Pole dla Szajny!
Biały ekran zamiast kurtyny. Na ten ekran rzuca Szajna przed każdym aktem zdjęcia dokumentalne z obozów zagłady. Monstrualnie powiększone, makabryczne. Jeszcze bardziej dramatyczną wymowę ma druga, wewnętrzna kurtyna. Kurtyna skomponowana z niezliczonej ilości fotografii więźniów, jedna obok drugiej, niby w kartotece „Politische Abteilung”. Obozowe pole Szajny nie jest puste. Plątanina drutów pogłębia obraz sceniczny, a przełamane rury wzdłuż kulis sprawiają wrażenie obozowych słupów w doskonalej plastycznej transpozycji. Elementem szokującym i jakże scenicznym, jak efektownym plastycznie i jak bardzo dynamicznym stają się w tej scenerii taczki, Zwykłe żelazne taczki, przejeżdżające z potwornym hałasem i zgrzytem w poprzek sceny. Krążą po niej i nagle zatrzymują się, rzucone na środku czy z boku jakby w nieładzie, lub też ustawione równo ograniczają miejsce akcji, tworząc ścianę czy mur, zastępują sprzęty domowe. W ostatnim akcie na sztorcem postawionych taczkach zatyka się chorągiewki różnych państw, pokrywa je wieńcami i wstęgami. Tak powstaje tragiczny i błazeński, odrażający a piękny pomnik. Pomnik z obozowych, żelaznych taczek.
Kiedy na scenę wpada gromada mężczyzn w obozowych pasiakach (ale jak malarsko skomponowanych!) tocząc z łoskotem ciężkie taczki, i okrąża dwóch leżących na scenie więźniów, gdy ten tłum straszliwy przewala się przez scenę w tempie zawrotnym i hałasie piekielnym – wiemy od razu, że to sprawa inscenizatora. Inscenizatora, który poszedł dalej niż proponuje autor. Sztuka staje się dla Szajny tylko pretekstem do scenariusza, w który wpisuje on treści nowe i nieoczekiwane. Mógłby ktoś powiedzieć, że te żelazne taczki, rury, worki czy grę świateł widzieliśmy już kiedyś... chociażby u Grotowskiego w Akropolis, ale przecież i tam był Szajna. Szajna-scenograf. Szajna nie do pokonania.
W Pustym polu Szajny dialog toczy się w tej niezwykłej oprawie scenicznej między postaciami sztuki, a słowa znaczą na scenie to samo, co znaczyły w utworze Hołuja. Sytuacje natomiast, które u Hołuja są zaledwie sygnałem, możliwością pewnych analogii, poszukiwaniem wielkiej metafory (np. kręcenie filmu na terenie dawnego kacetu) – u inscenizatora nowohuckiego przedstawienia wysuwają się na plan pierwszy. Tam, gdzie u autora mamy pokój Leona, gabinet dyrektora czy mieszkanie Kukułki – Szajna przenosi akcję na obozowe pole, w jednym tylko wypadku wieszając w połowie sceny szmatę z otworami, przypominającymi drzwi czy okna. Statystki z filmu Łysego są właściwie także rzeczywistymi dziewczynami, idącymi do gazu. Czasy i miejsca nakładają się na siebie. To, co było i to, co jest, okazuje się relatywne. W dialogach o charakterze psychologicznym czy obyczajowym wprowadza Szajna tak daleko idące skróty, że niedomówienia stają się wymownością. Sztuka uzyskuje nieoczekiwanie nowe, głębsze warstwy. Wielka metafora widowiska Szajny przerasta wymowę tych czy innych słów. Czasem zresztą inscenizator realizuje na scenie zaledwie ślad myśli autora. I tak rozgrywa scenę gazowania dziewcząt. Tak też wprowadza na scenę kapitalną krowę Kukułki, doskonale plastycznie wkomponowaną w całość dekoracji, a w dodatku cały dialog o paszy i mleku każe rozegrać Kukułczynie przy bandażowaniu krowy ogromnym biało-szarawym bandażem... U Szajny postrzelony Adaś (vel Werner, jak sugeruje teatr, wbrew autorowi, w programie) leży na szpitalnym wózku na scenie, na scenie też umiera, doprowadzając Leona do dramatycznego wyznania. W sztuce Hołuja o śmierci Adasia dowiaduje się Dyrektor przez telefon. Esesman, który w sztuce pojawia się tylko w jednej scence – u Szajny wjeżdża na rowerze raz po raz w najmniej spodziewanych momentach, tworząc jakby groźne, a czasem nawet humorystyczne memento. I nie dziwi nas w tej konsekwentnej i czystej koncepcji plastycznej, że goście na uroczystości obozowej noszą te same workowate ubrania co statyści z filmu Łysego, że przez telefon rozmawia się bez telefonu – wprost do widowni, że autentyczny koszmar obozu co chwila wraca, przytłacza wszystko i wszystkich. Szajna jednostkowe sprawy i indywidualne losy rzuca na tło obozu. Obóz – ostrzeżenie, obóz – metafora staje się bohaterem przedstawienia.
Czy w tej konwencji inscenizacyjnej nie zagubiły się istotne treści utworu Tadeusza Hołuja? W sztuce mamy podstawowy konflikt Leona, byłego więźnia, a obecnie dozorcy obozu, z dyrektorem mauzoleum. Konflikt o charakterze psychologicznym. Postać Leona jest jeszcze jednym studium człowieka, który przegrywa. Człowieka, który dwadzieścia lat czekał na swoją szansę, a teraz może tylko zrezygnować. Utwór kończy Hołuj wezwaniem milicji przez mężczyznę, który wie, że Leon postrzelił kolegę. U Szajny film miesza się z rzeczywistością a wspomnienia „czasów pogardy” z dniem dzisiejszym i nie wiemy już, czy sceny apelowe, makabryczny spacer-pogrzeb więźniów są z filmu czy też są koszmarem obozowym. W inscenizacji tego typu trudno o psychologiczne niuanse, o cieniowanie postaci i precyzję dialogu. Widać wyraźnie, że reżyser chciał wkomponować aktorów w obraz, podporządkować interpretację tekstu kanonom obrazu, tak jak plastycznie formuje im sytuacje (świetne!). Raz każe im być gniewnymi, wzburzonymi, to znów podawać tekst beznamiętnie, spokojnie, bez wzruszenia. Tendencje są wyraźne i widoczne. Niestety zbyt widoczne. Jak szwy w sfastrygowanym ubraniu. Zespół aktorski w tym przedstawieniu nie potrafił nasycić tendencji reżyserskich treścią wewnętrzną. Sytuacje, ruch są doskonałe, słowa tchną fałszem, są melodią bez treści. Jedynie Irena Jun w roli Diany pokazała i pozę, zmanierowanie popularnej gwiazdy ekranu, i prawdę tam, gdzie była już tylko człowiekiem. Reszcie wykonawców z niewielkimi wyjątkami, trudno było w ogóle uwierzyć. Szczególnie żal przy tym ról Dyrektora, Adasia czy Łysego. Bo to są role...
Dyskutowanie nad tym, czy Szajna jest inscenizatorem, nie ma większego sensu. Jest i to wielkim. Szajna natomiast nie jest reżyserem. Stąd tak liczne braki aktorskie przedstawienia, braki pomnożone o słabości warsztatowe wielu, bardzo wielu wykonawców. Jaki więc wniosek? Zaproponować Szajnie – aby wzorem Francuzów, którzy obok inscenizatorów korzystają i z reżyserów w jednym i tym samym przedstawieniu – dobrał sobie reżysera. Nie od wielkich koncepcji, od budowania wizji scenicznej. Nie. Tego nie potrzeba. W tym nikt Szajnie nie jest potrzebny. Ale reżysera do zwyczajnej roboty z aktorami. Do obróbki tworzywa. A wymowne, wstrząsające "pole" Szajny byłoby jeszcze artystycznie pełniejsze...