Obozowa Apokalipsa
Tadeusz Hołuj: "Puste pole". Reżyseria i scenografia: Józef Szajna. Muzyka: Adam Walaciński. Prapremiera na scenie Teatru Ludowego w Nowej Hucie.
Są pisarze, którzy żyją przez całe życie w kręgu jednego tematu. Jest to tym bardziej zrozumiałe, jeśli tym tematem jest przeżycie tak straszliwe, jak obóz, czy śmierć milionów. Wyobraźnia pisarza jest wrażliwa. To, co widział, to co odczuł z przerażającą siłą utrwala się w niej na zawsze i powraca w tysiącznych kształtach, tysiącznych majakach, skojarzeniach i wersjach. To jest właśnie obsesja, z której kręgu nie potrafią się nieraz wyrwać zwyczajni śmiertelnicy, a cóż dopiero twórcy, artyści. Obsesją Tadeusza Hołuja jest Oświęcim. Napisał o tym obozie śmierci wiersze, napisał tuż po wojnie swój "Dom pod Oświęcimiem", szkic publicystyczny, uzupełnienie książki Filipa Friedmana o obozie zagłady, powieść "Koniec naszego świata" i scenariusz do filmu Wandy Jakubowskiej. Jest wybitnym działaczem stowarzyszenia oświęcimiaków. I powrócił do swojego tematu w "Pustym polu". Tym razem znalazł nową formę: wyobcował sam problem, pokazując go przez pryzmat przeżyć byłych oświęcimiaków, którzy uczestniczą w realizacji filmu o obozie. Jak również przez pryzmat stosunku młodych ludzi, zaangażowanych do filmu, aktorów, reżysera i statystów, do tamtych spraw, tragedii, przeżyć.
Powstała w ten sposób sztuka nie tyle o Oświęcimiu, ile o jego dawnych więźniach, którzy nie potrafią wyrwać się z zaklętego kręgu tamtych koszmarów i stosunku ludzi "z zewnątrz" do ich chorego świata. Tragedię więźnia własnych snów i przeżyć uosabia Leon, który w dwadzieścia blisko lat po zakończeniu wojny wciąż jeszcze jest w obozie i nie potrafi się stamtąd wydostać. Tam też umrze. Postawę ludzi z zewnątrz uosabia dyrektor muzeum, rzeczowy, konkretny, studiujący starannie problemy obozu z pasją historyka, ale przecież nie potrafiący nigdy zrozumieć tych, którzy ten koszmar sami przeżyli. Uosabia ją cyniczny reżyser, gwiazda, która ma wystąpić w filmie o obozie zagłady i wielu innych. Hołuj pokazuje w tej sztuce problemy obozu i oświęcimiaków z perspektywy dwudziestu lat, tak, jak one dziś wyglądają. Sztuka nabiera więc szczególnie aktualnego znaczenia w chwili, kiedy we Frankfurcie i innych miastach zachodnich Niemiec toczą się jeszcze procesy oświęcimskich oprawców i katów, trwa walka o to, czy wielu z nich ujdzie kary, a w ich ojczyźnie tylu Niemców pragnęłoby rzucić na tę wstydliwą przeszłość szczelną i nieprzenikliwą zasłonę.
Było więc wiele powodów, by wystawić sztukę Hołuja. Nie ma ona tak czystej i klarownej konstrukcji, jak "Dom pod Oświęcimiem" i kiedy opublikował ją "Dialog" przed kilku laty, nie wzbudziła zainteresowania żadnego teatru. Ale bo też ta sztuka musiała trafić na kogoś, żyjącego także w kręgu oświęcimskiej obsesji. Dopiero ten mógł odczytać to wszystko, co dla człowieka z zewnątrz było niejasne, co tkwiło między wierszami, lub służyło tylko wywołaniu zjaw i wizji z tamtych lat grozy, było kluczem, partyturą nieczytelną dla tych, którzy tego nie przeżyli.
Wreszcie znalazł się taki reżyser. Jest nim Józef Szajna, dyrektor i kierownik artystyczny Teatru Ludowego w Nowej Hucie, reżyser i scenograf w jednej osobie. A zarazem były więzień Oświęcimia. Tekst Hołuja stał się dla niego pretekstem dla stworzenia własnej wizji obozu, jak powraca ona w jego snach, czy rojeniach. To, co raziło nas w wielu innych przedstawieniach Szajny, w jego pracach scenograficznych i reżyserskich, teraz zagrało w całości na jego korzyść. Prace scenograficzne Szajny tchną po największej części ponurym, tragicznym smutkiem. Takie były owe dziwne szmaty, brudne, o nieokreślonym kolorze i kształcie, takie były owe rury, sedesy i inne fragmenty starego pogiętego żelastwa. To przecież Szajna był współtwórcą inscenizacji "Akropolis"' w Teatrze 13 Rzędów, to on zaprojektował plastyczny kształt spektaklu, owe rury, taczki itp. I kiedy patrzyłem na przedstawienie "Pustego pola" nasunęła mi się myśl, że Szajna realizuje przez całe życie wariacje na jeden obsesyjny temat: na temat obozu. Że podobnie jak Hołuj i jak ów Leon z "Pustego pola" nie potrafił wyzwolić swej wyobraźni od tamtych przeżyć, które wciąż określają świat jego myśli, doznań i wizji. Takie było jego "Akropolis", taki był jego "Rewizor". Tylko to, co było w tamtych sztukach dziwactwem, zrozumiałym tylko dla niego samego, stało się w oparciu o tekst "Pustego pola" przeżyciem dla wszystkich.
Raz jeszcze ożyły przed naszymi oczyma straszliwe obrazy z obozu zagłady, przetworzone w artystycznej i całkowicie przejrzystej tym razem, powszechnie zrozumiałej, choć strasznej wizji artysty. Raz jeszcze wróciliśmy myślami do tego, co tak nieludzkie, że aż niepojęte. A jednak prawdziwe. Przedstawienie jest zwarte, jasne, logiczne, mimo że ma chwilami coś z majaków sennego koszmaru. Wspiera się bowiem o konkret historii i faktów, przekazanych przez tych, którzy ocaleli.
Bardzo dobrze gra główną rolę Leona BOLESŁAW SMELA, twardy, mocny człowiek, który widział i przeżył rzeczy nieprawdopodobne i przekraczające ludzka wytrzymałość, a jednocześnie naiwny jak duże dziecko i na swój sposób obłąkany. Człowiek "zarażony śmiercią", którego obóz wprawdzie nie zabił, ale zatruł. Nie wypuści go już nigdy ze swoich szponów. Wśród dużego zespołu wymienić należy nadto HALINĘ DOBRUCKĄ, JÓZEFA WIECZORKA, TADEUSZA SZANIECKIEGO, IRENĘ JUN, JERZEGO JOGAŁŁĘ, TADEUSZA KWINTĘ i JANA GUNTNERA. Ale bohaterem spektaklu jest tylko Józef Szajna, reżyser, scenograf, wizjoner Apokalipsy oświęcimskiego obozu. To przedstawienie jest jego wielkim tragicznym popisem i ujawnieniem jego prawdy wewnętrznej. Nareszcie zobaczyliśmy prawdziwe oblicze tego wybitnego i tak bardzo udręczonego, cierpiącego artysty, bez osłony, bez maski. l prawda Józefa Szajny robi w tym przedstawieniu najbardziej wstrząsające wrażenie. Odkrycie Oświęcimia, w którym wciąż żyje ten malarz i reżyser, jest może przeraźliwe. Ale jest także fascynujące.