PRZEGLĄD PRASY
O DÓBR OCHRONIE
Człowiek a środowisko naturalne - temat niby modny. Modny, skoro powstał w jego służbie prawie kartel prasowy, pisze się artykuły, podnosi alarmy, przytacza przykłady barbarzyństwa, apeluje do społeczeństwa i organów karania. Niby modny, gdyż jakoś nie rozpalił wyobraźni poszczególnych: ani wycieczkowiczów z butelkami i tranzystorami, ani dyrektorów jednym pociągnięciem pióra skazujących na dewastację dostępne sobie obszary wspólnego naszego dobra - lasu, wody, powietrza, ciszy.
A w kulturze? Chyba jeszcze gorzej. Tutaj ochrona dóbr to temat staromodny. Coś dla muzealnictwa, albo dla nauczycieli w wieku emerytalnym, pisujących listy do redakcji. Skoro jednak - jak pisze Józef Tejchma we WSPÓŁCZESNOŚCI - "nie da się niczym zastąpić dyskusji prasowej, zebraniowej, wewnątrzpartyjnej i ogólnospołecznej w wielu jej funkcjach, które powinna spełniać" - nie lekceważmy listów do redakcji. Właśnie jednym z nich, opublikowanym w KULTURZE, chciałbym się zająć. Chodzi o "Fausta" spreparowanego przez panów Szajnę i Bordowicza. Ja tam od lat żartuję: "Nie czas żałować sztuk gdy Szajny płoną", autor listu, p. Roman Szymanko jest wciąż jeszcze optymistą i nazywa przypadek "zdarzeniem z gatunku czynów Herostratesa". Cytujmy:
"Dr Faust - wielki uczony, człowiek wszechstronnie ukształtowany, człowiek nieustannego czynu... - przedstawiony jest przez p. Szajnę jako załamany denat duchowy, jako beznadziejnie zawiedziony bankrut życiowy, który tylko przez umowę, z diabłem zdobywa środki (czytaj "forsę") aby sobie poużywać, pomordować i z nosem wszczepionym w bardzo wąski światek międzykrocza fertycznej divy, Małgorzatką zwanej, rozkoszować się aż do chwili gdy przyszło potępienie...
Wracając do porównania z Herostratesem, uderza pewna istotna różnica. Ów szewc z Efezu zniszczył Artemizjon i za to został skazany na śmierć. P. Szajna postępuje inaczej: powołując się w afiszu z atencją na tekst samego Johanna Wolfganga Goethego ściąga go jednocześnie w modne dziś egzystencjalistyczne błoto beznadziejności, ale ponieważ robi to w feerii Breughlowskieh świateł fleszy, więc się podoba, przede wszystkim władzom miejskim i niektórym recenzentom".
Tym wszystkożernym chwalcom przeciwstawia autor wzorzec normalnej działalności recenzenckiej: co pisał Boy-Żeleński po wystawieniu "Fausta" w r. 1924 na solidnej scenie teatru Narodowego, ale w "wolnym" przekładzie Zegadłowicza:
"Dla Boya dobry przekład musi łączyć sumienną ścisłość - co jest warunkiem bezwzględnym - z polotem poetyckim. Bo czymże jest Faust z okulawioną myślą" - mówił. Dlatego wszelkie próby formacji "Fausta" nazywał wręcz "blagą i partactwem". I "tu się zaczyna rola nas, krytyków" - pisał Boy - "to nie rzeczy błahe. Trzeba się po męsku przeciwstawić tym nieodpowiedzialnym wybrykom, tym tańcom świętego Wita (mowa wciąż o Zegadłowiczu i dyrektorze teatru Narodowego Miłaszewskim), tokującym głuszcom samoupojenia, temu mistycznemu reklamiarstwu. Trzeba mówić głośno, aby nas w tym wrzasku słyszano. Nie mamy najmniejszej ochoty pozwolić, aby nas ośmieszano, aby nasz kraj cofano ze zdobytego z trudem stopnia kultury".
"Głuszce samoupojenia" zawołają tym miejscu, że p. Szajna bynajmniej nas nie ośmiesza, przeciwnie, robi nam "markę" w Europie. Pytanie tylko, w jakiej Europie - tej teatrów na przedmieściach, czy też tej przejedzonej, festiwalowo-turystycznej, traktującej kulturę jak walkę byków i safari? (Szczecińskie "mewki" też są chwalone w Europie.) Jeśli czego mamy się uczyć od "Europy", to może tego, by dzieła klasyków w kieszonkowym wydaniu były zawsze pod ręką na ladzie księgarskiej. Bo jest i taki argument: "kto chce tekstu, nie teatru, to niech sobie weźmie tekst z półki i przeczyta". Z jakiej półki? O tym mogłyby coś powiedzieć matki biegające po księgarniach za lekturami szkolnymi. Albo inny Argument, recenzencki: "prawda, że to Faust zdeformowany, lecz któż dzisiaj czyta Fausta..." Ładne uspokojenie opinii! W czasach kultury gapienia się wielu arcydzieł się nie czyta, tylko ogląda. Stąd chyba naturalny wniosek, że odpowiedzialność za podawane do oglądania rośnie, a nie maleje. Inaczej teatr stanie się barierą odgradzającą od tradycji, od całego dorobku kulturalnego. Co teatry zrobiły z "Dziadami" dla naszej młodej i chłonnej widowni? - przypomnijmy sobie ten bilans ogólnokrajowy, którego nie zmieni parę pozytywnych wyjątków.
Co do "Europy", powołam się raz jeszcze na Józefa Tejchmę:
"W słusznym przekonaniu o naszej wyższości ustrojowej nie wykazaliśmy dostatecznej aktywności teoretycznej i praktycznej, aby ta wyższość przeniknęła do wszystkich ogniw naszego życia..."
Dotyczy to jak najbardziej - kultury, a w tym i teatru. Trzeba zacząć rozróżniać pomiędzy poszukiwaniami nowatorskimi a samodurstwem słoni wśród porcelany. Trzeba przywrócić odpowiedzialność kierowników literackich za bezcenne i niezastąpione niczym wartości słowa w teatrze.
RECENZJA Z POSTSCRIPTUM
Pod takim tytułem pisze Maciej Podgórski w KAMENIE o "Wariantach" Stanisława Harasimiuka - książce, która zdobyła pierwszą nagrodę (w dziale reportażu) na organizowanym przez nas konkursie literackim w związku z dwudziestoleciem Nowej Huty i Kombinatu im. Lenina. Pisze o książce, ale więcej o autorze i jego losach. Okazuje się, że w sześć dni (!) po wydrukowaniu u nas reportażu literackiego "Szanowny Panie Profesorze" autor, "zostaje zdjęty ze stanowiska starszego redaktora "Głosu FSC" i przeniesiony... do kuźni. Skąd ta zbieżność?..." A właśnie. Okazuje się, że rozszyfrowano realia.... Warto przeczytać, jak typowe nastąpiły reakcje łańcuszkowe. Ostatnio Harasimiuk pracuje w branży zbożowej. Czy to jest miejsce właściwe dla utalentowanego pisarza? Pytanie retoryczne, lecz na miejscu - w interesie społecznym. I na czasie - bo jednak coś się zmienia, w Lubelskiem i wszędzie.
RYCERZY ALKOWY c. d.
No więc mamy już niemal wspólny front ARGUMENTÓW z KIERUNKAMI: zabronić przerywania ciąży i płodzić, płodzić, płodzić!.. Adamowi Hollankowi w ARGUMENTACH chodzi o "taką politykę populacyjną, która zapewniłaby 40-milionowemu narodowi, jakim staniemy się w pierwszej lub drugiej dekadzie przyszłego wieku, pozycję adekwatną do jego możliwości i aspiracji".
A więc duch i styl znany z publicystyki sportowej wtargnął do spraw poważnych i próbuje ująć w swe anachronistyczne tryby nasze, już dzisiejsze obowiązki i styl życia. Kobiety pomiędzy 18 a 28 rokiem życia powinny wyprodukować przynajmniej trójkę dzieci, petem mogą się poświęcić "trosce o nasze wartości kulturowe" itd. Autor używa porównania ze służbą wojskową... "Powrót ze ślepej uliczki" - tytułuje swe wywody w KIERUNKACH Jerzy Łazarowicz, uważając zapewne, że anulowanie stosownej uchwały sejmowej jest już tylko kwestią czasu i że kobieta, pragnąca poratować się dyskretnie w gabinecie lekarskim, stanie się znów przestępcą ściganym przez prokuratora oraz dewotki. Wzmianka o dewotkach nie jest pustym zwrotem retorycznym: zaczyna się publikowanie odpowiednich listów do redakcji. ("Nie brak świadków na tym świecie" - powiada krętacz Rejent u Fredry.) Słowem - dajcie mi władzę, a ja was urządzę... Ludzie rozsądniejsi wypowiadają się, jak dotąd, z rzadka. Oby się nie spóźnili.
Bo sprawa czasu jest tu kryterium. "Pobłogosławił go Bóg dwunastu synami, reszta to były córki" - taki werset nie był szyderstwem w kraju pustynnym. Idźcie i rozmnażajcie się! - to prawie znaczyło: podnoście kulturę środowiska. Ale dziś, gdy dzieci w Tokio chodzą do szkoły w maseczkach przeciwspalinowych, gdy policjant regulujący ruch używa aparatu tlenowego? Na późniejszym etapie "mięso armatnie" też miało jakiś sens, ale dziś? Dziś ma ten, że można odwołać się demagogicznie do spóźnionych odczuć tych, co myślą jeszcze kategoriami "z japońskiej wojny". Do których nie dotarły rachunki amerykańskie, niemieckie, szwedzkie itd., że taniej jest kupić (wynająć) pracownika, niż wyhodować go kosztem własnym. Chcemy żyć lepiej, ale na wszystkich frontach nie damy rady. Czy mamy płodzić siłę roboczą dla bogatszych i rozumniejszych? Przepraszam, ale to właśnie planował dla nas pewien pan z wąsikiem.
Hurra - rozpłodowcy obstawiają się ekspertami od ginekologii i demografii. Szkoda, że nie zapatrzyli się w ekologów: tam by się dowiedzieli jak należy patrzeć szerzej - jakim koszmarem jest zagęszczenie, niezależnie od ilości żarcia i środków higienicznych. Gdzieś przecież być musi optimum i związana z nim cnota: wstrzemięźliwość. Inaczej - 40 milionów, to przecież nie koniec. Czemu nie 400? Z miastami pod ziemią (uratowaną dla produkcji rolnej), ze stolicą w Wieliczce (piękna Starówka), z odżywianiem się i piciem "produktów wtórnych" (wielokrotnie...!), bo świeże tylko dla ciężko pracujących? Albo los pleśni, albo - kiedyś trzeba się opamiętać. Bo Hollanek - "późny wnuk" może mieć dziadkowi za złe.