Artykuły

Gdybym to widział na scenie...

Gdy miałem oglądać "Wieczór trzech króli" w teatrze nowohuckim nie jako "zagraniczny gość", ale jako "oficjalny" recenzent "Życia Literackiego", wyłoniło to pewien szczególny problem. Na podstawie ośmiu poprzednich wizyt w tym teatrze miałem pewne pojęcie o jego "linii rozwojowej" itd. Ale tak się złożyło, że nie widziałem ani "Miarki za miarkę", ani "Burzy", więc choć o przedstawieniach tych naczytałem i nasłuchałem się niemało, nie podejmuję się pisać o "ewolucji inscenizacji szekspirowskiej w Teatrze Ludowym". Raczej wolę oprzeć swoje uwagi na zaobserwowanych różnicach pomiędzy angielskim a polskim stylem inscenizacji względnie - jeśli ktoś woli - polskimi koncepcjami a angielskim brakiem tychże.

Uważa się na ogół, że "Wieczór trzech króli" jest pogodną komedią, w której Szekspir rozpatruje zagadnienie miłości w jej delikatniejszym, romantycznym aspekcie. Niewątpliwie jest to jedna z najkulturalniejszych sztuk "genialnego barbarzyńcy", najsubtelniejsza w swych nastrojach, a przez to najprzyjemniejsza z jego komedii. Nawet postacie komiczne są mniej wulgarne niż w innych sztukach. Już słowa początkowe - o muzyce i miłości - zarysowują jakby nastrój całej sztuki. Ale wbrew pozorom najbardziej interesujące jest w tej komedii "podwójne dno". Bo przecież - jak słusznie zauważa Broszkiewicz w programie do nowohuckiej inscenizacji - pod powłoką sentymentalnych dworskich zalotów, jak i bufonady komicznego otoczenia Oliwii, pod antycznym schematem "rozpoznania" i zabawną przebieranką dramatis personae, kryją się ironiczne i dość sceptyczne osądy o człowieku. Pod przykrywką wzniosłej poezji toczy się umowna gra pozorów.

Filozofia "Wieczoru trzech króli" jest jasna, ale subtelnie ukryta i wtopiona koncepcyjnie w treść. Pod tym względem sztuka ta przewyższa "Jak się wam podoba", gdzie wszak trzeba było stworzyć specjalnie postać mizantropa, wykładającego niejako "kawę na ławę" poglądy autora; czy też "Sen nocy letniej", gdzie słabość natury ludzkiej i "zmienność miłości" ukazana była poprzez mechaniczne tricki z eliksirem i czarami. Oczywiście mechanika "Snu" jest również symboliczna, ale bardziej ją "widać", więc oddziaływanie jej jest mniej sugestywne. Charakterystyka postaci w "Wieczorze" jest wyraźniejsza, a w tragicznej niemal postaci Malvolia Szekspir satyrycznie obnaża zarozumiałość i hipokryzję, w sposób zdawałoby się przesadny na tle delikatnego ujęcia całości. Ale dzięki temu kontrastowi pomiędzy "śmiesznym" Malvoliem a "poetycznymi" kochankami, ironia autora wyczuwalna jest tym dobitniej. W czymże lepsi są bowiem od Malvolia sentymentalni panowie i kapryśne panie, kierujący swe uczucia ku wyobrażonym obiektom raczej niż ku konkretnym o s o b o m! Jeżeli Malvolio zamierza zdobyć Oliwię strojąc się w skrzyżowane podwiązki, to cóż sądzić o Oliwii, która swą miłość do Wioli ustrojonej w spodnie może równie łatwo przenieść na Sebastiana takie same spodnie noszącego; czy o księciu, który pokochał Wiolę, gdy spodnie zamieniła na suknię! A więc może rację miał Malvolio, uważając, że "Kleider machen Leute". A czym wobec tego jest miłość...? Przy pozorach lekkości i pogody, dziwnie niepokojąca to sztuka, z umownym, sztucznym, zbyt łatwym zakończeniem. Czujemy, że ktoś tu nas nabrał na romantyczne pozy i gesty, gdy w gruncie rzeczy w tej komedii tylko błazen nie jest błaznem...

Muszę od razu stwierdzić, że z angielskich inscenizacji "Wieczoru" złożoność ta wcale nie wynika. Ale bo też Anglicy są, jeśli chodzi o Szekspira, nie mniej upośledzeni od nas. My skazani na przekłady, z których cała poezja wyparowała (o tym za chwilę), musimy - z braku "tekstu" - szukać podtekstów i znaczeń. Anglicy, uwiedzeni pięknem poezji szekspirowskiej, uważają, że jedyną koncepcją godną zalecenia, ba - jedyną możliwą - jest wierne odegranie tekstu. Istotnie, tekst bywa z reguły nieobcięty (wyjątek stanowią bardzo długie sztuki, jak "Hamlet", zresztą grywany czasem również w całości!), podany jest znakomicie, aktorsko bez zarzutu, lecz głębszych koncepcji raczej brak. Urzeczeni pięknem słowa, ani twórcy, ani widzowie nie sięgają głębiej. (Sukces "Tytusa Andronikusa" - zresztą reżyserowanego przez wyjątkowo inteligentnego Peter Brooka - należy w znacznym stopniu tłumaczyć tym, że świetni aktorzy recytowali i grali makabryczne nonsensy pięknie i z pełnym przekonaniem. Ale spróbujmy wystawić tę sztukę w Polsce...) Ergo, "Wieczór trzech króli" jest w Anglii wyłącznie komedią rozrywkową (nadającą się właśnie na okres świąteczny, gdyż z powodzeniem może rywalizować z tradycyjnymi pantomimami). Sceny romantyczne grane są na poważnie, za to sceny komiczne są b a r d z o komiczne. Brak więc angielskim inscenizacjom podstawowej spoistości, choć nieraz są one bardzo zabawne. No cóż, Szekspir dla Anglików jest w komediach - klasykiem rozrywki, w tragediach - klasykiem, wzruszeń. Ale raczej nie jest "Szekspirem współczesnym". Jednakże "współczesność" ta, zawierająca się w zobiektywizowanym poglądzie na niezmienną naturę człowieka, tkwi w tekście immanentnie; reżyser ma prawo ją wydobyć i zaadaptować do "potrzeb swego czasu". Ale swoją drogą, szkoda tej wspaniałej poezji, jaka tkwi w oryginale. Z przekładami Szekspira bywa bowiem rozmaicie, ale przeważnie - źle.

Przed stu laty emigracyjny tłumacz Placyd Jankowski vel John ot Dycalp przełożył komedią "Twelfth Night or, What You Will" pod zdumiewającym tytułem "Północna godzina". Uroczy ów lapsus jest symptomatyczny dla trudności "miewanych z Szekspirem", bez względu na to, czy był zwykłą pomyłką, czy świadomą próbą poetyzacji. Dramaturgia Szekspira potrafi się ostać w każdym języku. O poezję Szekspira rozbija się przekład po przekładzie, albo ją gubiąc bez śladu, albo parodiując w fałszywie pojętych próbach językowej transpozycji.

Czy Skuszanka postąpiła słusznie wybierając z sześciu polskich przekładów właśnie przekład Ulricha? Oczywiście nie mogła użyć Jankowskiego czy Komierowskiego. Uniknęła też nie lada pułapki, nie korzystając z współczesnego ale niezbyt udanego przekładu Dygata. Czy jednak nie powinna była wybierać pomiędzy wersjami Langego i Tarnawskiego? Zwłaszcza ten ostatni przełożył "Wieczór trzech króli" niewątpliwie najlepiej. Oparła się jednak na tłumaczeniu Ulricha, zapewne z uwagi na jego stosunkowo dużą wierność wobec oryginału, z tym, że znacznie je unowocześniła. Oczywiście poezję diabli wzięli, bo nie było jej już u Ulricha. Ale czy do teatru Skuszanki chodzi się dla poezji? Raczej nie. Nic więc dziwnego, że o ile dialogi postaci romantycznych Urlichem trącą i są nieco konwencjonalne, to z ust Malvolia i innych postaci komicznych słyszymy powiedzonka, które mogłyby wejść nieomal do "Uczty morderców", a w każdym razie byłyby na miejscu na scenie - powiedzmy - S. T. S. Kontrast ów zresztą zgadza się z wewnętrzną logiką tego przedstawienia (o czym niżej). O ile nie dało się ocalić poezji w umownych scenach dworskich, inaczej rzecz się ma z autentycznymi lirykami błazna. W przedstawieniu Teatru Ludowego w ogóle nie zauważa się słynnego monologu początkowego: "If music be the food of love, play on". Natomiast dobrze wraża się w pamięć kończący sztukę liryk, przełożony prosto i pięknie, brzmiący jak S. T. S-owska piosenka (ów jego charakter podkreśla również muzyka Boka):

Kiedym był chłopcem małym,

tycim jeszcze,

Pełno mnie było śród burzy i słoty,

Wszystko szło płazem i na karb

pustoty,

Bo co dzień padają deszcze!... itd.

W trakcie przedstawienia "Wieczoru trzech króli" pada ze sceny Teatru Ludowego zdanie (podejrzewam, że nie Ulrich odpowiedzialny jest za jego brzmienie): "Gdybym to widział na scenie, uznałbym sztukę za zbyt udziwnioną". Czy moglibyśmy powiedzieć tak o tej właśnie inscenizacji? Purysta niewątpliwie byłby tego zdania. Ja widzę jednak konsekwentną próbę wytworzenia nowoczesnego stylu komicznego, który swą aluzyjnością i skrótowością dawałby publiczności maksimum intelektualnych treści przy maksimum zabawy. Podobną tendencję zauważyłem już w "Turandot". Myślę, że coś takiego musiało być i w "Słudze dwóch panów", choć tego przedstawienia nie widziałem (a jest rzeczą ciekawą, że mimo swej nieortodoksyjności odniosło ono sukces w tak wyczulonej na Goldoniego Wenecji; myślę, że i "Wieczór" podobałby się Anglikom, do czego skłania mnie powodzenie w Londynie "Romea i Julii" w reżyserii Zeffirellego).

Inscenizacja Skuszanki poszła po linii zatarcia rozdźwięku pomiędzy scenami romantycznymi i komicznymi, co zapewniło jej większą jednolitość niż mają na ogół angielskie inscenizacje tej sztuki. Zostało to osiągnięte przez położenie nacisku na umowność, ironię, grę z przymrużeniem oka. W scenach na dworze księcia dworzanie chodzą z puzonami zamiast szpad, i to nawet nie tyle chodzą, co rytmicznie podskakują. Scenografia Szajny wykazują odejście od jego poprzednich koncepcji wielkich brył, jest bardziej zróżniczkowana i bardziej - jeśli tak można powiedzieć - teatralna, a przy tym piękna kolorystycznie (dobrze harmonizujące z sobą odcienie fioletu, zieleni, błękitu). Elementy scenograficzne są ruchome i współgrają z akcją (ruchome maski, pseudo-drzewa obrotowe itd.). Kostiumy są fantazyjne, pełne inwencji, w pełni umowne, co jak najbardziej pokrywa się z inscenizacyjną konwencją. Tak więc kostium męski Wioli bynajmniej nie maskuje jej kobiecości, a suknia Oliwii jest z przodu wysoko rozcięta.

Jest w tej inscenizacji żywiołowe tempo, nastrój beztroskiej zabawy, punktowanej jednak lirycznymi pieśniami błazna. Józef Bok skomponował do tych liryków muzykę w stylu starych canzon, graną na klawesynie, kontrastującą z nastrojem zabawy. O to właśnie chodziło. Bo błazen Feste, który je śpiewa (dobrze zagrał tę rolę Rajmund Jarosz) jest - mimo wszystko - porte parole autora. Franciszek Pieczka stworzył wybitną kreację w roli Malvolia - był odrażający i śmieszny zarazem, patetyczny i litości godzien, uniknął jednak przerysowania tej trudnej roli. Przeciwstawienie jego monologu w scenie z listem błazenadzie Chudogęby (udana rola Witolda Pyrkosza) zostało świetnie rozegrane reżysersko. Z pozostałych aktorów wymienić należy Annę Lutosławską, która w roli Oliwii przybierała swe romantyczne pozy z należytą ironią: Wandę Uziembło - sympatyczna Wiola, i Tadeusza Szanieckiego - zabawny Tobiasz Czkawka.

Ale cóż, pochwały są rzeczą względną. Nie poziom gry aktorskiej stanowi o bezwzględnej wartości nowohuckiego "Wieczoru trzech króli". (Pod tym względem Anglia nieco mnie zepsuła i trudno mi dogodzić.) W każdym razie aktorzy, zespołowo, utrzymali ciężar tej sztuki. Ciężar? Ano tak, bo może komedia Szekspira miała być wytchnieniem po poważniejszym repertuarze, ale spore problemy jednak nasunęła. Skuszanka wydobyła sens tej sztuki, nadała swej inscenizacji koncepcyjną jedność. Nawet ów "rozrywkowy" Szekspir okazał się u niej - współczesny. Gdybyż jeszcze więcej miejsca zdołała sobie wywalczyć poezja. Wówczas bardzo warto byłoby popielgrzymować do Nowej Huty na którąś z wielkich szekspirowskich tragedii. Nawet z dalekiego Londynu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji