Widział całego FAUSTA
Przede mną siedział recenzent, czapkujący z nawyku wszystkiemu i wszystkim. Kłaniający się raz maciejówką, raz frygijską szlafmycą, kiedy indziej znów zdefasonowaną brechtówką. Recenzent był oburzony. - To obłęd, obłęd - posapywał... Przyznajmy twórcom prawo do obłędu. Zwłaszcza gdy obłęd jest przytomny. I więcej w nim miłości do teatru niż w szkolnej poprawności i obrzędowej nudzie. "Faust" Szajny to pokaz teatru żywego, teatru, który nie jest punktem świadczącym usługi częściej tzw. czynnikom niż ludności. Lekcja Szajny udowodniła Warszawie, iż rzetelny artysta zasługuje na kredyt zaufania. Można się z nim kłócić, przywoływać z pamięci cytaty na poparcie swych tez, można wykazywać, co twórca spektaklu pominął i przeinaczył. Nie sposób jednak pozostać obojętnym wobec pasji i rozmachu
eksperymentu. Wysiłek Szajny godny jest podziwu. Nie tylko technika sprzysięgła się przeciw niemu. Nie był (nie mógł być), dla niego partnerem osowiały zespół Teatru Polskiego z Mefistem zdegradowanym do rangi prowincjonalnego Boruty i Faustem z okienka. Nie wspomagał wizji Fausta 71 również tekst, spreparowany przez p. Bordowicza w stylu sławnej ongiś parodii " "Pięść" - jedna tragedia Jana Wilkołaza z Goethe".