Artykuły

Prapremiera pierwszej sztuki M.Dąbrowskiej na scenie Teatru Ludowego

Wydarzenie doprawdy niezwykłe: debiut sceniczny, prapremiera pierwszej sztuki 70-letniej pisarki, jednej z najznakomitszych postaci polskiej literatury współczesnej, najpoważniejszej naszej kandydatki do nagrody Nobla... Na ten debiut czekała zresztą Maria Dąbrowska lat dwadzieścia - tyle bowiem czasu upłynęło od napisania jej sztuki "Geniusz sierocy", wystawionej obecnie w Teatrze Ludowym.

Sztukę tę najłatwiej byłoby zaliczyć do "literatury ilustracyjnej". Aż się proszą o takie zakwalifikowanie nie tylko sceny zbiorowe, zajmujące wiele miejsca w tej sztuce, ale wręcz same postacie, które autorka obdarzyła nazwiskami "mówiącymi": Poseł Gniewny, Poseł Stroskany, Poseł Przerażony... "Geniusz sierocy" jest więc przede wszystkim plastycznym, barwnym i wyrazistym obrazem XVII-wiecznej Polski, w którym to obrazie zarezerwowano miejsce i dla magnaterii i dla drobnej szlachty i dla duchowieństwa, w którym znalazły odbicie główne konflikty epoki, problem kozaczyzny, konflikt pomiędzy poszczególnymi warstwami społecznymi, trudności ustrojowe Polski epoki Wazów...

Od razu trzeba powiedzieć, że ten obraz wypadł interesująco: ze sceny na scenę konfrontujemy własną wiedzę na ten temat, wspartą również bogato wyobraźnią, dla której niebyłą pożywkę stanowiły powieści historyczne Sienkiewicza i wielu jego epigonów - z kształtem scenicznym sztuki Dąbrowskiej. Jakie są wyniki tej konfrontacji? Różne. Na ogół może ci, których wiedza o epoce nie ogranicza się do "Trylogii" powiedzą, że nowych horyzontów ta sztuka im nie otwarła. A jednak zmusza ona do przemyśleń, do "przeceny" dotychczasowych sądów.

Naturalnie, dramat nie służy do tego, by zastępować podręcznik historii, choćby nawet dawał nowsze, świeższe spojrzenie na tą historię. W wypadku jednak "Geniusza sierocego" nie da się bez poznawczego punktu widzenia obejść. Może wynika to w jakimś stopniu i z tego, że ogromne w rękopisie widowisko sceniczne, obliczone na 6 godzin spektaklu - skrócono do jednej trzeciej. Została więc jednak sztuka przede wszystkim historyczna, właśnie "obraz epoki", inne wątki musiały zejść na plan dalszy.

Tak się stało przede wszystkim z konfliktem między zamierzeniami wybitnej osobowości - w tym wypadku króla Władysława IV - a bezwolnym i niechętnym mu środowiskiem. Trzeba przyznać, że pierwszy akt daje nadzieję na interesujące rozwinięcie tego problemu. Cóż jednak zrobić, jeśli właściwie cała sprawa (a poza tym również i sam król) znika potem ze sceny...

Tak więc w sumie sztuka znakomitej pisarki, choć niewątpliwie ciekawa, udowodniła w nowohuckiej inscenizacji jeszcze raz, jak niebezpiecznym zabiegiem są skróty dokonywane w żywym ciele utworu literackiego. Aczkolwiek bowiem były one nieuniknione z punktu widzenia scenicznej "strawności" spektaklu, to jednak przynieść musiały zubożenie wątków, zubożenie również treści psychologicznych i filozoficznych, z których zostały tylko okruchy, błyszczące jak diamenty, które nie mają oprawy.

Z tego jednak co się dostało na scenę inscenizator i reżyser Jerzy Krasowski wydobył naprawdę wiele. Jeszcze raz stwierdzić można z satysfakcją, że taką umiejętność organizowania scen zbiorowych, i w ogóle ruchu na scenie, z jaką spotykamy się na kolejnych premierach Teatru Ludowego - nie jest łatwo zobaczyć w innych teatrach. Znakomicie prowadzone sceny z udziałem posłów sejmowych stanowią najmocniejszą stronę spektaklu, zachwycają umiejętnością wyzyskania każdego aktora i statysty, zróżnicowania psychologicznego postawy każdej, najdrobniejszej nawet postaci.

Jest zresztą jeszcze jedna, szczególnie zniewalająca cecha tej sztuki: jej wspaniały język. Nie chodzi tu o trudną, a wspaniale opanowaną przez autorkę umiejętność lekkiej, niezbyt nachalnej archaizacji. Język "Geniusza sierocego" jest czymś więcej: wspaniałą syntezą literatury Paska, Potockiego, autorów anonimowych diariuszy i zapisków XVII-wiecznych, z których zresztą autorka korzystała bardzo szeroko - i języka współczesnego, jasnego i zrozumiałego dla ludzi naszej epoki.

W roli pozornie najważniejszej wystąpił - po raz pierwszy w Teatrze Ludowym - Jerzy Kaliszewski. Jego kreacja, zarysowana w sposób oszczędny i pełen umiaru, nie mogła niestety stać się wybitnym osiągnięciem po prostu z przyczyn tekstowych: jak się już wspomniało dramatyczna i pomyślana z wielkim rozmachem postać Władysława IV rozpływa się po prostu w czasie trwania sztuki.

Dlatego też na pierwszym miejscu wśród aktorów należałoby wymienić Franciszka Pieczkę (Kisiel, wojewoda Racławski). Jeśli była w tej sztuce rola rewelacyjna - to właśnie ta. Nieomalże każda nowa premiera w Teatrze Ludowym przynosi nowy krok naprzód w rozwoju artystycznym tego młodego aktora: od kiepskiej i niezdecydowanej roli w "Krakowiakach i góralach", poprzez pamiętną postać z "Myszy i ludzie", aż do roli Kisiela - droga prowadzi stale w górę. Inna rzecz, że jeśli mówi się w superlatywach o koncepcji tej ostatniej roli, to trzeba pamiętać, że byłaby ona nie do pomyślenia u aktora dysponującego po prostu innymi technicznie środkami głosowymi. Oczywiście nie jest to zarzut, wręcz przeciwnie dowód, że Franciszek Pieczka doskonale wygrywa swoje możliwości.

Dobre role mieli także znani bywalcom Teatru Ludowego: Tadeusz Szaniecki, Jerzy Przybylski, Edward Rączkowski i Ryszard Kotas.

Na zakończenie informacja: w planach repertuarowych naszego teatru na nowy sezon znajduje się druga sztuka Dąbrowskiej - "Stanisław i Bogumił", planowana w związku z Millenium. Tak więc Teatr Ludowy nie tylko pierwszy sięgnął po dramat wybitnej prozaiczki, ale ma zamiar kontynuować te zainteresowania!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji