Nie obejrzała do końca
FAUSTA (tekst Johanna Wolfganga Goethego w wolnym przekładzie Macieja Z. Bordowicza, w układzie Józefa Szajny). Teatr Polski w Warszawie, premiera.
Na sali krytycy teatralni, aktorzy, literaci itp. Na scenie wizja twórcza Szajny. Muzyka też przejmująca (Bolesław Schaffer). Mistycyzm i nastrój. Huk petard, dym, płomienie, w tym huku unoszą się w górę na diabelskiej maszynie Faust i Mefistofeles. Nikną pod sufitem. "Czy też ich jeszcze zobaczymy?" - myślę zabobonnie, dając się ponieść nastrojowi. Okazuje się, że nie. Spada bowiem kurtyna żelazna i już się nie podnosi.
Z początku nie wierzymy jeszcze w nieszczęście. Czekamy. Jakiś widz wczołguje się na proscenium, by sprawdzić, z czego czerpał natchnienie Faust (foliał upadł przed kurtynę). "Kronika Nowej Huty!" - oznajmia przejmującym szeptem.
Kurtyna zgrzyta i jakby się nieco unosi. Ale tylko prawym bokiem. "Runie - szepce do mnie literat - fantasta. - Runie, zawadzi o srebrzyste wierzeje, podważy je i wszystko to razem wykosi pierwsze rzędy..."
Lecą jakieś elementy z sufitu, nerwowsi uciekają. Pan dyrektor odwołuje premierę.
Niektórzy twierdzą, że to zemsta Johanna Wolfganga, inni widzą w tym palec Mefista. Ale jeden pan oświadczył, że skoro Goethe pofatygował się osobiście na premierę prasową, to jest to jednak wielki sukces.