Artykuły

Gra w upokorzenie

"Kalimorfa" w reż. Marka Kality w Teatrze Wytwórnia w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Życiu Warszawy.

Kronika obsesyjnej miłości? Rzecz o konflikcie płci? Nie. "Kalimorfa" w Teatrze Wytwórnia stała się tylko przedstawieniem o wzajemnym zadawaniu ran.

Teatr Wytwórnia w dawnej Fabryce Koneser na warszawskiej Pradze ruszył ostro. Co miesiąc planuje dwie premiery, szukając różnorodnych widzów. Dla tych o wielkich ambicjach ma być spektakl Marka Kality oparty na bestsellerowej powieści Johna Fowlesa "Kolekcjoner".

Dziwne brzmienie

Dlaczego to przedstawienie nazywa się "Kalimorfa", a nie po prostu "Kolekcjoner"? Może dlatego, że Miranda (Magdalena Popławska), uprowadzona przez niejakiego Ferdynanda (Andrzej Franieczek), zapalonego zbieracza motyli, ma być jak owa kalimorfa, niezwykły okaz, ozdoba jego zbioru.

Niewykluczone jednak, że autorów spektaklu zauroczyło tajemnicze brzmienie tytułu. Kolekcjoner to po prostu kolekcjoner, a kalimorfa? To już inna sprawa...

Tym bardziej, że reżyser unurzał swoją adaptację książki Fowlesa w symboliczno-metafizycznym sosie. Co jakiś czas wątłe światło wydobywa kolejne rozpięte na ścianach okazy rzadkich motyli. Z głośników sączą się na przemian polskie przeboje przynajmniej sprzed półwiecza oraz postindustrialna psychodeliczna muzyka tylko dla wybranych.

Wtedy widzimy na przykład Mirandę podczas kąpieli. Mechanicznym ruchem ręki przesuwa po ciele, towarzyszą temu zwielokrotnione odgłosy plusku wody. Jest dziwnie, bardzo dziwnie.

Drażniąca pustota

Jednocześnie Marek Kalita próbuje zbliżyć napisaną w 1958 roku powieść Fowlesa do dzisiejszych polskich realiów. Efektem jednak jest obniżenie rangi postaci. W literackim oryginale Miranda nie bez przyczyny była studentką malarstwa. Niejako cała przynależąc do sfery kultury wysokiej, robi na Ferdynandzie szczególne wrażenie. Ich konfrontacja staje się rozegranym w niewielkiej przestrzeni pokoju-celi dziewczyny pojedynkiem tego, co w człowieku niskie, z pięknym, wysublimowanym.

W spektaklu ten kontrast ginie. Miranda Magdaleny Popławskiej co drugie słowo rzuca mocny bluzg, Ferdynand Andrzeja Franieczka w przymałym garniturze i z przylizaną fryzurą wydaje się młodszym bratem Patricka Batemana, tytułowego bohatera słynnej powieści Bretta Eastona Elisa "American Psycho". Rozgrywka między nimi sprowadza się tylko do walki o przetrwanie, uroizmaicanej seriami prowokujących zachowań po to tylko, by do cna upokorzyć przeciwnika. Kiedy ogląda się to przez dwie godziny, robi się już naprawdę nudno.

Spektakl ma dobre momenty, kiedy przyciąga niepokojącym klimatem, a między aktorami daje się wyczuć prawdziwe napięcie. Zbyt często jednak osuwa się w drażniącą pustą pseudosymbolikę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji