Jarosława Iwaszkiewicza, który zyskał wśród komentatorów jego twórczości miano "filozofii danego działania". Każda sceniczna adaptacja epiki musi być wyborem i kondensacją; konstrukcja trzytomowej powieści opisana tu w skrócie uległa przy przykrawaniu materiału na scenę daleko idącym redukcjom. Grzegorz Mrówczyński oparł scenariusz teatralny na zasadzie retrospekcji: Janusz Myszyński w przypadkowej sytuacji okupacyjnej opowiada rozmówczyni i widzom przebieg swojego życia. Zasada ta nie jest jednak stosowana całkiem konsekwentnie - sporo epizodów powieściowych nie związanych bezpośrednio z Myszyńskim znalazło sią w adaptacji jakby przypadkiem. Widowisko rozgrywa się w przestrzeni scenograficznej tyleż wygodnej, co plastycznie nijakiej: Marian Iwanowicz zbudował na scenie dwa ciemne mury z wieloma otworami drzwiowymi ustawione skośnie do widowni i stykające się pod kątem prostym w środku sceny. Dekoracja ta "gra" może w paru scenach (rozstanie się Janusza i Ariadny w klasztorze), w pozostałych funkcję organizacji przestrzeni pełnią rekwizyty - świeczniki, krzesła w różnych ustawieniach, stoliki kawiarniane, bądź efekty dźwiękowe - szczęk zasuw w scenie więziennej. Grzegorz Mrówczyński bardzo ascetycznie prowadzi ten spektakl chcąc zapewne skoncentrować uwagę widza na treści kolejnych dyskursów. Tytuł w adaptacji nie wiąże się tak ściśle z chwilą nadejścia Wielkiego Kataklizmu, jest zapowiedzią refleksji - o ciągłości ludzkiej twórczości, kultury, cywilizacji, o konieczności tworzenia czegoś, co przetrwa burze i śmierć. Ludzka aktywność jest wieczna, odradza się jak przyroda, na korzeniach ściętych drzew wyrasta nowe życie.
Niestety do refleksji tej właściwie nie dochodzi. Przedstawienie rozsypuje się po prostu w swej warstwie obyczajowej, w przebiegu fabuły. Delikatna w powieści charakterystyka epoki, ukryty w tle szkielet wydarzeń politycznych, obyczajowych, artystycznych jest w teatrze tak sprymityzowany i spłaszczony, że można odnieść wrażenie - zapewne przesadne - o przedziwnych kompleksach teatru wobec tamtej epoki. Oto Kazimierz Spychała, wyższy urzędnik MSZ-u (gra go Kazimierz Miranowicz) zachowuje się w salonie
swej arystokratycznej kochanki jak bezczelny, wyzywający i pewny siebie prostak. Oto stara księżna Anna Bilińska (Ewa Studencka-Kłosowicz), która pono potrafiła nie przyjąć cesarza Wilhelma, prezentuje się w rozmowie nie jak arystokratka, lecz jak mieszczanka ze świeżo zdobytą pozycją - tak ostentacyjnie obnosi swoją władzę i okazuje pogardę niższej sferze. Oto mieszkańcy pałacyku książąt Bilińskich, których kuzynem jest Janusz, dzielą się na dwie grupy według starych, czarno-białych schematów: jedną z nich stanowią właściciele, myślący jedynie o swych przyjemnościach i interesach (scena, w której księżna Anna wyznaje lokajowi, że nie pamięta jego nazwiska, jest wybita z oskarżającym oburzeniem), drugą - służba i ludzie prości sceptycznie oceniający fanaberie książąt. Do absurdalnych już uproszczeń dochodzi w sekwencjach okupacyjnych, "zły" dowódca, przemawia głosem twardym, odpychającym i nader nieprzekonywająco tłumaczy teorię "dwóch wrogów", "dobry" agitator nazwany w programie Obcym (Zbigniew Krężałowski) mówi z żarem, głosem miękkim i śpiewnym, lekko kaleczący wywody rusycyzmami, do tego młodziutki żołnierz podziemia Andrzej (Wojciech Siedlecki), o którego duszę walczą tamci jak anioł z diabłem. I tak oto historia zamienia się w obrazki dla mało rozgarniętych dzieci.
Pozostaje bohater - rezoner, który opowiada znaczące epizody swego życia. Samo opowiadanie w takiej sytuacji trafia jednak w pustkę. Grający rolę Janusza Myszyńskiego Roman Metzler - aktor niemłody - bardzo prawdziwy, a może nawet osobisty w chwilach refleksji, w zadumach Janusza nad celem życia, zmarnowanymi szansami, krachem "filozofii daremnego działania", nie potrafi przekonać w scenach retrospektywnych, wyjść z tonu rezonerskiego, stworzyć prawdziwej sytuacji w kontakcie z partnerami, którzy pojawiają się tylko na chwilkę - epizod i bądź nie są w stanie zarysować postaci, bądź tworzą ją według sztampy. Nadto Metzler został przez adaptatora obarczony jeszcze jednym bagażem - musi - wprost do widowni - czytać wiersze Jarosława Iwaszkiewicza jako swoje (tj. Myszyńskiego), zaś wiersze te w swej wymowie stoją często w sprzeczności z całą duchową sylwetką tej postaci (zresztą powieściowy Myszyński wiersze co prawda pisał pod koniec życia, starannie je ukrywając, ale z całą pewnością nie był dobrym poetą). Ckliwy nastrój potęguje płynący z głośników na korytarzu I Koncert e-moll Fryderyka Chopina. W teatrze polskim adaptacje epiki nigdy nie były specjalnością domu. Adaptacja Teatru Polskiego z Bydgoszczy nie zarysowuje rzetelnie nawet tego, co wydawałoby się najbardziej teatralne: konfliktowych postaw. Jest jedynie akademią ku czci.